Krwawe dzieje "Banku pod Orłami"

Widok ulicy Hibnera (wcześniejsza i późniejsza nazwa ulicy: Zgoda) od strony ulicy Brackiej. Z prawej widoczny fragment elewacji Domu pod Orłami
Widok ulicy Hibnera (wcześniejsza i późniejsza nazwa ulicy: Zgoda) od strony ulicy Brackiej. Z prawej widoczny fragment elewacji Domu pod Orłami NAC, 51-576-1
To był jeden z najgłośniejszych napadów w czasach PRL-u. Chodziło o utarg sprzed Wigilii, kwota wynosiła milion i 355 tys. złotych

szystko wydarzyło się 22 grudnia 1964 przy ul. Jasnej w Warszawie. Pech chciał, że bandyci dokonali ataku na Narodowy Bank Polski w pobliżu redakcji "Kuriera Codziennego". Wychylający się z okien dziennikarze nie byli jedynymi świadkami w sprawie. Przechodzący niedaleko fotoreporter "Sztandaru Młodych", Aleksander Jałosiński, także dokładnie zapamiętał to wydarzenie.

Sprawa szybko pojawiła się na pierwszych stronach stołecznych wydań. Andrzej Olszewski, dziennikarz "Kuriera Polskiego", kilka minut po godzinie 18. zadzwonił na policję. - Słychać strzały! To napad na bank albo na konwój z pieniędzmi! Bandyci uciekli w kierunku ulicy Hibnera! Są zabici i ranni! - tak zapamiętał nerwowe zeznania ówczesny oficer dyżury, Tobolski. Co się tak właściwie stało?

Strzały numer jeden

Do budynku przy ul. Jasnej, na dwa dni przed wigilią podjechał samochód. W aucie znajdował się całodobowy utarg z Centralnego Domu Towarowego (dziś znany jako "Smyk"). W samochodzie znajdowały się trzy osoby - dwóch konwojentów: Stanisław Piętka i Zdzisław Skoczek, a także kasjerka - Jadwiga Michałowska.

Pierwszy strażnik trzymał ośmiokilogramowy worek, a drugi wyposażony był w pistolet. To nie przeszkadzało jednak mężczyźnie ubranemu w jesionkę, który od ul. Jasnej podszedł pod bank, by zaatakować konwojenta Piętkę. Napastnik postrzelił go w pierś, oddał kilka strzałów w karoserię samochodu i uciekł z workiem pieniędzy w stronę ówczesnej ul. Hibnera, dzisiejszej Zgody. Ranny strażnik Skoczek wbiegł do banku i upadł na schody.

Strzały numer dwa

Chwilę później drugi ze złodziei zaatakował konwojenta Piętkę. Celował do niego z bramy po czym podszedł i zabił mężczyznę dwoma strzałami w głowę po czym strażnik zmarł, a napastnik oddalił się z miejsca napadu. Drugiemu mężczyźnie udało się schować na drugim piętrze w banku, a kasjerce - pod samochodem.

Pojawiały się zdania, że napastnicy uciekli ulicą Hibnera (dziś ul. Zgoda), na skos przez Sienkiewicza i przejściem między domami do ulicy Moniuszki. W tamtym miejscu widziano podobno mężczyznę, które przechwycił worek z gotówką i wrzucił go do szaroniebieskiej warszawy i odjechał. Złodzieje mieli pobiec ulicą Marszałkowską, a potem ul. Świętokrzyską i wsiąść do warszawy. Według innych - bandyci uciekli ul. Kniewskiego (teraz ul. Złota) i zniknęli pomiędzy rusztowaniami budowy tzw. Ściany Wschodniej.

Chaos tuż po

Wspomniany wcześniej fotoreporter tak opisał zaistniałą sytuację: "Trudno opisać chaos tuż po napadzie. Po placyku biegali ludzie, trąbiły klaksony aut. Z okien redakcji "Kuriera Polskiego" wychylali się pracownicy, wskazywali, wołając: - Tam uciekli!".

Akcja milicji była przeprowadzona bardzo fachowo. W chwili po zawiadomieniu o zaistniałej sytuacji na miejscu pojawiło się kilka milicyjnych wozów. W szybkim tempie stworzono portrety pamięciowe, a także postaci z papieru, które odpowiadały wymiarom napastników. Funkcjonariusze zablokowali także drogi wyjazdowe z miasta, a w ciągu kilkunastu dni sprawdzili 10 500 warszaw. Mimo tak wspaniałym działaniom sprawców nie udało się znaleźć. Według nieoficjalnych wiadomości - napastnicy zostali złapani i zabici.

Kim byli sprawcy?

Łuski zebrane na miejscu zdarzenia 22 grudnia - kalibru 7.62 z dwóch pistoletów: TT i PW-33 - wskazywały na sprawców zamachów z 1957 r. (napad na kasjerkę) i 1959 r. (zabójstwo milicjanta i napad na pocztę). Pojawiały się pogłoski, że napad na Bank przy ul. Jasnej miał podłoże polityczne, a napastnicy byli związani ze Służbą Bezpieczeństwa.

W 1997 roku do redakcji "Expresu Wieczornego" przysłano anonimowy list, w którym wskazywano na powiązanie sprawców ataku z Milicją Obywatelską i SB. Podawano także, że zrabowane pieniądze zostały "wyprane" u "cinkciarzy" oraz w warszawskiej hucie. Ze względu na ewentualne podważanie świetnego wizerunku Milicji - sprawy nigdy nie nagłaśniano. Uległa przedawnieniu 22 grudnia 1989 roku.

Sonia Tulczyńska

Wróć na naszahistoria.pl Nasza Historia