Do katastrofy doszło 17 lipca 1933 r. w Pszczelniku, małej miejscowości koło Myśliborza w dzisiejszym województwie zachodniopomorskim. Samolot typu Bellanca CH-300 Pacemaker, którym lecieli Stasys Girenas i Stepas Darius, obniżył lot nad lasami. Było ciemno, lotnicy niewiele widzieli. W pewnym momencie maszyna zaczepiła podwoziem o korony drzew i wpadła między konary. Oderwały się skrzydła, a kadłub roztrzaskał się o ziemię...
Pilot Stasys Girenas zginął na miejscu. Drugi, Stepas Darius, jeszcze żył. Zdołał się odczołgać kilka metrów od samolotu i tam skonał. W tym miejscu ustawiono drewnianą kapliczkę na słupie.
Miejsce wypadku (o średnicy około 10 metrów i 314 m kw.) państwo litewskie wykupiło od rządu Niemiec na 99 lat.
Trzy lata później w miejscu katastrofy Litwini wznieśli pomnik z najcenniejszego granitu, który przywieźli z Wilna. Zaprojektował go architekt Vytautos Landsbergis-Zenkalnis, dziadek Vytautasa Landsbergisa, prezydenta Litwy w latach 1990-1992. Pomnik ma kształt podwójnego krzyża strzelców. Muzeum poświęcone lotnikom zlokalizowane zostało w chacie żmudzkiej, którą przywieziono tu specjalnie w 1983 r.
Lituanica tuż po starcie nad Nowym Jorkiem w 1933 roku
(fot. Wikimedia Commons)
Steponas Darius i Stasys Girenas zdecydowali się na lot z Nowego Yorku do ojczyzny, aby rozsławić na cały świat swój mały, wolny kraj. Pieniądze na samolot pomagała im zebrać diaspora litewska w Ameryce. Nie na wszystko starczyło, w tym na przyrządy do latania nocą i na radio. Mimo to nie bali się i polecieli.
Maszynę ochrzczono 6 maja 1933 r. Nadano jej nazwę Lituanica. Matką chrzestną była Anna Degutis, matka Dariusa. Dzień startu z Nowego Jorku do Kowna, 15 lipca, został uznany później za jedno z dwóch najważniejszych świąt państwowych Litwy obok rocznicy bitwy pod Grunwaldem.
Piloci przelecieli Atlantyk pokonując 6411 km. W owym czasie był to drugi wynik lotniczy na świecie. Do Kowna, gdzie czekała cała Litwa, pozostało jedynie 650 km. Na lotnisku zgromadziło się około 25 tys. osób.
Replika legendarnego samolotu, w którym zginęli litewscy lotnicy. W locie nad Wilnem w 1993 roku.
(fot. Wikimedia Commons)
16 lipca, około godziny 23, samolot znalazł się nad miejscowością Berlinchen (dziś Barlinek), a o godz. 00.36 nad lasem sosnowym w pobliżu Kuhdamm (Pszczelnik). Kilkadziesiąt metrów od dużej polany runął na ziemię.
Szczątki maszyny i zwłoki pilotów znalazła nad ranem dziewczyna zbierająca jagody.
Willi Zimpfer z Offenburga, który mieszkał wówczas w pobliskich Mystkach, miał 7 lat.
- Wierzchołki sosen były ścięte, co bardzo mocno rzucało się w oczy - wspomina. - Gdy nad ranem z kolegami przybiegliśmy na miejsce katastrofy, widziałem szczątki samolotu. Części kabiny porozrzucane, kłębowisko blach i charakterystyczne czerwone elementy kabiny i cały kokpit.
Willi pamięta, że mieszkańcy okolicznych wsi słyszeli po północy bardzo wyraźny warkot lecącej maszyny. Dorośli mówili, że silnik samolotu nie pracował równomiernie. To było wyraźnie słychać.
- Nad naszym regionem była bardzo dobra pogoda - dodaje ostatni żyjący świadek. - Piękna, jasna noc, lotnicy więc mieli doskonalą widoczność. Nam wówczas wydawało się, że zobaczyli pobliską łąkę i chcieli na niej wylądować.
Na miejscu katastrofy samolotu pod Pszczelnikiem, koło Myśliborza
(fot. Archiwum gs24.pl)
Przez wiele lat milczano na temat ewentualnego błędu w pilotażu. Uważano, że piloci uznani za bohaterów błędu popełnić nie mogli. Czas pokazał, że nawet największym asom lotnictwa to się zdarzało.
Najprawdopodobniej zgubiła ich nadmierna pewność siebie po tym, jak zdali sobie sprawę z tego, że najtrudniejszy etap lotu mają już za sobą. Mieli za sobą 36 godz. lotu, nie mieli przyrządów do nawigacji nocą, więc musieli lecieć nisko...
Przed wojną wysunięto hipotezę, że samolot mógł być zestrzelony przez artylerię niemiecką, która wzięła go za szpiegowską maszynę. Ówczesna prasa litewska pisała o kulach znalezionych w ciałach i dziwnych dziurach w skrzydłach samolotu. Podkreślano, że Niemcy dopuścili litewskich ekspertów na miejsce katastrofy dopiero po uprzątnięciu pewnych elementów. Ale ta sensacyjna teoria nigdy nie znalazła potwierdzenia w faktach.
W Kownie czekało na bohaterów 25 tysięcy ludzi. Gdy ogłoszono przez megafon informację o śmierci lotników, trójkolorowe flagi w całym państwie spuszczono do połowy masztu.
Tuż po wypadku ciała zostały przewiezione do kaplicy Św. Gertrudy w Myśliborzu. Po 2 dniach niemiecki samolot specjalny przywiózł zwłoki do Kowna.
Przed wojną, przez dziewięć lat w miejscu tragedii zawsze leżały świeże kwiaty. W styczniu 1945 r. ostatni opiekunowie pomnika uciekli w obawie przed nadciągającą Armią Czerwoną. W 50 lat po katastrofie nakręcono film o tamtych wydarzeniach.