Jan Cholewa, przyszły pilot bombowców, w tym słynnego Liberatora, od najmłodszych lat wiedział, że chce latać. Historia skierowała jego losy do Anglii, gdzie szkolił się z najlepszymi i stał się jednym z najaktywniejszych pilotów bombowców w czasie II wojny światowej. Urodził się w Ustroniu, w Beskidzie Śląskim, 7 grudnia 1920 roku. Jego ojciec, Karol, był ślusarzem w hucie w Trzyńcu, która po wojnie polsko-czechosłowackiej znalazła się w granicach nowo powstałej Czechosłowacji. Młody Jan ukończył w rodzinnym mieście szkołę powszechną, a później szkołę przemysłową. Już od dwunastego roku działał w harcerstwie, tę pasję porzucając dopiero w obliczu wybuchu wojny. Bardzo szybko, już w wieku 15 lat, rozpoczął pracę w ustrońskiej kuźni, która była wówczas głównym pracodawcą w regionie. Początkowo poszedł w ślady ojca - pracował jako ślusarz maszynowy. Już wtedy nastoletni Janek marzył jednak o lotnictwie. Po godzinach w Kuźni Ustroń zajmował się konstruowaniem modeli samolotów. W końcu zdecydował się na odbycie szkolenia szybowcowego. Niespełna 17-letni Cholewa wstąpił w 1937 roku do Śląskiej Szkoły Szybowcowej i szybko wyrobił odpowiednie uprawnienia. Trenował na górze Chełm, w leżącym blisko Ustronia Goleszowie, słynącej z propagowania sportów szybowcowych. Później, w obliczu zbliżającego się konfliktu zbrojnego, postanowił dokształcić się jeszcze w bielskiej Szkole Pilotów Ligi Obrony Powietrznej i Przeciwgazowej. Cholewa miał szczęście, w pobliżu Ustronia działało prężne lotnisko w Aleksandrowicach.
Młody lotnik u progu wojny
19-letni Jan Cholewa jeszcze przed agresją Niemiec na Polskę nie zastanawia się długo, wie, że powinien służyć w polskim lotnictwie. Podczas letniej mobilizacji zgłasza się do ośrodka Przysposobienia Wojskowego Lotniczego jako pilot przedpoborowy. Zostaje przydzielony do ochrony lotniska właśnie w podbielskich Aleksandrowicach, tam spędza ostatnie dni sierpnia 1939 roku. Kiedy Niemcy atakują, młody Janek pełni wartę na stacji kolejowej w Wapienicy. Cholewa pilnuje na stacji wagony załadowane samolotami RWD-8, szybowcami, częściami lotniczymi oraz paliwem.
Kiedy Niemcy napierają, Cholewa wraz z pozostałymi żołnierzami pełniącymi wartę, pociągiem wycofuje się w stronę Czechowic-Dziedzic, Oświęcimia, a później do Kielc. Sytuacja w Polsce z dnia na dzień wygląda coraz gorzej, a młodemu Cholewie podczas kampanii wrześniowej nie udaje się rozwinąć skrzydeł. W Kielcach dołącza do tamtejszego oddziału Przysposobienia Wojskowego Lotniczego i razem z nim wycofuje się dalej, najpierw w kierunku Zamościa, później transportem samochodowym na wschód, aż do Zbaraża.
17 września 1939 roku Cholewa z kolegami dociera do Zaleszczyk przy granicy z Rumunią i w tym miejscu przekracza granicę polsko-rumuńską. W czasie kampanii wrześniowej właściwie nie walczył, jedynie zabezpieczał ważny strategicznie sprzęt, ale dla niego wojna dopiero się rozpoczynała.
Droga do Wielkiej Brytanii
Cholewa w Rumunii nie pozwolił się internować, różnymi środkami transportu dotarł najpierw do Bukaresztu, później Konstanzy, a stamtąd na pokładzie greckiego statku „Patris” wypłynął na Maltę. Na początku swoją szansę na walkę z Niemcami widział we Francji. Dotarł do Lyonu, gdzie dostał się na zgrupowanie lotnicze. Po szybkiej klęsce Francji Cholewa po raz kolejny zostaje ewakuowany, tym razem do zbrojącej się lotniczo Wielkiej Brytanii. Do Plymouth przybył 22 czerwca 1940 r., od razu przystąpił do szkoleń lotniczych, żeby jak najszybciej siąść za sterami dwusilnikowych bombowców Wellington. Pierwszy lot bojowy nad terenem nieprzyjaciela odbył w nocy z 22 na 23 października, zrzucił wtedy ulotki agitacyjne nad Paryżem.
W końcu na początku grudnia 1942 roku Jan Cholewa został przydzielony do 300 Dywizjonu Bombowego „Ziemi Mazowieckiej”. Utworzył stałą załogę z por. Franciszkiem Kotem, ppor. Zdzisławem Czeppe, ppor. Zygmuntem Januszkiewiczem oraz strzelcem Jerzym Buckiewiczem. Razem do 23 sierpnia 1943 roku udało im się zrealizować pełną kolejkę lotów. W tym czasie bombardował m.in. Lorient we francuskiej Bretanii, Frankfurt nad Menem, wykonywał naloty na Manheim, Duisburg, Bochum, Dortmund czy Düsseldorf. W sumie, w pierwszej kolejce wykonał 31 lotów bojowych. Duża liczba pilotów bombowców ginęła wtedy w pierwszej turze wykonywanych lotów, a tylko nieliczni decydowali się na ochotnicze wykonanie drugiej kolejki. Cholewa, zwany już wtedy wśród swoich angielskich kolegów „Little Johnem”, zdecydował się nie tylko na drugą kolejkę, ale później także na trzecią. Dzięki temu trafił do grona najważniejszych pilotów bombowców II wojny światowej.
Za sterami Halifaksa
Na początku 1944 roku Cholewa zgłosił się na drugą kolejkę lotów w składzie 1586 Eskadry do Zadań Specjalnych, wykonującej z Włoch loty ze zrzutami broni i zaopatrzenia m.in. na teren Jugosławii i do Polski. 8 marca wykonał pierwszy treningowy lot na czterosilnikowym Halifaksie. Te nowoczesne samoloty, w wersji bombowej produkowane zaledwie od lipca 1943 r., miały dać Brytyjczykom i ich sojusznikom przewagę w lotach nad terytorium wroga. Po zapoznaniu się z nową maszyną, 11 kwietnia „Little John” wystartował z lotniska Hurn w Wielkiej Brytanii i po locie przez Rabat i Tunis 14 kwietnia 1944 r. przybył na lotnisko Campo Casale koło Brindisi we Włoszech. Jan Cholewa miał wzmocnić nową jednostkę załogą, ale także mocnym Halifaksem. Od 29 kwietnia polski pilot regularnie pilotował Halifaksa, podczas drugiej tury wykonał aż 43 loty, w tym 19 lotów do Włoch, 14 do Jugosławii, 9 do Polski i 1 do Grecji. Po zakończeniu tak intensywnej tury lotów, kiedy większość pilotów udała się na odpoczynek, Cholewa zdecydował się na pozostanie w eskadrze i rozpoczęcie trzeciej kolejki - wraz z nim w Brindisi pozostała większość jego załogi. Trzema wylatanymi kolejkami i długością lotów Cholewa na stałe wpisał się w historię polskiego lotnictwa.
Liberator nad Warszawą
Niezwykle ważną dla siebie misję „Mały Janek” rozpoczął w momencie wybuchu powstania warszawskiego. Alianci zdecydowali się na zrzucanie zaopatrzenia bezpośrednio na zabudowania stolicy, w związku z czym na pierwszy tego typu lot - nocą z 3 na 4 sierpnia - posłano trzy najbardziej doświadczone załogi 1586 eskadry. Jedną z załóg była siódemka dowodzona właśnie przez Jana Cholewę. W sierpniu i wrześniu 1944 roku Cholewa jeszcze siedmiokrotnie latał pomagać walczącej stolicy. 31 sierpnia po raz pierwszy zasiadł za sterami najnowocześniejszego samolotu, którym dysponowała wtedy 1586 eskadra - amerykańskiego Liberatora. Od tego czasu pilot z Ustronia latał już tylko na Liberatorze. Ten udany, masowo produkowany bombowiec był używany w alianckich siłach powietrznych już do końca wojny.
W trzeciej turze lotów niezwykle już doświadczony Cholewa odbył razem 36 lotów: 19 do Polski, w tym aż 8 do walczącej Warszawy, 13 do Włoch, 2 do Czechosłowacji oraz po jednym razie do Albanii i Jugosławii. Ostatni lot bojowy na terytorium wroga Jan Cholewa zanotował 18 lutego 1945 roku. Dla niego służba dla alianckiego lotnictwa jednak się nie skończyła. Jeszcze w listopadzie 1944 roku alianci utworzyli z załóg 1586 eskadry 301 Dywizjon do Zadań Specjalnych „Ziemi Pomorskiej - Obrońców Warszawy”, a w kwietniu 1945 r. przeformowano go na jednostkę transportową i przesunięto do Anglii, na lotnisko Blackbushe. Cholewa znowu trafił do Wielkiej Brytanii i dla Royal Air Force latał aż do rozwiązania jednostki. Pod koniec lotniczej służby wykonywał loty już jako pilot transportowy - na Halifaksach kursował m.in. do Niemiec, Grecji, Norwegii i Francji.
Bilans działań wojennych lotnika z Ustronia okazał się wyjątkowo imponujący. W czasie II wojny światowej Cholewa wykonał łącznie 110 lotów bojowych, co jest wyczynem dla wielu pilotów nieosiągalnym. Liczba pilotów, którzy ukończyli trzy kolejki lotów i mają na koncie ponad 90 lotów, jest niewielka. W czasie wszystkich 110 misji bojowych Jan Cholewa spędził w powietrzu około 1160 godzin, co ciągle pozostaje ewenementem w historii lotnictwa wojskowego, zwłaszcza że prowadzone przez niego misje często należały do tych najtrudniejszych. Cholewa stał się zatem legendą polskiego lotnictwa w Wielkiej Brytanii. Za nadzwyczajne męstwo odznaczony został Krzyżem Srebrnym Orderu Wojennego Virtuti Militari, czterokrotnie Krzyżem Walecznych, Polowym Znakiem Pilota oraz brytyjskim Distinguished Flying Cross. Wojnę zakończył jako polski chorąży i angielski warrant officer.
Niełatwe życie w Polsce
„Mały Janek”, opromieniony sukcesami wojennymi, nie zdecydował się na pozostanie w Wielkiej Brytanii i postanowił wrócić do Polski. Do rodzinnego Ustronia dotarł w lipcu 1947 roku i szybko udało mu się znaleźć pracę w rodzimej Kuźni Ustroń. Władze komunistyczne nie pozwalały jednak takim jak on żyć w spokoju. Cholewa dostał co prawda pracę w Kuźni, ale tylko w charakterze kierownika zakładowej świetlicy, a wizyty UB w okresie stalinowskim były stałym elementem jego życia. Regularnie był wzywany na przesłuchania i zatrzymywany przez funkcjonariuszy Urzędu Bezpieczeństwa. Kilka razy został dotkliwie pobity, do końca życia nosił na twarzy bliznę po uderzeniu kolbą karabinu.
Jego sytuacja poprawiła się dopiero po wydarzeniach października 1956 roku. Wtedy udało mu się awansować na stanowisko planisty, wtedy też mógł wrócić do harcerstwa. Sam zresztą utworzył w Ustroniu Szczep im. 316 Dywizjonu Myśliwskiego „Warszawskiego” przy Szkole Podstawowej nr 2. W kolejnych latach mógł wrócić do tego, co kochał najbardziej - został instruktorem bielskiego aeroklubu i pracował tam aż do śmierci, która niestety przyszła szybko i niespodziewanie. Zmarł nagle na zawał serca w wieku 45 lat, 1 października 1966 roku. Spoczął na ustrońskim cmentarzu ewangelickim, a mieszkańcy miasta, którzy widzieli w nim bohatera, tłumnie odwiedzali jego grób. Po ponad 30 latach, w Ustroniu stanął charakterystyczny pomnik, wspominający podniebne wyczyny „Małego Janka”. Do dzisiaj czteropłatowe śmigło przypomina mieszkańcom Ustronia o Janku Cholewie, który z powietrza pomagał walczącej Warszawie.