Kapitan, co się z niemieckimi pancernikami na Helu strzelał

Piotr Bera
Zbigniew Przybyszewski urodził się 22 września 1907 w Giżewie w rodzinie ziemiańskiej. Był synem Józefa i Heleny z domu Janiszewskiej W 1927 zdał maturę w gimnazjum w Inowrocławiu i został przyjęty na IX rocznik Wydziału Morskiego do Szkoły Podchorążych Marynarki Wojennej w Gdyni
Zbigniew Przybyszewski urodził się 22 września 1907 w Giżewie w rodzinie ziemiańskiej. Był synem Józefa i Heleny z domu Janiszewskiej W 1927 zdał maturę w gimnazjum w Inowrocławiu i został przyjęty na IX rocznik Wydziału Morskiego do Szkoły Podchorążych Marynarki Wojennej w Gdyni Muzeum Obrony Wybrzeża/Wikimedia Commons
Bohater obrony Helu podczas kampanii wrześniowej. Po wojnie zapomniany, wtrącony do więzienia na Rakowieckiej i zamordowany z zimną krwią przez komunistycznych oprawców. Przez lata jego nazwisko było wyklęte, a szczątki przebywały w nieznanym miejscu. Aż do lutego tego roku, gdy potwierdzono, że Zbigniew Przybyszewski spoczywa w kwaterze na Łączce.

Gdy 25 września 1939 roku dwa niemieckie pancerniki "Schlesien" oraz "Schleswig Holstein" rozpoczęły ostrzał cypla na Helu, żaden z niemieckich oficerów pewnie nie przypuszczał jak ciężkie czeka ich zadanie. Już w trakcie pierwszej potyczki pamiętający czasy I Wojny Światowej "Schlesien" wycofywał się za zasłoną dymną. Pancernikom przyszło zmierzyć się z 31. Baterią Helu dowodzoną przez kpt. Zbigniewa Przybyszewskiego - mistrza polskiej floty w strzelaniu artyleryjskim.

Żeglowanie miał we krwi

Zbigniew Przybyszewski od dzieciństwa miał tylko jedną pasję: żeglowanie. Urodzony w majątku dziadków 22 września 1907 r. w Giżewie nad jeziorem Gopło, miłość do wody odziedziczył po dziadku. Jako ósmy z dziewięciorga rodzeństwa, otrzymał niezbędną edukację od rodziców Józefa i Heleny Przybyszewskich, których stać było na zatrudnienie guwernantki. Zbigniew miał szczęśliwe dzieciństwo, podczas którego mógł oddawać się swojej największej pasji.

- Ojciec od najmłodszych lat zakładał Zbigniewowi marynarskie ciuszki. Razem z dziadkiem pływali łódką po jeziorze - wspomina Jacek Przybyszewski, bratanek Zbigniewa. W końcu po maturze przyszedł czas na wybór przyszłej drogi życiowej. Bez chwili wahania w 1927 r. trafił do Oficerskiej Szkoły Marynarki Wojennej w Toruniu.

- Przez kolejne lata otrzymywał tam niezbędne szlify, które w 1930 r. pozwoliły mu na otrzymanie stopnia oficerskiego. W trakcie następnych lat piął się po oficerskiej drabinie służąc na kilku okrętach. W końcu w 1938 r. został dowódcą Baterii nr 31. im. Heliodora Laskowskiego na Helu, co państwo Przybyszewscy przyjęli z wielką dumą.

Rok wcześniej Zbigniew ożenił się z Heleną Poważe, siostrą kolegi ze szkoły oficerskiej.
Tzw. Bateria Cyplowa odegrała znaczną rolę w trakcie kampanii wrześniowej tocząc pojedynki z dwoma niemieckimi pancernikami.

Bateria, która przegoniła pancerniki

Zbigniew Przybyszewski ukończył  Szkołę Podchorążych Marynarki Wojennej w Gdyni w 1930 r. Obrońca Helu pochodził z patriotycznej rodziny. Jego szwagier
Zbigniew Przybyszewski ukończył Szkołę Podchorążych Marynarki Wojennej w Gdyni w 1930 r. Obrońca Helu pochodził z patriotycznej rodziny. Jego szwagier Edmund Kruppik walczył w 1920 r. w wojnie z Bolszewikami w oddziale kawalerii konnej. Kruppik otrzymał order Virtuti Militari, tak samo jak Zbigniew (w 1946 r. na mocy decyzji władz polskich na Uchodźtwie). Archiwum rodziny Przybyszewskich

25 września o godz. 8.03 niemieckie pancerniki "Schlesien" (Śląsk) oraz Schleswig-Holstein wypłynęły razem z trałowcami, ścigaczami i torpedowcami z gdańskiego portu. Celem niemieckich przeddrednotów była Gdynia i znajdująca się na samym cyplu Helu 31. Bateria.

O godz. 9.20 padł rozkaz: strzelać, gdy tylko poprawi się widoczność. Zaledwie sześć minut później "Schlesien" otworzył ogień z dział kalibru 280 i 150 mm. Przygotowani na to Polacy natychmiast odpowiedzieli z czterech szwedzkich dział Bofors kal. 152,4 mm.

Już pierwszy strzał z polskiej baterii uszkodził reflektor oraz przebił burtę "Schlesiena". Te niewielkie szkody zmusiły niemieckie ścigacze do postawienia zasłony dymnej. Chwilę później do walki włączył się Schleswig-Holstein", który raził nieskutecznie polskie stanowiska.

Zaniepokojeni przebiegiem wydarzeń Niemcy o godz. 10.15 wysłali na rekonesans nad polskimi stanowiskami dwa samoloty. Jak pisze Krzysztof Zajączkowski w książce "Bohater obrony Helu. Kmdr por. Zbigniew Przybyszewski 1907-1952", początkowo Niemcy uważali, że strzelano tylko z dwóch dział, uznając, że "osłabła siła bojowa baterii".

Mimo to "Schlesien" odszedł na odległość 16,8 tys. m z obawy przed ostrzałem. Niemniej także ten manewr nie zapewniał całkowitego bezpieczeństwa - zasięg armat Boforsa wynosił od 22,4 tys. do 26 tys. metrów.

O 10.40 "Śląsk" znów oddał kilka strzałów, ale kwadrans później otrzymał rozkaz odwrotu. Chwilę przed wycofaniem się, 280mm pocisk wystrzelony z armaty "Schleswig Holsteina" uszkodził platformę betonową przy dziale nr 3, zerwał kapelusz maskowniczy, zabił dwóch marynarzy (w tym dalmierzystę) oraz kilku ranił, między innymi stojącego na wieży kierowania ogniem kpt. Zbigniewa Przybyszewskiego.

Dowódca dostał odłamkiem w rękę i pierś, co spowodowało obfite krwawienie i oderwanie "kawałków mięsa", jak pisał Zajączkowski. Sam w liście do żony z 21 stycznia 1940 r. wspominał, że "odłamek przesunął się tylko po skórze, rozciął łańcuszek medalika i poza chwilowym krótkim otumanieniem właściwie nic mi nie zrobił."

Zasłona dymna, jaka otoczyła pancerniki, nie pozwalała na dokładne celowanie. Spoza chmur widoczny tylko przez chwilę był top masztu, ale zmusiło to baterię do przerwania ognia ciągłego. O godz. 11.25 kapitan Przybyszewski rozkazał przerwać ostrzał.

Poddali się jako ostatni

Komandor porucznik Zbigniew Przybyszewski z rodziną
Komandor porucznik Zbigniew Przybyszewski z rodziną Archiwum rodziny Przybyszewskich

Zraniony kapitan o własnych siłach zszedł z wieży natychmiast oceniając straty po pierwszej potyczce. Przybyszewski zmartwił się widząc uszkodzony kabel dalmierza geodezyjnego, którego margines błędu wynosił zaledwie pięć metrów. W wyniku ostrzału uszkodzono działa nr 1 i 3 oraz zerwano kable telefoniczne i elektroniczne. Przybyszewski podszedł do dwóch zabitych marynarzy i oddał hołd ofiarom.

Pogrążeni w żalu marynarze czekali na inspekcję. O godz. 15.20 kmdr Włodzimierz Steyer oraz kmdr ppor. Stanisław Kukiełka, zażądali odwiezienia kapitana do szpitala, ale ten odmówił twierdząc, że rana nie jest poważna i jest potrzebny na baterii. Niemniej Przybyszewski trafił do szpitala, a zastąpił go kpt. Bohdan Mańkowski. Pierwszego dnia potyczki 31. Bateria wystrzeliła w kierunku dwóch okrętów wroga ponad 200 pocisków.

Następnego dnia przyszło odprężenie. Obrońcy Helu mieli czas na rekonwalescencję oraz przeprowadzanie napraw. Maskowano baterię oraz betonowano centralę artyleryjską. Polacy byli gotowi na kolejne uderzenie.

27 września "Schleswig Holstein" jako pierwszy otworzył ogień. Ok. godziny 11.57 pancernik oddał strzał z odległości 15,4 tys. m. Także tym razem obrońcy Helu byli przygotowani na atak nieprzyjaciela oddając strzały z odległości 13 km, które uszkodziły kazamaty na prawej burcie oraz przeleciały nad kabiną obserwacyjną raniąc 15 osób. Niemcy wycofali się o godz. 12.07.

Przez dwa dni ostrzału 31. Bateria dzielnie stawiała opór znacznie potężniejszemu przeciwnikowi. Niemieckie pancerniki wystrzeliły 159 pocisków kal. 280 mm oraz 209 pocisków kal. 150 mm. Liczba wyrw od bomb oraz lejów po pociskach na terenie baterii przekroczyła 500. Mimo to Hel ciągle się bronił.

Z każdym dniem polskie wojsko coraz częściej kapitulowało uznając wyższość armii niemieckiej oraz napływającej od wschodu Armii Czerwonej. Jednak pomimo wielkich strat Hel bronił się dalej, choć kapitulacja była blisko. Ostatecznie o wywieszeniu białej flagi zadecydowano podczas narady Kierownictwa Marynarki Wojennej 28 września.

Upadła Warszawa, dzień później skapitulowała Twierdza Modlin. Hel został ostatnim skrawkiem wolnej Polski, który bronił się kilka dni dłużej. - Wszyscy kapitulują we wrześniu, to my wytrzymamy do października - grzmiał kom. Steyer.

O trwającej naradzie nic nie wiedzieli marynarze z 31. Baterii. Żołnierze obniżali wieżę z naprawionym dalmierzem geodezyjnym oraz pokrywali ją pancerną blachą i workami z piaskiem. Gotowość bojową zwiększył także powrót ok. godziny 14 kpt. Przybyszewskiego, który wypisał się na żądanie ze szpitala. Z ręką na temblaku powrócił do marynarzy mówiąc: "Tu, wśród was mi najlepiej".

Bateria im. Heliodora Laskowskiego białą flagę wywiesiła ostatecznie 1 października. Tak długa walka była wielką zasługą Przybyszewskiego, którego niezwykle szanowano oraz ceniono. Do jego oddziału regularnie dochodziły sygnały o wszczynanych buntach na Helu w 23. Baterii przeciwdesantowej czy 12 i 13. kompanii przeciwdesantowej. Jednak 31. Bateria cały czas trwała na posterunku. Załoga Przybyszewskiego uważała, że jest niepokonana.

Tak poddaje się polski oficer

Tak jak sam dowódca, który tak wspominał przygotowania do oddania 31. Baterii w niemieckie ręce: "1 października o godz. 9 odprawa u dowódcy Rejonu Umocnionego Hel. Podano kilka warunków kapitulacji: m.in. nie mogliśmy niszczyć sprzętu. Ale my w nocy przystąpiliśmy do niszczenia wszystkiego z wyjątkiem luf i podstaw dział oraz schronów betonowych.

Zatopiono najważniejsze części dalmierza, konżugatora, przekaźników. Przed odmarszem do niewoli o godz. 13 odśpiewano hymn narodowy."

- Wiem, że mieli przygotowane ładunki, żeby wysadzić cypel, ale Zbigniew otrzymał rozkaz od admirała Unruga i musieli się poddać - przyznaje Jacek Przybyszewski. - W momencie kapitulacji niemiecki oficer zasalutował Zbigniewowi Przybyszewskiemu wyciągając w jego kierunku papierośnicę.

Stryj wyraźnie odmówił, co z radością przyjęli polscy marynarze. Niemiec zażądał zdania broni i wtedy wuj odpiął kordzik zdrową ręką i wyrzucił broń prosto do morza. Ten jeden gest może świadczyć o tym jak wielkim był patriotą.

Kilka najbliższych dni po kapitulacji oddział 31. Baterii spędził na okręcie szpitalnym "Wilhelm Gustloff", gdzie do kpt. Przybyszewskiego odnoszono się z wielkim szacunkiem. Ten jednak nie odpowiadał, choć świetnie znał język niemiecki.

- Ojciec mówił, że szanowano stryja. Niemcy stali na baczność przed oddziałem baterii. Szanowali ich za to, że tak długo się bronili. Niemcy byli pewni, że posiadaliśmy działa co najmniej o kalibrze 320 mm - dodaje bratanek bohatera Helu.

Marynarka Wojenna jest najważniejsza

Zbigniew Przybyszewski nie wyobrażał sobie służby poza Ojczyzną. Po wojnie wstąpił do Marynarki Wojennej. Na pierwszym zdjęciu stoi obok księdza.
Zbigniew Przybyszewski nie wyobrażał sobie służby poza Ojczyzną. Po wojnie wstąpił do Marynarki Wojennej. Na pierwszym zdjęciu stoi obok księdza. Archiwum rodziny Przybyszewskich

Kpt. Zbigniew Przybyszewski praktycznie całą II Wojnę Światową spędził w trzech niemieckich obozach dla polskich oficerów: X B Nienburg, XVIII B Spittal oraz II C Woldenberg. Przez pięć lat dwukrotnie próbował ucieczki: raz podkopem z grupą blisko 70 oficerów oraz 21 lipca 1943 r. na pace ciężarówki, gdy zabrakło mu szczęścia. Kapitan opuścił już obóz, ale zbiega odkrył kierowca kilka kilometrów od granicy obozu.

Ku zdumieniu wielu oficerów Przybyszewski otrzymał łagodne kary 2-3 tygodni karceru, choć za próby ucieczek najczęściej groziła śmierć. Jednak i tym razem dał o sobie znać szacunek żywiony do obrońcy Helu. W oflagu Woldenberg kpt. Przybyszewski otrzymał od dwóch marynarzy Kriegsmarine odłamki polskich pocisków z pancernika Schleswig Holstein.

Przez wszystkie lata w niemieckich oflagach, Przybyszewski prowadził tajemne szkolenia z taktyki wojskowej, uczył się języków oraz napisał blisko sto listów do żony Heleny. W jednym z nich podkreślał jak ciężkie czasy przeżywało ich małżeństwo podczas rozłąki.

- "Mamy już tyle doświadczeń poza sobą, że przyszłe życie będziemy mogli naprawdę dobrze urządzić i ono będzie nagrodą za wszystkie Twoje dotychczasowe troski".

Jednak kpt. Przybyszewski nie wiedział jak bardzo się mylił, gdy 24 stycznia Armia Czerwona wyzwalała obóz. Przez kolejnych kilka miesięcy leczył rany w obecności żony i córeczki, której nie mógł towarzyszyć podczas jej dzieciństwa, ale już w sierpniu tego roku wstąpił do ludowej Marynarki Wojennej, potrzebującej doświadczonych oficerów.

Przy torturach ubeków Gestapo to pestka

Przybyszewski zamordowany został po sfingowanym procesie. Strzałem w tył głowy.
Przybyszewski zamordowany został po sfingowanym procesie. Strzałem w tył głowy. Archiwum rodziny Przybyszewskich

Taki był kpt. Przybyszewski, który natychmiastowo został awansowany do stopnia komandora podporucznika oraz proponowano mu wstąpienie do Polskiej Partii Robotniczej. Obrońca Helu jednak wielokrotnie odmawiał, nie kryjąc się ze swoją pobożnością, co tworzyło mu nowych wrogów.

- Księża Palotyni wspominali, że to był jedyny oficer, który nie bał się w mundurze przyjść do kościoła. Jednego dnia przyprowadził do kościoła w Oksywie 100 marynarzy w mundurach. Był bardzo pobożny - wspomina bratanek Jacek Przybyszewski. - To jednak go zgubiło.

Po kilku latach odbudowy Marynarki razem z innymi oficerami stał się nieprzydatny. Nie jest żadną tajemnicą, że po przekazaniu posiadanej przez siebie wiedzy był skonfliktowany z sowieckimi oficerami, a szczególnie kmdr Leonidem Bajdukowem - szpiclem i donosicielem. Stryjowi nie podobało się, że Polacy otrzymywali zużyty rosyjski sprzęt.

Kmdr. Przybyszewski czuł, że zacieśnia się wokół niego sowiecki krąg. Planował opuszczenie wojska, ale patriotyzm i honor nie pozwalały mu na szybkie podjęcie decyzji. Uprzedziła go Informacja Wojskowa, która aresztowała komandora 17 września 1950 r.

Razem z kmdr Przybyszewskim do okrytego złą sławą więzienia trafiło sześciu innych oficerów. Wszyscy zostali oskarżeni za udział w "spisku komandorów" mającym dokonać wojskowego przewrotu.

- Torturowano ich niemiłosiernie. Wiemy, że stosowano ok. 30 technik tortur od wbijania szpilek pod paznokcie do rozrywania kiszek i nakazu stania przez wiele godzin przy oślepiającym świetle - mówi Jacek Przybyszewski. - Syn komandora Steyera, który także siedział na Rakowieckiej powiedział, że w więzieniu Gestapo był na wczasach w porównaniu do tego, co robiono w Polsce.

Mijały miesiące i żona Helena nadal nie miała szczegółowych informacji, co stało się z jej mężem. W końcu dowiedziała się, że siedzi za kratami. Każdego miesiąca starała się o widzenie z mężem i za każdym razem otrzymywała zgodę, którą cofano, gdy tylko przyjeżdżała z Gdyni do Warszawy.

W trakcie 26 miesięcy spędzonych w więzieniu widziała się z mężem tylko raz przez kwadrans - Zbigniew poprosił ją o ciepły koc i błagał, żeby się nie martwiła, choć sam był na skraju wyczerpania.

- Żona komandora prosiła Bieruta o akt łaski, rozmawiała także z Julianem Tuwimem, ale ten był sprzedawczykiem. Podczas rozmowy telefonicznej w ordynarnych słowach obraził stryjenkę - wyznał bratanek bohatera Helu. - Stryj nie chciał prosić bandytów o łaskę, nie pozwolił mu na to jego honor.

Komandor czekał na wolną Polskę pod śmietnikiem

Tablica upamiętniająca śmierć kmdr. Przybyszewskiego. Znajduje się w kościele na ojców Franciszkanów na Wzgórzu św. Maksymiliana w Gdyni. Tablica powstała
Tablica upamiętniająca śmierć kmdr. Przybyszewskiego. Znajduje się w kościele na ojców Franciszkanów na Wzgórzu św. Maksymiliana w Gdyni. Tablica powstała w 1956 r. tuż po uniewinnieniu. Jednak aż do stycznia 1989 r. napis „stracony niewinnie” z polecenia władz Polski Ludowej był zakryty metalową sztabą. Archiwum rodziny Przybyszewskich

Żona Helena o śmierci męża dowiedziała się, gdy przyjechała z kocem na Rakowiecką pod koniec grudnia 1952 r. Żadnych wyjaśnień, tylko suchy komunikat o egzekucji. Komandor został zamordowany strzałem w tył głowy na modłę katyńską.

Cztery lata później wszystkich komandorów uniewinniono w wyniku śledztwa przeprowadzonego przez Komisję Mazura. Jednak oprawcy otrzymali niezwykle łagodne kary roku bądź dwóch lat w zawieszeniu.

Szczątki komandora odkryto w 2014 r. na warszawskiej Łączce. Dowódca 31. Baterii spoczywał w miejscu, gdzie przez lata stał kontener na śmieci.

- Człowiek nie wierzył, że po 60 latach ktoś zacznie działać i odnajdzie szczątki stryja. Gdy prof. Krzysztof Szwagrzyk zadzwonił do mnie z potwierdzeniem, to poleciały mi łzy - wzrusza się bratanek. - Mieliśmy pewność, że to mój stryj po badaniach DNA potwierdzających zgodność z moim oraz wnuczki kodem genetycznym.

Przed kmdr Zbigniewem Przybyszewskim została ostatnia ziemska podróż. Najprawdopodobniej do panteonu Żołnierzy Wyklętych, jaki ma powstać na Łączce. Jednak wszystko zależy od badań prowadzonych przez Krzysztofa Szwagrzyka zajmującego się poszukiwaniami i ekshumacją zwłok ofiar terroru komunistycznego.

Już wiadomo, że odnaleziono kolejnych 90 ciał żołnierzy zamordowanych przez oprawców z Rakowieckiej. Zbiorowe mogiły znajdują się tuż pod grobami wysokich rangą oficerów reżimu komunistycznego. Żołnierzom Wyklętym pozostała do stoczenia kolejna batalia z wojskiem Polski Ludowej - tym razem o prawo do godnego pochówku i przeniesienia w inne miejsce zwłok oprawców.

PIOTR BERA, Moje Miasto

Polecane oferty

Materiały promocyjne partnera
Wideo
Wróć na naszahistoria.pl Nasza Historia