W pierwszych dniach września 1939 roku sytuacja na froncie na północ od Bydgoszczy wyglądała tak, że po niemieckiej stronie rozlokowano pięć dywizji wchodzących w skład 4 Armii. Po polskiej stronie w Tucholi stacjonował sztab 9 Dywizji Piechoty, jego odwodem był 34 Pułk Piechoty w Bysławiu; 22 Pułk Piechoty miał bronić odcinka usianego jeziorami koronowskimi. Zostawała jeszcze najdalej wysunięta na zachód pozycja Rytel, obsadzona przez 35 Pułk Piechoty.
Wojna błyskawiczna
1 września między polskimi jednostkami: 35 PP a 22 PP – między Mąkowarskiem a Gostycynem, na wysokości Sępólna Krajeńskiego – została luka. Nie było tam ani jednego polskiego żołnierza. Dlatego niemieckich czołgów z 3 Dywizji Pancernej nikt nie zatrzymał. 3 DP była częścią XIX Korpusu gen. Heinza Guderiana, autora założeń Biltzkriegu – wojny błyskawicznej.
Dochodziło do absurdalnych sytuacji. Pracownica poczty w centrum Sępólna widziała przez okno budynku niemieckie wozy i probowała się gdziekolwiek… dodzwonić. Bez skutku.
Ostatni most
Armię „Pomorze” utworzono w kwietniu 1939 roku. Jednostki podzielono na dwie grupy – jedna miała strzec zachodniej granicy, druga uniemożliwić niemiecki atak z terenów Prus Wschodnich. Plany pokrzyżowało niebezpieczeństwo zajęcia przez wroga Wolnego Miasta Gdańska.
34 Pułk Piechoty rzucił w rejon Sępolna, a potem Pruszcza jeden batalion, który miał rozpoznać i ratować sytuację na zachodzie. Miał na wyposażeniu artylerię. Problem polegał na tym, że po drodze była Brda. Skorzystano z niby tajnego, drewnianego mostu – na wysokości miejscowości Sokole-Kuźnica.
Polacy przeszli na drugą stronę i dotarli do Pruszcza. Tam, nie zdając sobie sprawy, z jakimi siłami mają do czynienia, otworzyli ogień do niemieckich czołgów z 3 DP. Niemieckie wozy ruszyły do ataku, zaszły Polaków z boku. Polscy żołnierze rzucili się do ucieczki, w stronę drewnianego mostu na Brdzie. Do jego obrony na przyczółku zostawiono... jedną armatę przeciwpancerną. Dowódca obsady armaty podpalił drewniany most, oblewając jezdnię przeprawy naftą. Płomień był mały, został zgaszony gąsienicami przez pierwszy niemiecki czołg.
50 kilometrów na nogach
Następnego dnia Polacy mieli w rękach dwa rejony, które kompletnie ze sobą nie współpracowały – jeden zamykał się między Dębowcem, Bysławiem i Bramką, drugi obejmował Bydgoszcz i rejon jezior koronowskich.
Na północy znajdowała się mieszanina jednostek 9 i 27 Dywizji Piechoty i Pomorskiej Brygady Kawalerii. Zaczynał się chaos. Polskie jednostki z północy miały jasny cel – dotrzeć do Bydgoszczy i umocnionego Przedmościa. Tyle tylko, że żołnierze 27 DP poprzedniego dnia maszerowali nawet 50 kilometrów, odpoczywając po lasach. Wartość bojowa tych żołnierzy była bliska zeru.
Beton nadzieją
Przedmoście Bydgoskie, pas umocnień, schronów blokujących ogniem karabinów drogi, był nadzieją południowej części grupy Armii „Pomorze”. Na Przedmościu prace nad budową umocnień rozpoczęto w kwietniu 1939 roku. Najbardziej zaawansowane prace toczyły się na linii Kruszyn – Osówiec. Stacjonujący tam żołnierze nie mieli łatwego życia. Dywersanci dwukrotnie przecięli przewody telefonu polowego, zabrali też przy okazji 300 metrów kabla.
Linia, obsadzona przez 15 Dywizję Piechoty, do niczego się nie przydała, bo nie sprawdziły się przewidywania gen. Władysława Bortnowskiego, dowódcy Armii „Pomorze”, że Wehrmacht zaatakuje na odcinku Piła – Nakło – Bydgoszcz.
Kampania na wodzie
Mało kto wie, że wojna obronna toczyła się także na… Wiśle. Ostatniego dnia marca 1939 roku z Pińska wysłano jednostki rzeczne na zachód. Lekkie kutry nie przypłynęły z macierzystej bazy, ale… zapakowano je na dwa transporty kolejowe i w ten sposób dowieziono do Brdyujścia w Bydgoszczy. Oddział Wydzielony Wisła liczył osiem jednostek bojowych. Wśród nich były, oprócz dwóch kutrów łączności, ciężki kuter uzbrojony ORP „Nieuchwytny” i wyjątkowo nowatorska jednostka KU30.
Ten zbudowany w latach 1938-1939 kuter miał kadłub z metalu nazwanego alupolonem. Wynaleźli go polscy inżynierowie z Walcowni Metali w Dziedzicach. Ważąca 9 ton jednostka miała tylko nieco ponad 40 centymetrów zanurzenia i z łatwością rozpędzała się do 40 kilometrów na godzinę.
– Losy tego najciekawszego okrętu flotylli, który przez płycizny Wisły przedarł się aż do Modlina, są nieznane – mówi Robert Szatkowski, historyk z Bydgoszczy. – Niemcy doceniając jego nowatorską konstrukcję przez kilka miesięcy szukali go w nurtach Narwii. Po odnalezieniu wysłano go na testy do Niemiec, gdzie jego ślad zaginął. Istnieją przypuszczenia, że jego konstrukcja posłużyła Niemcom do wybudowania serii ścigaczy szturmowych Sturmboot 42.
Dramat OW „Wisła” zaczął się 1 września 1939 roku. Okręty flotylli w toku walk strąciły cztery samoloty i kilka uszkodziły. Jednostki posuwały się w kierunku Warszawy. Zacumowały na przedmieściach Torunia – to tam były zbiorniki paliwa Armi „Pomorze”. 9 września OW „Wisła” był w odwrocie, do Twierdzy Modlin.
Jedynie KU30 dzięki swojemu minimalnemu zanurzeniu dotarł do Modlina, omijając po drodze zniszczone i tarasujące rzekę mosty
w Płocku i Wyszogrodzie. Po kapitulacji modlińskiej twierdzy polscy marynarze też zatopili kuter.
Już 25 listopada ukaże się nas specjalny informator „Kujawsko-pomorskie dla obronności”.