Zapewne często zastanawiacie się Państwo, jak na początku ubiegłego stulecia radziła sobie toruńska policja? Bardzo dobre pytanie i tak się akurat składa, że mamy na nie odpowiedź. Pojawiła się ona w „Gazecie Toruńskiej” w połowie maja 1902 roku.
„W kwietniu 1902 roku doniesiono policyi o 15 kradzieżach, 2 najściach domu, policya aresztowała w tym czasie 21 ladacznic, 7 bezdomnych, 11 żebraków, 10 pijaków i 16 osób za burdy uliczne”.
Polecamy
W sumie niewiele, jednak przypomnijmy, że jest to podsumowanie tylko jednego miesiąca, zaś dane pochodzą od policji miejskiej. Gdyby gazeta sięgnęła po raporty żandarmerii wojskowej obrazek ten byłby inny. Na straży przygranicznej twierdzy stał bardzo silny garnizon złożony z trzech pułków piechoty, dwóch pułków artylerii, pułku ułanów, baonu saperów i kilku mniejszych jednostek. Załoga strzegła twierdzy, ale przy takiej masie wojska z pilnowaniem porządku bywały problemy. Bijatyki między mundurowymi i cywilami, a także między przedstawicielami różnych formacji były na porządku dziennym, a przede wszystkim nocnym. Toruńska prasa drukowała dwie rubryki kryminalne, cywilną i wojskową, ta druga była na ogół obszerniejsza. Królowały w nich bijatyki, kradzieże, niesubordynacja i przemoc stosowana przez podoficerów bądź oficerów względem żołnierzy niższych rangą.
W tej wojskowej kaszy czasami trafiały się również skwarki, na przykład w maju 1902 roku zakończył się dość głośny proces pewnego podoficera Fryderyka Kotzahna z 9 kompanii 61 Pułku Piechoty, który zazdroszcząc koledze awansu postanowił wysłać go na tamten świat przy pomocy kawy ze strychniną. Koledze kawa nie zasmakowała, więc od razu ją wylał, niedoszły truciciel został natomiast skazany na trzy miesiące więzienia. Gazety odnotowały, że wyrok był niezwykle łagodny i trudno się z tym nie zgodzić, skoro w tym samym czasie powołany na ćwiczenia szeregowiec, który ich zakończenie świętował razem z kolegami w knajpie i po pijanemu energicznie wytarmosił jednego podoficera, trafił za kraty na ponad rok.
Na co cierpieli żołnierze ćwiczący na toruńskim poligonie?
Szeregowi w tamtych czasach zdecydowanie nie mieli łatwo. Dosłownie. Jak zawsze wiosną na toruńskim poligonie zaczęły się ćwiczenia i jak zawsze w miasteczku poligonowym oraz sąsiadującym z nim Podgórzem zaczęły się problemy.
„Dorocznie panuje w barakach wojskowych biegunka – informowała „Gazeta Toruńska” w drugiej połowie maja 1902 roku. - Policya wojskowa wydała rozporządzenie, według którego każdy obywatel w Podgórzu jest obowiązany natychmiast donieść policyi o chorobie zaraźliwej panującej w jego domu”.
Polecamy nasze grupy i strony na Facebooku:
- Bieżące wypadki i utrudnienia w Kujawsko-Pomorskiem
- Gdzie dobrze zjeść w Toruniu i okolicach?
- Toruń Retro!
- Sport w Toruniu
Ot, uroki miasta garnizonowego… Pomimo tego garnizon był elementem bardzo pożądanym, ponieważ w ślad za żołnierzami szły również spore państwowe fundusze. O ustanowienie załogi wojskowej zabiegały np. władze Chełmży, jednak 120 lat temu niemiecki minister wojny odpowiedział za pośrednictwem prezydenta rejencji kwidzyńskiej, że w cieniu kominów cukrowni żadne koszary nie powstaną.
A co tam się w tym czasie działo na granicy?
Jak zawsze sporo, chociaż jak zwykle wiele rzeczy było niewidocznych dla oka.
„W Aleksandrowie skonfiskowała rosyjska komisya celna kilka pak jedwabiu przedstawiającego wartość 40 tysięcy marek – czytamy w tym samym numerze gazety, w którym była wiadomość o masowej biegunce. - Pakiety były ukryte w wagonie naładowanym deskami. Rzekomo przemycają przez Aleksandrów dużo jedwabiu przez granicę”.
Za 40 tysięcy marek można było sobie kupić solidną kamienicę w centrum miasta. A przez Aleksandrów zwany wtedy przygranicznym przemycano nie tylko jedwab.
„Z Aleksandrowa przywiozła pewna młoda dama trzecią klasą kolei kilkadziesiąt kobiet niższego stanu ubranych w wykwintne paryskie kapelusze. Zwróciło to naturalnie uwagę urzędników cła, zwłaszcza, że kapelusze upiększone były strusiemi piórami, które w porównaniu do osób nie odpowiadały stanowi. Z tego powodu przytrzymano wszystkie i wykazało się, że owa dama bez cła zamierzała paryską modę do Rosyi przeprowadzić przez granicę pruską”.
To był przemytniczy smaczek z roku 1897, serwowany rzecz jasna przez „Gazetę Toruńską”. Co możemy powiedzieć o tej podziemnej rzece towarów przepływającej przez kordon? My niewiele, lepiej zrobią to za nas materiały źródłowe.
„Graniczna straż celna kosztuje Rosyę od strony pruskiej trzy miliony rubli rocznie, a mimo to przemytnictwo kwitnie - pisała „Gazeta Toruńska” na samym początku 1880 roku. - W pierwszych sześciu miesiącach roku zeszłego zabrano przemytnikom 457 transportów towarowych i oszacowano je na 25.862 ruble, lubo rzeczywiście warte były pięć razy tyle. Liczą, że przemytnicy uszczuplają skarbowi rosyjskiemu po tej stronie najmniej sześć milionów rubli rocznie.”
Sześć milionów rubli, czyli dwanaście milionów marek. Dla porównania, budowa toruńskiego Dworu Artusa, wraz z jego wystrojem, pochłonęła 960 tysięcy marek.
Czym skończyła się strzelanina pod Otłoczynem?
Tak, w grę wchodziły tu ogromne pieniądze, więc informacje o przemytnikach z Aleksandrowa i okolic rozchodziły się po świecie nie tylko przy pomocy stukającego telegrafu.
„Patrole rosyjskie przydybały w sobotę wieczorem szajkę przemytników liczącą pięć do sześciu osób, w chwili gdy obładowani jedwabiem i cygarami, przechodzili granicę w pobliżu Otłoczyna - poinformowała „Gazeta Toruńska” pod koniec października 1902 roku. - Wywiązała się bójka, w której użyto z obu stron broni palnej. Kilka osób zraniono dosyć ciężko, wachmistrz rosyjski otrzymał postrzał w brzuch”.
Ilu języków można się było 120 lat temu nauczyć w toruńskiej szkole języków obcych?
Tu Rosjanie, tam Niemcy, a po obu stronach Polacy. Jak się w tym różnorodnym towarzystwie porozumieć? Ze znajomością języków bywało różnie. Wspominaliśmy kiedyś o tym, że pruscy pogranicznicy przepuścili w Lubiczu człowieka, który pokazał im rosyjskie świadectwo szczepienia krowy. Dokument był urzędowy, miał pieczęć, ale pogranicznicy nie znali rosyjskich liter. W 1902 roku mogli nadrobić zaległości w Berlitz School of Languages. Szkoła mieściła się w Toruniu przy Rynku Staromiejskim 8. Oferowała kursy francuskiego, angielskiego i rosyjskiego, szczyciła się tym, że języków uczyli cudzoziemcy, dzięki czemu uczniowie od razu musieli skakać na głęboką wodę. W zakładzie były dostępne prospekty reklamowe.
Polecamy
Sto dwadzieścia lat temu wiosna przyszła późno, rumieńców gorąca również zaczęła nabierać z poślizgiem. O pierwszym krzewie bzu, który zakwitł na Bydgoskim Przedmieściu „Gazeta Toruńska” poinformowała dopiero pod koniec maja. Właściciel zakładu kąpielowego na Wiśle aż tak długo na początek sezonu czekać nie zamierzał.
„Łaźnię Dilla otwarto do użytku publicznego – informowała „Gazeta Toruńska” w połowie maja A. D. 1902. - Uboga czeladź męska i żeńska kąpać się może tam za darmo każdego dnia od godz. 12 w południe”.
W tym samym numerze gazeta przyniosła także wieść z Brodnicy, że do publicznej wiadomości został podany rozkład jazdy na nowej linii do Iławy. Pociągi miały ruszyć jesienią, jednak korespondent dziennika wątpił, czy termin ten jest realny, ponieważ „Tamę za Brodami sypią dotychczas, a stanąć ma tam most, którego budować jeszcze nie zaczęto”.
Eh, ileż to wspomnień wiąże się ze stacją w Tamie Brodzkiej! Ile rajdów do Bachotka miało tam swój pieszy początek! Nad brzegiem jeziora krzyżowały się linie z Iławy i Działdowa. W ostatnich latach ubiegłego i w pierwszych latach obecnego wieku, życie na stacji zamarło. Zamknięto kasę, poczekalnię, później zaczęły także znikać pociągi i tory. Ostatni rozkład jazdy z połączeniami pasażerskimi między Brodnicą i Iławą ujrzał światło dzienne w 2000 roku. Fizycznie szlak przestał istnieć dekadę później.