Na Śląsk i Ziemie Zachodnie wrócą Niemcy, a Kresy znów będą polskie, czyli czekanie na trzecią wojnę

Dawid Smolorz
12 listopada 1989 roku, Krzyżowa na Dolnym Śląsku. W pałacu w Krzyżowej odbywa się spotkanie kanclerza Niemiec Helmuta Kohla i premiera Polski Tadeusza Mazowieckiego. Dopiero wtedy mniejszość niemiecka po raz pierwszy mogła wystąpić publicznie zupełnie oficjalnie.
12 listopada 1989 roku, Krzyżowa na Dolnym Śląsku. W pałacu w Krzyżowej odbywa się spotkanie kanclerza Niemiec Helmuta Kohla i premiera Polski Tadeusza Mazowieckiego. Dopiero wtedy mniejszość niemiecka po raz pierwszy mogła wystąpić publicznie zupełnie oficjalnie. archiwum Gazety Wrocławskiej
Powojenny ład bez Kresów, za to z niemieckimi wschodnimi prowincjami wydawał się nie do przyjęcia. Szansą na odwrócenie biegu historii miała być nowa wojna.

Konsekwencją rozpętanej przez Niemcy i przegranej przez nie II wojny światowej był nowy europejski porządek, w tym także uszczęśliwienie Polski przesunięciem jej granic na zachód. Mimo powojennego chaosu i iście rewolucyjnych zmian ustrojowych, przeciętnemu obywatelowi trudno było sobie wyobrazić, żeby ustalony w 1945 r. przez Stany Zjednoczone, Wielką Brytanię i Związek Radziecki nowy ład w Europie Środkowo-Wschodniej pozostał zjawiskiem trwałym. Dlatego też część Polaków i śląskich Niemców przez długie lata, a czasem nawet przez dziesięciolecia, nie potrafiła się oswoić z nowym kształtem granic.

Dla większości mieszkańców Rzeczypospolitej wizja państwa polskiego sięgającego od Odry po Bug mieściła się aż do wiosny 1945 roku jedynie w kategorii political fiction. Przez wieki terytorialny rozwój rządzonego z Krakowa czy też Warszawy państwa skierowany był nie na zachód, lecz na wschód. Całe przedrozbiorowe Kresy, nawet te leżące poza granicami międzywojennej Rzeczypospolitej, jeszcze w I połowie XX wieku usiane były skupiskami Polaków. Nie można było tego natomiast powiedzieć o niemieckich terenach wschodnich, gdzie poza Górnym Śląskiem, południową częścią Prus Wschodnich i pasem pogranicza, ludność przyznająca się do narodowości polskiej, czy chociażby po polsku mówiąca, praktycznie nie występowała.

Tutaj Polska? To nie może być prawda

Bezwarunkowa kapitulacja hitlerowskich Niemiec i zajęcie Europy Środkowej przez Armię Czerwoną sprawiły, iż to Kreml uzyskał decydujący głos w sprawie kształtowania granic w tej części kontynentu. Nowa, uzależniona od Związku Radzieckiego Polska jako rekompensatę za województwa zaanektowane przez ZSRR otrzymała dotychczasowe prowincje niemieckie położone na wschód od Odry i Nysy Łużyckiej. Mimo krytycznej oceny rządów Hitlera, państwo niemieckie postrzegane było przez dużą część Górnoślązaków żyjących w zachodniej części regionu jako własne. Zrozumiałe jest więc, iż nagłe pojawienie się w regionie polskiej administracji i wysiedleńców z Kresów dla większości mieszkańców dawnej Provinz Oberschlesien było szokiem.

Jako że decyzja o okrojeniu Polski na wschodzie i powiększeniu na zachodzie podjęta została nie tylko ponad głowami Niemców, czyli przegranych, ale także ponad głowami Polaków, trudno było spodziewać się szerokiej akceptacji dla tego „projektu” wśród obu grup ludności. W szerokich kręgach społeczeństwa sądzono, iż nowy ład nie jest ostateczny, a jedną z szans na odwrócenie biegu historii zarówno część zasiedziałych Górnoślązaków, jak i przesiedleńców z Kresów widziała w nowym międzynarodowym konflikcie.

Oczekiwano, iż III wojna światowa, której stronami mieliby być alianci zachodni i Związek Radziecki, spowoduje ponowne włączenie Śląska do Niemiec oraz wyrwanie polskich ziem wschodnich spod władzy Moskwy. Marząc o kolejnym światowym konflikcie, zapominano często, iż w przypadku wojny – być może wojny nuklearnej – Europę Środkową dotknęłyby zniszczenia o niedającej się przewidzieć skali. Z perspektywy dzisiejszej wiedzy nie możemy nawet mieć pewności, czy po ewentualnym zwycięstwie USA i ich sojuszników, Górny Śląsk byłby jeszcze terenem zamieszkanym przez ludzi.

„Trzy razy TAK“na Śląsku komunistom nie wyszło

W pierwszych latach powojennych nie tylko z okupowanych Niemiec, lecz także ze Stanów Zjednoczonych dawały się słyszeć głosy twierdzące, iż zachodnia granica Polski jest tymczasowa. Nawiasem mówiąc, dokładnie w taki sposób formułowały to także postanowienia konferencji poczdamskiej z sierpnia 1945 r., gdzie mówiono nie o przyłączeniu, lecz o oddaniu niemieckich terenów na wschód od Odry i Nysy Łużyckiej pod polską administrację do czasu zawarcia traktatu pokojowego. Jako że traktat ten, który ostatecznie uregulować miał kwestię granic powojennej Europy, nigdy nie został podpisany, z niemieckiego punktu widzenia przez długie dziesięciolecia dawne wschodnie prowincje Rzeszy znajdowały się jedynie pod tymczasową polską administracją. Perspektywę taką (ale tylko oficjalnie) wspierały kraje anglosaskie. Doktryna polska, tożsama ze stanowiskiem radzieckim, definiowała tę kwestię oczywiście inaczej. Warszawa konsekwentnie wychodziła z założenia, iż Odra i Nysa Łużycka stanowią ostateczną granicę polsko-niemiecką. Podstawą tego twierdzenia było uznanie jej w 1950 r. w układzie zgorzeleckim przez uzależnioną od Związku Radzieckiego Niemiecką Republikę Demokratyczną. Ustaleń tego układu nie zaakceptowały ani strona zachodnioniemiecka, ani Stany Zjednoczone i Wielka Brytania.

Sprawa trwałości powojennego porządku w Europie nie pozostała więc zapewne bez wpływu na wybory, przed jakimi w latach powojennych stanęły tysiące Ślązaków: żyć dalej na rodzinnej ziemi, czy też wyjechać do któregoś z państw niemieckich. Nie tylko brutalność powojennych wysiedleń, ale także nadzieja na zmianę granic wpływała w początkowym okresie na decyzję o pozostaniu i czekaniu na dalszy rozwój wypadków.

Także nastawienie setek tysięcy mieszkańców dawnych polskich województw wschodnich, których po 1945 r. mniej lub bardziej dobrowolnie przesiedlono na ziemie stanowiące jeszcze do niedawna terytorium Rzeszy, charakteryzowało się przekonaniem o tymczasowości powojennych uregulowań. Przeświadczenie o nieuchronności III wojny światowej było w niektórych kręgach tak silne, że część pochodzących zza Buga rolników w pierwszych latach po przesiedleniu nie obsiewała nawet przydzielonych im pól. Wychodzili oni z założenia, że już wkrótce czeka ich powrót na kresową ojcowiznę.

Warto wspomnieć o wynikach referendum ludowego, przeprowadzonego w 1946 r. Oficjalne, czyli sfałszowane wyniki mówiły o szerokim poparciu dla projektu zniesienia Senatu, reformy rolnej i nowego kształtu terytorialnego Polski. Szacuje się jednak, iż w rzeczywistości w dawnej niemieckiej części Śląska, zdominowanej przez ludność miejscową i przesiedleńców zza Buga, zaledwie kilka-kilkanaście procent mieszkańców głosowało „3 x TAK”. Oznaczało to, że jedynie niewielki odsetek miejscowych Ślązaków i napływowych Kresowian akceptował granicę na Odrze i Nysie. Napięta sytuacja geopolityczna oraz narastający konflikt na linii USA–ZSRR miał często bezpośrednie przełożenie na nastroje i nadzieje ludności regionu. Kiedy w 1948 r. w odpowiedzi na nieuzgodnione z Kremlem wprowadzenie w zachodnich Niemczech nowej waluty Moskwa zablokowała lądowe połączenia z Berlinem Zachodnim, świat faktycznie znalazł się o krok od wojny. Od początku lat 50. w różnych częściach Ziemi dochodziło do mniej lub bardziej otwartych konfliktów między światem zachodnim a obozem komunistycznym. Wszystko to dawało nadzieję, że także środkowoeuropejski porządek może jeszcze drgnąć.

W pierwszych miesiącach powojennych mieszkańcy Górnego Śląska mieli wprawdzie znacznie utrudniony kontakt z obszarami niemieckimi na zachód od Odry i Nysy, lecz już od 1946 r. w obu kierunkach przesyłano korespondencję. Od początku lat 50. z zachodnich Niemiec na Śląsk zaczęły przychodzić paczki, w których oprócz artykułów spożywczych i ubrań znaleźć można było także prasę i kolorowe katalogi domów wysyłkowych. Po 1955 r. w regionie zaczęli pojawiać się pierwsi odwiedzający zza żelaznej kurtyny, stanowiący niejako żywe potwierdzenie doniesień o zachodnioniemieckim cudzie gospodarczym. Z biegiem czasu wśród części ludności górnośląskiej zachodził proces, który moglibyśmy nazwać idealizacją obrazu zachodnich Niemiec. Republika Federalna stawała się w wyobrażeniach dużej grupy mieszkańców swego rodzaju rajem na ziemi. Proniemieckie przekonania wzmacniane były w tym czasie dodatkowo poprzez twarde stanowisko kolejnych rządów w Bonn. Pierwszy kanclerz RFN, Konrad Adenauer, nie tylko regularnie brał udział w zjazdach wypędzonych, ale i oficjalnie podkreślał tymczasowość granicy na Odrze i Nysie Łużyckiej oraz istnienie Niemiec w kształcie z 1937 r. Mimo iż jeszcze na przełomie lat 50. i 60. niektórzy członkowie rządu zachodnioniemieckiego publicznie deklarowali, że RFN nigdy nie uzna „zagrabienia” terenów wschodnich, to dziś wiemy, że nawet gdyby w ówczesnym czasie doszło do zjednoczenia Niemiec, to zgodnie z poufnymi deklaracjami rządu niemie-ckiego objęłoby ono jedynie dwa państwa niemieckie, pozo-stawiając Śląsk, Pomorze i Prusy Wschodnie w granicach Pol-ski.

Niemieckiego uczymy, ale... poza Śląskiem

W latach 50. mieszkańcy dawnej niemieckiej części regionu wielokrotnie manifestowali swą „inność”. Przykładowo w 1951 r. Urząd Bezpieczeństwa odnotował w Zabrzu demonstrację grupy ludzi odmawiających przyjęcia polskiego obywatelstwa i domagających się zgody na wyjazd do Niemiec. W 1952 doszło już do wystąpień na masową skalę: w ramach tak zwanej ankietyzacji, czyli akcji wymiany czy też wydawania dowodów osobistych, ponad 80 tys. Górnoślązaków w województwach opolskim i katowickim odmówiło złożenia wniosku o polski dokument tożsamości lub zadeklarowało narodowość niemiecką. Z kolei kiedy latem 1954 r. komunistyczne władze z powodu faktycznych czy też domniemanych proniemieckich sympatii usunęły z parafii część księży i zlikwidowały na Górnym Śląsku żeńskie klasztory, lokalne społeczności wystąpiły w obronie duchownych. Podobny wydźwięk miały starania o potwierdzenie posiadania niemieckiego obywatelstwa, o które w drugiej połowie lat 50. Górnoślązacy z zachodniej części regionu masowo wnioskowali do Niemieckiego Czerwonego Krzyża.

Na fali październikowej „odwilży” 1956 r. podjęto także pierwsze próby rejestracji organizacji mniejszości niemieckiej. Poza postulatem wprowadzenia nauki języka niemieckiego do szkół różnego szczebla domagano się także przywrócenia niemieckojęzycznych mszy. O dziwo – w opolskiej części regionu – spotkały się one w pierwszym momencie z przychylną reakcją władz partyjnych. Bardzo szybko jednak Komitet Wojewódzki Polskiej Zjednoczonej Partii Robotniczej w Opolu anulował własną uchwałę, mówiącą o istnieniu na swoim terenie mniejszości i wycofał się z obietnicy wprowadzenia do szkół nauki języka i literatury niemieckiej. Najaktywniejsi organizatorzy życia niemieckiego – nękani przez służbę bezpieczeństwa powtarzającymi się przesłuchaniami – w ciągu kilku lat w większości opuścili Polskę.

Ograniczona liberalizacja życia społecznego, jaka nastąpiła po 1956 r., sprawiła iż wśród części miejscowej ludności ponownie pojawiło się wiele „zduszonych” dotychczas postaw i emocji. Odnotowano przypadki manifestacyjnego posługiwania się językiem niemieckim. Niemczyzna na Górnym Śląsku przeżywała swoiste odrodzenie, któremu towarzyszyło rozbudzenie nadziei na zmianę granic państwowych lub też na liberalizację polityki wyjazdowej. Powszechnie składano w tym czasie wnioski o przywrócenie dawnego brzmienia spolszczonych nazwisk. Wśród roczników urodzonych na przełomie lat 50. i 60. pewien odsetek dzieci aż do momentu pójścia do szkoły wyrastał bez znajomości języka polskiego. Zdarzały się również przypadki nieposyłania dzieci do szkół przy jednoczesnym domaganiu się dla nich nauki w języku niemieckim. Znów podnoszono się na duchu, opowiadając sobie fantastyczne plotki: o tym, że oddziały Bundeswehry stoją na granicy, czekając jedynie na rozkaz wymarszu, albo też, że na 1960 r. zaplanowano włączenie Śląska do Niemiec. Dość niezrozumiałe wydaje się na tym tle wyrażane w propagandzie szeptanej po 1956 r. przeświadczenie, iż region zostanie wkrótce oddany NRD.

Czarne Wilki z Hubertusa i inni

Mimo iż czynny opór należał do rzadkości, w latach 40., 50. i 60. działało w regionie przynajmniej kilkanaście podziemnych organizacji stawiających sobie za cel przyłączenie Górnego Śląska do Niemiec. Największą spośród nich (ok. 80 członków) była założona w 1949 r. w Toszku i aktywna zarówno w opolskiej, jak i katowickiej części regionu grupa „Schwarzer Wolf von Hubertus” (Czarny Wilk z Hubertusa). Działalność tej zlikwidowanej w 1954 r. przez UB grupy obejmowała jednakże przede wszystkim propagandę szeptaną. Przyłączenia regionu do Niemiec domagało się także kilka działających na mniejszą skalę organizacji z Gliwic, Chorzowa oraz powiatów oleskiego i strzeleckiego. Z kolei aktywny w Zabrzu i okolicy w latach 1956-57, liczący zaledwie kilku członków Deutscher Kampfbund Oberschlesien (Niemiecki Związek Walki dla Górnego Śląska) poprzez napisy na murach oraz druk i kolportaż ulotek wzywał do „mobilizacji przeciwko polskim zaborcom” i domagał się plebiscytu. Akcje ulotkowe odnotowano ponadto między innymi także w Gogolinie, Gliwicach, Siemianowicach Śl., a także Bielsku. Cechą charakterystyczną wszystkich działających wówczas w regionie organizacji o charakterze proniemieckim był ich stosunkowo niewielki zasięg i silna inwigilacja ze strony służby bezpieczeństwa. Większość osób działających w tego typu ugrupowaniach została aresztowana i skazana na kary więzienia.

Choć niezwiązane bezpośrednio z wielką polityką, to nie bez wpływu na nastroje górnośląskiej ludności pozostało wydarzenie, które miało miejsce 4 lipca 1954 roku tysiąc kilometrów od granic regionu. Tego dnia na stadionie w Bernie piłkarze zachodnich Niemiec po dramatycznym meczu pokonali faworyzowanych Węgrów 3:2, po raz pierwszy w historii zdobywając tytuł mistrzów świata. Nie bez racji mówi się, że był to dzień, w którym w podzielonych Niemczech po raz pierwszy zapomniano o przegranej wojnie. Tysiące Ślązaków spędziły tamto lipcowe popołudnie przy radioodbiornikach. Okrzyk komentatora oznajmiający zakończenie meczu także w wielu śląskich domach wywołał euforię. W zabrzańskiej dzielnicy Zaborze doszło tego dnia do spontanicznych manifestacji radości, które świadkowie określali jako „mały karnawał w Rio”. Szczęście i dumę dodatkowo potęgował fakt, że w kadrze zwycięskiej drużyny znajdowało się dwóch zawodników pochodzących z Górnego Śląska: zabrzanin Friedrich Laband i katowiczanin Richard Herrmann.

Sytuacja w dawnej niemieckiej części Śląska była pod wieloma względami wyjątkowa i wynikała ze strategii przyjętej przez państwo polskie w 1945 roku. Aby na arenie międzynarodowej wzmocnić polskie prawa do nowo objętych terenów, w ramach powojennej akcji weryfikacyjnej za Polaków uznano dziesiątki tysięcy osób nieznających polskiego języka i niemających do tej pory kontaktu z szeroko rozumianą kulturą polską. Mimo postępującej polonizacji, przy równoczesnym rugowaniu języka niemieckiego, komunistycznym władzom polskim aż do końca istnienia PRL nie udało się zlikwidować emocjonalnych związków z niemieckością, charakteryzujących nie tylko część dawnych obywateli Rzeszy, lecz także generacje urodzone i wychowane po wojnie. Udało się im natomiast na trwałe wyeliminować język niemiecki nie tylko z przestrzeni publicznej, lecz w większości przypadków także prywatnej.

Zorganizowana w oparciu o model realnego socjalizmu powojenna Polska nie była w stanie konkurować z wizją coraz dostatniejszego życia w zachodnich Niemczech. Od początku lat 60. problem ewentualnych zmian granic przestawał mieć z górnośląskiego punktu widzenia znaczenie. Otwartym pytaniem pozostawało więc nie:

„Kiedy Niemcy przyjdą do nas?”,

lecz:

„Kiedy my pojedziemy do Niemiec?”.

PLOTKI I FAKTY

W pierwszych latach powojennych pojawiały się pogłoski o mającym wkrótce nastąpić przekazaniu całego Śląska lub też dużej jego części Czechosłowacji. Zgodnie z jedną z nich, podaną ponoć 12 listopada 1946 r. przez radio berlińskie, Czechosłowacji miał zostać odstąpiony cały powiat raciborski. Inne warianty tej plotki mówiły, iż granica przebiegać będzie na Odrze lub też na Kanale Ulgi i dzielić będzie Racibórz na część polską i czeską.

Jeszcze w latach 70. i 80. na niektórych mapach wydawanych w RFN dawne prowincje Rzeszy opisane były jako „zur Zeit unter polnischer Verwaltung” (obecnie pod polską administracją) lub w przypadku północnej części Prus Wschodnich: „zur Zeit unter sowjetischer Verwaltung” (obecnie pod sowiecką administracją). Także w wydawnictwach spoza niemieckiego obszaru językowego z opóźnieniem reagowano na zmiany granic w Europie Środkowej. Przykładowo w części francuskich encyklopedii jeszcze w latach 60. na próżno szukalibyśmy informacji o Wrocławiu pod literą „W”, a o Zabrzu pod literą „Z”. Miasta te znaleźlibyśmy odpowiednio pod „B” (Breslau) i „H” (Hindenburg).

Do początku lat 70. państwowa telewizja RFN pokazywała w swojej prognozie pogody dla Niemiec także utracone tereny wschodnie. Aż do końca lat 80. na ostatnich metrach RFN, tuż przy granicy z NRD, ustawione przy drogach tablice informowały kierowców o odległościach do Breslau (Wrocławia), Danzig (Gdańska), Stettina (Szczecina) i Königsbergu (Królewca).
Wróć na naszahistoria.pl Nasza Historia