Książka jest cały czas w planach - przyznaje Anna Parton, żona Jima. Ona - Polka z Bielska-Białej. On - dziennikarz, pisarz, syn angielskiego oficera. Ona była w Polsce nauczycielką matematyki, do Londynu pojechała do pracy.
On wcześniej mieszkał w kilku krajach na całym świecie, ale bez wahania zdecydował się na przeprowadzkę do Polski. Sprzedali dom w Anglii i w 2007 roku kupili sobie XVII-wieczny pałac koło Otmuchowa - do remontu.
Po 6 latach ciężkiej pracy razem z piątką swoich dzieci nadal mieszkają w ciasnych pomieszczeniach na parterze. Na piętrze trwa czyszczenie i konserwowanie szczegółów: metrowej szerokości desek w podłodze, odkrytych spod tynku 300-letnich graffiti, fresków czy kolorowych malowideł z afrykańskimi motywami na drewnianym suficie. Ale dużą część prac mają już za sobą, w tym kosztowną wymianę dachu.
- To smutne, ale dla wielu zabytków w okolicy zostało już bardzo mało czasu - mówi Jim Parton. - Jeśli Polska chce wyglądać poważnie, to nadszedł ostatni moment na akcję ich ratowania!
Państwo liczy na romantyków
Pałac w Piotrowicach w początkowej fazie remontu.
(fot. twajda/dolny-slask.org.pl/)
Partonowie remontują swój pałac za własne pieniądze. Tylko raz dostali dotację z ministerstwa kultury - na nowy dach (60 procent z 350 tysięcy). Powoli rozkręcają tu agroturystykę, która w przyszłości ma dać dochody na utrzymanie pałacu. Na razie to jednak pieśń przyszłości, bo gości jest niewielu i głównie latem.
- Mamy taki pomysł na życie, ale wymaga on dużego samozaparcia i pewnych możliwości finansowych - przyznaje pani Anna. - Mąż jest wielkim optymistą.
- Każdy myśli, że w takim dużym domu musi mieszkać ktoś bardzo bogaty - śmieje się Jim Parton. - Tymczasem większość właścicieli takich zabytkowych budynków wcale nie jest bogata. Są romantykami. Z miłości do dziedzictwa i kultury wydają wszystkie swoje pieniądze.
Takich ludzi jak Partonowie jest w powiecie nyskim więcej. Przedsiębiorca z Głuchołaz starannie odnowił pałac w Jarnołtówku koło Głuchołaz. W Wilamowicach koło Kamiennika mieszka i jednocześnie remontuje stary pałac malarz Leszek Żegalski z żoną Magdaleną. Kolejna osoba wspaniale wyremontowała pałacyk myśliwski biskupów wrocławskich w Zwierzyńcu koło Otmuchowa. Ratownikami dziedzictwa historycznego są też Dorota i Marek Sikliccy, którzy w 2001 roku kupili na licytacji komorniczej XIX-wieczny pałacyk w Okopach pod Łambinowicami.
- Chcieliśmy kupić tylko gospodarstwo rolne - opowiada Marek Siklicki. - Okazało się jednak, że pałacyk jest "w pakiecie" i bez niego nie da się kupić ziemi.
- Byliśmy świeżo po ślubie, spodziewaliśmy się dziecka, potrzebowaliśmy miejsca do mieszkania. Tymczasem przez pół roku żyliśmy tylko w kuchni, bo inne pomieszczenia były zbyt zniszczone. Dopiero potem zrobiliśmy łazienkę i pierwsze trzy pokoje - opowiada Dorota Siklicka. - Wyremontowaliśmy ten pałacyk na mieszkanie dla siebie.
Sikliccy nie dostali ani złotówki wsparcia od państwa. Wszystko zrobili za swoje, z kredytów, z własnych dochodów z działalności rolniczej. Dwa lata temu postanowili zmienić życiowe plany i przeprowadzili się z dziećmi do Nysy. W starych domach zakochali się jednak do tego stopnia, że w Nysie znów kupili zabytkowy budynek - siedzibę pruskiej administracji wojskowej z 1880 roku. I zaczęli kolejny remont. Kosztowny i pracochłonny, ale ich dom będzie jedyny w swoim rodzaju.
- Pałac w Okopach udało nam się sprzedać tylko dlatego, że zaoferowaliśmy go razem z gruntami rolnymi. Większość chętnych chciała nabyć tylko gospodarstwo rolne. Kupiła go ostatecznie firma, która chce tam zrobić dla siebie siedzibę - mówi Marek Siklicki. - Prawda jest taka, że pieniędzy wydanych na remont pałacu nie udało nam się odzyskać. Większość podobnych obiektów jest zresztą bardzo trudna, wręcz niemożliwa do sprzedania.
Państwo się zastanawia
Pałac w Jarnołtówku w 2011 roku
(fot. R. Bielawski/dolny-slask.org.pl/)
Pałacyki w Piotrowicach czy Okopach mają szczęście. Przetrwają. Ogromnej większości pozostałych grozi fizyczna zagłada. Mamy w województwie 28 zamków, 80 pałaców, 77 dworów i 190 folwarków.
Narodowy Instytut Dziedzictwa niedawno przeprowadził weryfikację stanu wszystkich 2801 zabytków nieruchomych na terenie województwa opolskiego, wpisanych do rejestru wojewódzkiego konserwatora zabytków. Stwierdzono, że 151 obiektów już fizycznie nie istnieje.
Dodatkowo 121 utraciło wartość zabytkową. 35 zabytków z rejestru nie udało się nawet zidentyfikować, czyli odnaleźć w terenie. Dodatkowych 237 jest obecnie w stanie zagrożenie destrukcją. 55 procent naszych zabytkowych budowli wymaga remontu kapitalnego lub zabezpieczającego. 43 procent - drobnej naprawy. Tylko 1,6 procent zabytkowych budowli jest w tak dobrym stanie, że nie wymaga interwencji.
Ministerstwo kultury opublikowało niedawno do konsultacji projekt Krajowego Programu Ochrony Zabytków. Jednak wejście w życie tego programu wcale nie oznacza, że nagle ktoś znajdzie pieniądze na remonty, pomoże dobrym, a nieuczciwych właścicieli wyrzuci. I sprowadzi do zabytkowych obiektów tysiące turystów. Założeniem minimalnym jest opracowanie kompletnego raportu o stanie zachowania zabytków i udostępnienie tych danych w internecie.
- Takim właścicielom zabytkowych budynków jak my przydałaby się konkretna pomoc państwa. My takiego wsparcia nie czujemy - przyznają Dorota i Marek Sikliccy. - Preferencyjne kredyty, zwolnienie z podatku VAT na materiały budowlane - to by zachęcało do wykonania remontu. Oczywiście z gwarancją, że będzie to wykorzystane na poprawę stanu zabytku.
- W Anglii popularne są telewizyjne programy "Wiejskie projekty" albo "Ratownik wiejskiego domu", które pokazują ludziom różne pomysły, idee, jak na nowo wykorzystać stare stodoły czy budynki, które popadają w ruinę - mówi Jim Parton. - Ratowanie starych obiektów stało się częścią brytyjskiej kultury, tymczasem w Polsce każdy chce mieszkać w nowym domu. Nie rozumiem tego.
Partonowie chcą zachować cały pałacowy folwark. Obok pałacu mają 7 potężnych, starych stodół. Chcieliby w ramach swojego biznesu agroturystycznego zaadaptować je i wynajmować na przyjęcia, wesela, koncerty, imprezy sportowe i muzyczne.
- Jeśli zaczniemy prowadzić biznes w stodole, która ma 750 metrów kwadratowych, podatek szybko sprawi, że taki biznes będzie niemożliwy - ocenia Jim Parton. - Jeśli Polska na serio myśli o ratowaniu dziedzictwa historycznego, musi dać ulgi podatkowe na zabytki, tak jak w Anglii. Od trzech lat z sukcesami organizujemy w Piotrowicach sportowe festiwale rugby, na które przyjeżdżają gracze z 23 krajów. Nikt z lokalnych władz nawet nam nie pogratulował tego pomysłu. Nikt nie przyszedł popatrzyć. W ciągu 6 lat nikt z gminy nie przyjechał zapytać: Jak możemy wam pomóc? Jak możemy pracować razem?
Mamy kontakty zagraniczne, możemy pomóc w wydawnictwach promocyjnych o tym regionie, tymczasem nigdy nie zaproszono nas na żadne spotkanie o rozwoju lokalnej turystyki. Jestem pisarzem i muszę powiedzieć, że nie ma usprawiedliwienia dla tutejszych wydawnictw turystycznych, folderów o regionie, napisanych w kiepskiej angielszczyźnie. A takich niestety nie brakuje! Jestem dumny, że tu mieszkam. To piękny region. Problem w tym, że za granicą nikt o tym nie wie.
Państwo grzeszy
Zamek w Chrzelicach koło Prudnika z lotu ptaka. Stoją tylko mury, na pomoc urzędników właściciele nie mogą liczyć [1]
(fot. Eryk Murlowski/Wikimedia Commons)
Polskie państwo grzeszy zaniedbaniem wobec swoich własnych zabytków. W skali całego kraju 30 procent zabytkowych obiektów jest już w rękach prywatnych. Nieco więcej ciągle należy do gmin i Skarbu Państwa.
Niestety, poza wystawianiem na przetargi, władze rzadko mają pomysł na ich zagospodarowanie. W powiecie nyskim Skarb Państwa jest między innymi właścicielem zrujnowanego XVII-wiecznego pałacu w Lubiatowie koło Otmuchowa i pięknego dworu w Lisich Kątach koło Paczkowa.
Oba budynki rozpadają się na oczach mieszkańców, ściany się sypią, a wnętrza zarastają zielskiem. Odpowiedzialni za te budynki wojewoda opolski i starosta nyski nic nie robią. Na budynkach nie ma nawet informacji, że są na sprzedaż. Wojewódzki konserwator zabytków jakoś dotychczas nie wydał nakazu przeprowadzenia tam niezbędnych prac zabezpieczeniowych.
Wobec pałacu w Lubiatowie starosta nyski wystąpił do konserwatora o wykreślenie budynku z rejestru zabytków. Konserwator odmówił, bo obiekt nie utracił wartości. Ruina musi więc stać dalej, aż się zawali i straci resztki walorów. Polskie władze przynajmniej w stosunku do swojej własności powinny zdecydować się na minimalne zabezpieczenie trwałej ruiny. Na proste wyczyszczenie z gruzów, zabezpieczenie stropów, tak żeby do pustego środka mogli wejść turyści.
W Krakowie ludzie długotrwale bezrobotni i zagrożeni wykluczeniem społecznym od kilku lat pracują przy prostych pracach w zniszczonych obiektach zabytkowych. Pieniądze daje fundusz unijny. Może w Nysie warto skorzystać z tego pomysłu?
Wielkim zaniedbaniem Opolszczyzny może być też zmarnowanie innej społecznej inicjatywy. W 2007 roku kompletnie zrujnowany zamek w Chrzelicach koło Prudnika kupiło dwóch warszawiaków Bartosz Mioduszewski i Wojciech Stępniak. Zabytek jest za wielki na dom, jego całkowita odbudowa będzie kosztować dziesiątki milionów. Nowi właściciele chcą go przynajmniej zabezpieczyć jako trwałą ruinę.
Powołali fundację Ortus, która już prowadzi szeroką działalność kulturalną. Bartosz Mioduszewski ma duże doświadczenie w prowadzeniu unijnych projektów. Myślał, że je wykorzysta w Chrzelicach. Napisał projekt do urzędu marszałkowskiego pod nazwą "Centrum Dialogu Kultur - Zamek w Chrzelicach". Urząd przyznał 2,3 mln unijnej dotacji na I etap tego projektu, w ramach którego mają być wykonane prace zabezpieczeniowe w zamku i zorganizowany szereg imprez kulturalnych. W 2011 roku urząd skontrolował fundację Ortus i zaostrzył zasady rozliczeń.
Teraz fundacja musi sama wyłożyć wszystkie pieniądze, a po wykonaniu prac dostanie ich refundację, albo w gotówce znaleźć 400 tys. zł na wkład własny, który pierwotnie miał być rozliczony w zorganizowanych imprezach. Fundacji Ortus i właścicieli zamku w Chrzelicach nie stać na wyłożenie tych pieniędzy. Pomocy finansowej odmówiła im już miejscowa gmina i ministerstwo kultury.
- Jeśli nie dostaniemy dofinansowania i będziemy musieli zwrócić pieniądze wydane na dokumentację, fundacja zbankrutuje - przyznaje szczerze Mioduszewski. - To ostatni moment, żeby jeszcze zrealizować nasz pomysł.
Zamiast pomóc, polskie władze standardowo nakażą zabezpieczenie i skierują wniosek o ukaranie właściciela. Tylko tyle potrafią?
KRZYSZTOF STRAUCHMANN, Nowa Trybuna Opolska
[1] Zdjęcie udostępnione jest na licencji:
Creative Commons
Uznanie autorstwa - Na tych samych warunkach. 3.0. Niemcy