Gdy wieść o "zdobyciu" koszarowców rozniosła się po zaułkach Grudziądza, rozpoczął się "ogólny pochód bezdomnych na ul. Radzyńską". Kto mógł zbierał rodzinę, nędzny zwykle dobytek i przenosił się do koszar, gdzie czekał biedny, ale darmowy kąt.
"W ciągu piątku i soboty gmachy zapełniły się dalszymi bezdomnymi, których liczba wynosi 600-700 osób" - donosiła prasa. "Ludziska mieszkają tam w warunkach niepomyślnych, ponieważ budynki znajdują się częściowo w stanie zaniedbanym, brak tam wszelkich wygód i urządzeń". To opis nie tylko skąpy, ale i bardzo dyplomatyczny. Zacznijmy od początku...
Ludzie bezdomni, a koszary opuszczone
Obiekty przy uL Radzyńskiej (obecnie Hallera) zbudowali Prusacy, w końcu XIX w. Po wojnie przejęło je polskie wojsko, nadało im imię hetmana Stefana Czarnieckiego i szybko z budynków... się wyprowadziło. Koszary kupiła Dyrekcja Kolei Państwowych. Swoimi pracownikami zasiedliła trzy najlepsze, najbliższe ulicy domy. Pozostałych dziewięć budynków stało pustych.
Na te domy łakomie zerkały setki, a potem tysiące grudziądzan, którzy całymi rodzinami lądowali na bruku, bo stracili pracę, gdy grudziądzkie duże zakłady m.in. PePeGe, dotknął wielki kryzys gospodarczy 1929 roku.
"Szturm" z września 1929 r. był dopiero początkiem zajmowania koszarowców przez ubogich. "Dzikich lokatorów" przybywało błyskawicznie. O ile w 1929 roku mieszkało tutaj 195 rodzin, to pięć lat później było ich już 495. Łącznie 2053 osoby, w tym 962 dzieci.
Sami mieszkańcy osiedla nazwali je "Maderą". Stąd, że w owym czasie na wyspie Maderze leczył się marszałek Józef Piłsudski Ale życie na grudziądzkiej "Maderze" urlopu na prawdziwej Maderze bynajmniej nie przypominało.
"Spacer" po osiedlu biedoty
Na grudziądzką "Maderę" wybieramy się wraz z członkami komisji którą władze miasta we wrześniu 1934 roku powołały, aby zbadać sytuację mieszkaniową na osiedla.
W miarę normalnych mieszkań - pokojów z kuchnią- było tu niewiele, więc "dzicy lokatorzy" zajmowali wówczas każdy skrawek pokoszarowych budynków.
Na strychach swoje mieszkania urządzili wybijając drzwi w ścianach, a w dachach otwory na kominy piecyków. Od sąsiadów odgrodzili się ścianami z papiru i płótna. Samowolnie poustawiane ściany zamieniły strychy w labirynty korytarzy, w których odnaleźć się potrafili tylko ich mieszkańcy. Wiele miniaturowych mieszkań nie miało okien. "Podkomisja była świadkiem, jak deszcz lał się do mieszkań, zalewając pościel itd. W tych pościelach, z których zaduch był straszliwy, spały kilkutygodniowe dzieci" - czytamy w raporcie miejskich inspektorów.
Takie mieszkanie na strychu i tak było "apartamentem", na miarę "Madery" oczywiście. Jeszcze gorzej mieszkało się w piwnicy. "Ogromnie wilgotne i tym samym niezdrowe", "również pozbawione są światła", "podłogi, przeważnie z cegieł, są dla zdrowia zabójcze" - notowali członkowie komisji.
Ale i te urządzone w piwnicach mieszkania, nie były najgorsze. Bo wiele osób zajmowało same korytarze - również podzielone prowizorycznymi ścianami - a nawet... dawne żołnierskie ustępy. "Powietrze w tych mieszkaniach jest trudne do opisania" - bili na alarm członkowie komisji Zauważając, że po zajęciu toalet przez "dzikich lokatorów", dla ponad 2 tysięcy mieszkańców osiedla zostały tylko dwie latryny. "Warunki higieniczne są na "Maderze" więcej niż rozpaczliwe" - uznali miejscy inspektorzy. Widzieli zagrożenie pożarem i epidemią, postulowali przeniesienie większości mieszkańców.
Z czego żyli maderzanie? Zdecydowana większość korzystała z darmowych posiłków kuchni ludowej, utrzymywała się z rent, zapomóg oraz z tego, co zarobiła podczas akcji doraźnych. Pracę stałą miała tylko co piąta "głowa rodziny". I także co piąta nie potrafiła wskazać źródła swojego dochodu.
- Nazwa "Madera" często pojawiała się w kronikach kryminalnych gazet - mówi Marek Prabucki, grudziądzki pasjonat historii, amatorsko badający archiwalną prasę.
Gazety najczęściej donosiły o drobnych kradzieżach dokonywanych przez mieszkańców "Madery", ale zdarzały się też pobicia oraz zbrodnie. Wielkim problemem była prostytucja "szeroko rozwinięta", choć "trudno ustalić liczbę osób ją uprawiających" - zauważali inspektorzy.
O skutkach problemu prostytucji świadczy pismo płk. Zbigniewa Podgórskiego, komendanta Centrum Wyszkolenia Kawalerii, który już w czerwcu 1931 roku alarmował starostę grodzkiego: "Ostatnio stwierdziłem wśród szeregowców mych oddziałów zwiększenie się chorób wenerycznych. Jest to bez wątpienia skutek sąsiedztwa koszar CWK z blokami kolejowymi". No cóż, młodych ułanów od pań z "Madery" oddzielał tylko mur...
Nie była to pierwsza skarga komendanta na uciążliwych sąsiadów. Wcześniej Podgórski domagał się m.in. interwencji wobec dzieci obrzucających wartowników kamieniami, osób niewybrednie zaczepiających kobiety...
Otoczenie murem całego terenu dawnych koszar było jednym z pomysłów na to, aby ograniczyć przestępczość, a jednocześnie utrudnić osiedlanie się nowych lokatorów na "Maderze". Ustanowiono dodatkowy posterunek policji, wprowadzono legitymacje uprawniające do wejścia na teren osiedla Ale i to na niewiele się zdało.
Lata nieudanych prób
Od września 1929 r" kiedy to pierwsi bezrobotni i bezdomni wtargnęli do koszar im. Czarnieckiego, ich usunięcia domagała się dyrekcja kolejowa, właściciel budynków. Miasto od ręki zrobić tego nie mogło, ponieważ nie miało lokali, aby przenieść "dzikich lokatorów". Próby rozwiązania problemu, ciągnęły się latami.
Zajmowały się nim urzędy kolejnych instancji, ale bez większych efektów. Lokatorzy z "Madery" wyprowadzać zaczęli się sami, ale dopiero w czasie II wojny światowej. W jej trakcie część koszarowych budynków uległa zniszczeniu, a większość pozostałych została rozebrana w latach 50. Na miejscu "Madery" zbudowano osiedle mieszkaniowe obecnie noszące nazwę Kawalerii Polskiej.
Daniel Dreyer