Znajomy opowiedział mi o mogile w lesie w Lubowidzu. Dziwił go fakt, że na starym cmentarzu jest zachowany tylko jeden grób. Postanowiłem więc tam pojechać. Trafiłem na stary leśny cmentarz. Faktycznie, była tylko jedna mogiła, całkiem zadbana. Na metalowym krzyżu tabliczka Leontyna Florek, przeżyła lat 20, zmarła 18 marca 1945. Pierwsza myśl, jaka przychodzi człowiekowi do głowy, że pewnie Rosjanie ją zabili. Jak się jednak okazuje, żołnierze Armii Czerwonej nie mają z tą śmiercią nic wspólnego.
Leontyna Florek urodziła się w 1925 roku w Stachowie na Wołyniu. Była najmłodszym dzieckiem Jana i Marii Florków. Jedyna córka małżeństwa Florków miała 4 braci. Ojciec Jan, za czasów panowania cara był represjonowany za przynależność do Polskiej Partii Socjalistycznej.
Zdążyli uciec
W drugiej połowie lat 30. XX wieku na Kresach narastają antagonizmy polsko--ukraińskie. Rodzina Florków nie czuje się bezpieczna i opuszcza Wołyń, aby osiedlić się w Olkuszu. Jak się później okazuje, ich obawy nie były bezpodstawne. W 1943 roku Ukraińska Powstańcza Armia (UPA) spaliła Stachów i wymordowała wszystkich mieszkających we wsi Polaków.
Do 1939 roku Florkowie wiodą szczęśliwe życie. W chwili wybuchu wojny rodzina zostaje rozproszona. Najstarszy brat, Hieronim, przeszedł całą Europę, by wstąpić w szeregi Samodzielnej Brygady Strzelców Karpackich. Walczył później w Północnej Afryce (Tobruk) i we Włoszech (Monte Cassino). Dwóch synów państwa Florków trafia na roboty przymusowe do Niemiec. W Olkuszu z rodzicami pozostaje Lonia i brat Leopold.
Niemcy się zemścili
Leopold wstąpił do konspiracji. Pod koniec 1944 r. doszło do wsypy i w domu Florków pojawiło się Gestapo. Leopold zdążył uciec do lasu (gdzie później walczył w oddziale AK). Niemcy nie mogąc go aresztować, postanowili ukarać rodzinę. Leontyna wraz z matką i ojcem zostają aresztowani. Trafiają do obozów koncentracyjnych. Leontyna z matką do Stutthofu, ojciec do Gross-Rosen. Jest koniec grudnia 1944 roku. Niespełna miesiąc później rozpoczyna się ewakuacja obozu Stutthof, znana jako Marsz Śmierci. W trasę do Lęborka wyrusza około 11 tysięcy najbardziej silnych i zdrowych więźniów. Wśród nich są Leontyna i jej matka Maria.
Dwudziestoletnia Leontyna przemierza Pomorską ziemię w mrozie, brnąc w zaspach śnieżnych. Na plecach czuje oddech śmierci. Mimo wszystko jest silna, nie poddaje się. Równie silna jest matka Loni. Do niemieckiego obozu pracy w Łówczu docierają 9 lutego 1945 roku. Niestety, organizm Leontyny jest już mocno osłabiony. Na domiar złego w obozie panują tragiczne warunki. Leontyna zaraża się tyfusem. Miesiąc po dotarciu do obozu nadchodzi pomoc. Żołnierze Armii Czerwonej wyzwalają go. Leontyna z matką są wolne. Wydaje im się, że kolejny raz udało się im uciec przed śmiercią. Nagle przychodzi pogorszenie stanu zdrowia. Matka Leontyny udała się do pobliskiego Lęborka, aby zdobyć lekarstwa dla umierającej córki. Pomocy nie dostała. Opowieści rodzinne przytaczają fragment rozmowy.
- Pomóżcie, moje dziecko umiera - miała powiedzieć Maria Florek do radzieckiego żołnierza. W odpowiedzi usłyszała: - I co z tego? Nasi żołnierze też umierają.
Matka wróciła do córki bez leków. Ta zmarła 18 marca. Maria Florek nie chciała, żeby córka została pochowana w polu. Udało się załatwić pogrzeb na cmentarzu ewangelickim w pobliskim Lubowidza. Świadkowie wspominali, że pogrzeb odbył się nocą. Jak się później okazuje, dzień po śmierci córki umiera ojciec. Losy matki pozostają nieznane.
Historia o Loni nigdy nie umrze
Każdego roku w dniu rocznicy śmierci przy grobie Leontyny Florek spotykają się lokalni pasjonaci historii. W ciągu roku grób odwiedzają także mieszkańcy okolicznych wsi i Lęborka. Mogiła zawsze jest wysprzątana.
I takim oto sposobem historia o Leontynie Florek nie umiera. Opowieść o dwudziestolatce porusza serce każdego. Mija 68. rocznica śmierci Loni.
DOMINIK MAKURAT, Głos Pomorza