207 ludzi z Westerplatte. Tylu ich było gdy wybuchła wojna

Tomasz Chudzyński
207 ludzi z Westerplatte. Tylu ich było gdy wybuchła wojna
207 ludzi z Westerplatte. Tylu ich było gdy wybuchła wojna Przemysław Świderski
Łącznie 207 żołnierzy i pracowników cywilnych stanowiło 1 września 1939 roku załogę Wojskowej Składnicy Tranzytowej na Westerplatte. Tak wynika z wyliczenia historyków Wojciecha Samóla, Jarosława Tuliszki i Sławomira Ruta. W swojej pracy „Westerplatczycy – lista 1939”, wydanej przez Muzeum II Wojny Światowej, zawarli kompletną listę nazwisk tych, którzy byli w garnizonie WST, kiedy rozpoczynała się bitwa.

Problem powstał już po upadku II Rzeczpospolitej w październiku 1939 roku i dotyczy szerszej kwestii – składu osobowego wielu polskich jednostek wojskowych biorących udział we wrześniowych walkach. Polska wojskowa dokumentacja trafiła najpierw w ręce niemieckie, a potem, kiedy upadała III Rzesza, została przejęta przez Sowietów lub została zwyczajnie zniszczona.

Jednak sprawa załogi Wojskowej Składnicy Tranzytowej na Westerplatte miała szczególny wymiar.

- Wielu z nas pamięta zapewne ze szkoły fragment wiersza „Do nieba czwórkami szli żołnierze z Westerplatte” i przeświadczenie, obecne w polskim społeczeństwie jeszcze w czasie II wojny światowej, że polscy żołnierze w obronie Wojskowej Składnicy Tranzytowej zginęli co do jednego – mówi dr Jarosław Tuliszka, jeden z autorów książki „Westerplatczycy – lista 1939”, wydanej przez Muzeum II Wojny Światowej w Gdańsku.

Rozbieżności było wiele – od rzeczywistej liczebności załogi Westerplatte 1 września 1939 r., przynależności do macierzystych jednostek wojskowych żołnierzy, po personalia oraz wojenne i powojenne losy Westerplatczyków.

Kwestia porządku i hołdu

Książka „Westerplatczycy – lista 1939” to efekt drobiazgowych, precyzyjnych badań autorów Sławomira Ruta, Wojciecha Samóla oraz dr. Jarosława Tuliszki oraz podsumowanie aktualnego stanu badań, często rozproszonego i ze sobą nie powiązanego.

- Ta praca to swego rodzaju nadrabianie zaległości. Tę sprawę trzeba było uporządkować, nie tylko z uwagi na historię, ale też warstwę pamięci – przyznaje Jarosław Tuliszka. - Zwróćmy uwagę, specjalna uchwała Rady Miasta Gdańska nadająca wszystkim Westerplatczykom honorowe obywatelstwo nie zawiera listy nazwisk. Uważałem, że ta kwestia powinna być uzupełniona.
Zaznaczmy, pierwsze próby ustaleń załogi WST podjęli, tuż po II wojnie światowej, sami Westerplatczycy. Lista nazwisk rosła, aż do obowiązującej w PRL-u oficjalnej liczby obejmującej 182 nazwiska. Wielką pracę wykonała Stanisława Górnikiewicz-Kurowska, która przewodniczyła Kołu Westerplatczyków w ramach dawnego ZBOWiD-u (Związku Bojowników o Wolność i Demokrację). To jej praca po raz pierwszy pozwoliła zweryfikować osoby, które pod członków załogi się podszywały. Stanisława Górnikiewicz-Kurowska miała całą listę „domniemanych Westerplatczyków”.

Dla historyków badających temat jasne było, że badania nad stanem liczbowym załogi WST, prowadzone jeszcze w PRL muszą zostać uzupełnione. Prace takie prowadzili m.in. dr Andrzej Drzycimski czy Krzysztof Henryk Dróżdż, autor książki „Walczyli na Westerplatte”.

- Miałem poczucie, utrwalone po roku 2019, kiedy odkryto szczątki poległych Westerplatczyków, że losy ludzi, którzy walczyli we wrześniu 1939 r. w obronie WST, zasługują na kompleksowe zbadanie. Zwłaszcza tych, którzy byli najmniej znani – mówi Wojciech Samól. - Postanowiliśmy zrobić takie opracowanie, oparte tylko na „twardych” źródłach, jakimi są m.in. rozkazy dowódcy WST. Wyszło nam 207 nazwisk. Liczbę tę potwierdziliśmy w ciągu trzech lat badań. Nie wykluczamy, że wciąż mogą się pojawić dowody za obecnością w garnizonie WST jeszcze kogoś. Nie będzie żadnego problemu by taką osobę dołączyć. Na tym zresztą polegają badania historyczne. My rozpoczęliśmy pewną dyskusję.

- Kwestie nazwisk i liczebności załogi mają znaczenie oczywiste dla historii Westerplatte. Ta kwestia przewijają się także i w mojej zawodowej pracy – dodaje Sławomir Rut, nauczyciel historii ale też gdański przewodnik. - O liczbę żołnierzy walczących, ale też poległych, pytają bardzo często uczniowie klas, w których uczę oraz turyści, których oprowadzam po Westerplatte. Z drugiej strony pracę przy tej publikacji uważam za wyraz hołdu dla Westerplatczyków. Środowisko gdańskich przewodników było blisko obrońców WST, zaangażowane w zachowanie pamięci o Westerplatte, zatem mogę przyjąć, że udział przy opracowaniu tej książki jest swego rodzaju kontynuacją tamtej, powojennej działalności.

Według autorów, pewne „zamieszanie” dotyczące liczebności załogi Westerplatte wprowadzili Niemcy, jeszcze w czasie wojny.

- Jeden z niemieckich archiwistów, który analizował przejętą dokumentację WST, na bazie wyliczeń zapotrzebowania na żywność wskazał, że garnizon placówki mógł liczyć do połowy września 1939 r. nawet 280 żołnierzy. Być może stąd później pojawiające się informacje dotyczące liczby żołnierzy sięgające ok. 240-250 ludzi. Nie wykluczamy, że Dowództwo rzeczywiście planowało wzmocnić jeszcze bardziej garnizon WST, choć mogłoby to hipotetycznie nastąpić dopiero wraz z kolejna zmianą, późną jesienią 1939 roku – mówi Wojciech Samól.

Historyk wskazuje na jeszcze jedno.

- Dziś nasza książka jest swego rodzaju kompendium dostępnej wiedzy na temat załogi Westerplatte. Mam nadzieję, że czytelnicy w ten sposób to opracowanie odbiorą. Trzeba jednak podkreślić, że nie jest to praca skończona. Wciąż brakuje nam jednego, lub dwóch, niezwykle ważnych dokumentów, mianowicie rozkazów dowódcy Westerplatte z sierpnia 1939 r. One zapewne ostatecznie rozstrzygnąłby kwestię liczebności załogi WST. My nasze badania kontynuujemy, być może na ten materiał źródłowy trafi kto inny – dodaje Wojciech Samól.

Lista

Załoga Westerplatte, standardowo w czasie pokoju liczyła 88 żołnierzy. Do takiej obsady obligowała polską stronę Liga Narodów. Oznacza to, w kontekście liczebności garnizonu w momencie wybuchu walk, regularne wzmacnianie załogi WST w okresie wzrostu napięcia między Polską a hitlerowskimi Niemcami (pisał o tym m.in. dr Andrzej Drzycimski w swoich opracowaniach). Siły na Westerplatte rosły, bo polskie dowództwo spodziewało się niemieckiego ataku w Wolnym Mieście Gdańsku, na skutek „puczu” lub wybuchu wojny. Proces wzrostu liczebności załogi Westerplatte do ponad 200 ludzi, trwał aż do sierpnia 1939 r.

- Punktem zwrotnym w polsko-niemieckich stosunkach była aneksja litewskiej Kłajpedy przez Niemcy, w marcu 1939 r. Od tamtej pory napięcie rosło. Desant, który Niemcy przeprowadzili w tamtym czasie w Kłajpedzie był osłaniany przez część ich floty, która znacznie przewyższała polską Marynarkę Wojenną. Nasze dowództwo obawiało się, że Niemcy mogą zechcieć wykorzystać wojska zluzowane po aneksji Kłajpedy, do przejęcia także i Gdańska. Od tego momentu rozpoczęła się operacja wzmacniania załogi Westerplatte – zaznacza Jarosław Tuliszka.

Historycy podkreślają, że ten proces nie mógł być jawny. Polacy zwiększając obsadę swojej placówki wojskowej w Wolnym Mieście Gdańsku naruszali postanowienia Ligi Narodów. Nie było natomiast nielegalne tzw. ucywilnienie niektórych etatów wojskowych.

- Każdy oddział wojskowy składa się z żołnierzy kierowanych do służby – np. wartowniczej, ale też stanowisk funkcyjnych. I np. na 88 liczbową obsadę WST przypadali np. szewc, rusznikarz, krawiec. Polskie dowództwo wpadło na pomysł, by nie blokować „bojowych” etatów, a rolę funkcyjnych żołnierzy powierzyć pracownikom cywilnym. Oczywiście pracę tę otrzymywali ludzie po służbie wojskowej, przeszkoleni rezerwiści, których można było w czasie wybuchu walk zmobilizować. I tak też się na Westerplatte pod koniec sierpnia 1939 r. stało – tłumaczy dr Tuliszka.

Dodatkowych żołnierzy transportowano z portu w Gdyni holownikiem stosując fortel. Żołnierze w mundurach płynęli z Westerplatte holownikiem na przepustkę do Gdyni. Tam przebierali się w ubrania cywilne i rano wracali lądem do WST. W ich miejsce podstawiano na holownik żołnierzy wzmocnienia. W ten sposób „żołnierską” obsadę zwiększono do 182 ludzi. Resztę stanowili pracownicy cywilni – łącznie 26, co daje liczbę 208. Bezpośrednio przed wybuchem wojny, 31 sierpnia, z obsady ubył jeden z żołnierzy, który zachorował i został odesłany z WST. Zostało 207.

W związku ze skrytą mobilizacją z 24 sierpnia 1939 r. wszyscy zdolni do walki zostali wcieleni, za wyjątkiem sześciu wykraczających wiekiem poza zakres rozkazu. Do bojowego wykorzystania dowódca WST miał zatem 1 września 1939 r. 201 ludzi.

Wyszkoleni specjaliści

Obsadę Westerplatte dobierano dość rygorystycznie. Do tej „pierwszoliniowej” placówki kierowano żołnierzy o wysokim morale, sprawnych, mających odpowiednie umiejętności, doświadczenie wojskowe i przeszkolenie specjalistyczne, m.in. w taktyce czy obsłudze zespołowej broni wsparcia – m.in. ciężkich i ręcznych karabinów maszynowych, działek przeciwpancernych czy moździerzy.

- W ostatniej, przedwojennej obsadzie załogi Westerplatte najliczniej reprezentowany był 4 Pułk Piechoty z Kielc – to ta jednostka odpowiadała za wiosenną zmianę w WST. Pozostała także nadprogramowa grupa najlepszych żołnierzy z poprzedniej zmiany, z 5 Pułku Piechoty z Wilna. Dalsze wzmocnienia osobowe pochodziły z 77, 85 i 86 Pułków Piechoty, które docierały już latem 1939 r. Jeszcze wcześniej, w czerwcu 1939 r., 2 Morski Batalion Strzelców wzmocnił obsadę Składnicy 15 żołnierzami – wylicza Wojciech Samól. - Z całą pewnością byli to bardzo dobrzy żołnierze. Specjalna wytyczna Sztabu Głównego Wojska Polskiego regulowała formę wyszkolenia i delegowanych na tę placówkę ludzi. Mieli oni przechodzić szereg szczegółowych szkoleń umożliwiających im skuteczne wykorzystanie potencjału obronnego m.in. systemu betonowych schronów, zbudowanych na Westerplatte. Pierwszą zmianą, która przeszła taki cykl była właśnie ta, wystawiona przez 4 PP z Kielc. Wcześniej kompletowanie załogi odbywało się poprzez wybór najlepiej rokujących żołnierzy z jednostek z całej Polski, z czego później zrezygnowano. Natomiast z dokumentów, do których udało nam się dotrzeć wiemy, że każda ze zmian była projektowana na dwa lata przed terminem przybycia do WST. Zatem żołnierze, którzy mieli przybyć na Westerplatte we wrześniu 1939 r. i na wiosnę 1940 r. przechodzili od 1938 r. cykl szkoleń, byli stopniowo wdrażani do obowiązków trudnej służby na Westerplatte.

- Żołnierze kierowani do Składnicy musieli mieć co najmniej 170 cm wzrostu, musieli być narodowości polskiej, sugerowano, by byli wyznania rzymsko-katolickiego i mieli za sobą rok służby wojskowej – podkreśla Sławomir Rut. - Tych wymagań było z biegiem lat coraz więcej. Co ciekawe, oficjalnie garnizon WST nie mógł dysponować ckm-ami. W rzeczywistości maszynowa broń wsparcia była na wyposażeniu, a w zmianach musieli być wyszkoleni celowniczy tego rodzaju broni. Z myślą o wykorzystaniu w walce, w momencie wybuchu potencjalnego konfliktu, dobierano też pracowników cywilnych placówki – rezerwistów. Świadczy to dobrze o myśli sztabowej.

- Wypracowany został rzeczywiście standard obsady WST – na Westerplatte mieli trafiać najlepsi żołnierze – specjaliści – dodaje Jarosław Tuliszka. - We wrześniu 1939 r. walczyła naprawdę dobrana załoga i robiła to bardzo skutecznie. Wspomnieć tu można choćby plut. Barana, celowniczego ckm, który metodycznie prowadził ogień na placówce Prom, osłaniał odwrót jej obsady, a następnie sam wycofał się dźwigając ważący ok. 30 kg karabin maszynowy, z amunicją.

W obsadzie WST byli też marynarze – w czasie bitwy byli to mat Rygielski i mat Bartoszak, skierowani z ORP „Gryf”. Autorzy „Westerplatczyków” wyjaśniają – przedstawiciele Marynarki Wojennej byli potrzebni do rozpoznawania „swoich” okrętów dokonujących desantu dodatkowych jednostek polskich, które mogłyby zostać wysadzone na Westerplatte (i taką operację zakładano). Poza tym na wyposażeniu WST, obok samochodów, była też motorówka. Musiał ją obsługiwać ktoś z uprawnieniami. Takie mieli marynarze.

Losy

Nie wszyscy z Westerplatczyków, którzy zostali wzięci do niewoli po kapitulacji WST trafili do obozów jenieckich. Pracownikom cywilnym nie przysługiwała taka forma ochrony prawnej, jaką mieli żołnierze. Niemcy podważali przynależność wojskową zmobilizowanych rezerwistów na Westerplatte.

- Spośród załogi WST, którzy trafili do niewoli, Niemcy oddzielili grupę pracowników cywilnych, w tym tych, którzy zostali zmobilizowani 24 sierpnia. Ci ludzie zostali przeniesieni ze stalagów do „Obozu Jeńców Cywilnych Stutthof” (dopiero na przełomie 1941 i 1942 r. Stutthof przekształcony został w obóz zagłady – red.). Tak stało się z 9 obrońcami Westerplatte. Spośród nich 4 nie przeżyło wojny – zmarli albo jeszcze w obozie, albo tuż po wyjściu. Inną grupą byli żołnierze, którzy do obozów koncentracyjnych byli zsyłani karnie, np. po kilkukrotnych próbach ucieczek. W takich przypadkach niemiecki system opresji nie znał litości. Ponad 40 Westerplatczyków wzięło również udział w walkach z Niemcami po oswobodzeniu z niemieckich obozów jenieckich – w szeregach Polskich Sił Zbrojnych na Zachodzie, ale też w Ludowym Wojsku Polskim, a nawet w niektórych przypadkach w Armii Czerwonej. Kilku walczyło z Niemcami, wchodząc w struktury AK. Nie da się uciec od tematu jeszcze innej grupy obrońców WST, którzy po przymusowym wcieleniu, z różnych przyczyn, znaleźli się w oddziałach Wehrmachtu. Widzimy zatem, że losy Westerplatczyków odzwierciedlają wszystkie archetypy losów Polaków w czasie II wojny światowej. Z drugiej strony losy wojenne Westerplatczyków były najmniej rozpoznane i opisywanie ich dziś nastręcza najpoważniejszych trudności – zaznacza Wojciech Samól.

Zweryfikowane zagadki

Wojciech Samól, Jarosław Tuliszka oraz Sławomir Rut przyznają, że badania nad książką potwierdziły listę polskich poległych na Westerplatte, w czasie siedmiodniowej bitwy na początku września 1939 r. Liczba 15 zabitych, do której należy dodać radiotelegrafistę Kazimierza Rasińskiego, najprawdopodobniej zamordowanego przez Niemców w trakcie przesłuchania po kapitulacji jest ich zdaniem właściwa. - Nie natknęliśmy się w toku prac na żadnego innego Westerplatczyka, który byłby ujęty w przedwojennych wykazach załogi WST, a który „znikałby” w trakcie siedmiu dni walk, co mogłoby świadczyć o tym, że zginął – przyznaje Wojciech Samól.

W tym wątku pozostaje jednak miejsce pochówku kilku z poległych i kwestia identyfikacji, po odnalezieniu ich szczątków.
Badania wymagały od historyków precyzyjnej pracy, nie tylko w archiwach, ale i w terenie. Poznania nie tylko samych Westerplatczyków, oczywiście już dziś tylko na podstawie zachowanych dokumentów, ale też ich rodzin.

- Kościelne księgi metrykalne, archiwa kościelne potwierdziły wiele danych, np. dat urodzeń, imion itd. I są to często jedyne dokumenty, które przetrwały do dzisiejszych czasów, dzięki którym możemy poznać szczegóły z życia poszczególnych żołnierzy. Inne materiały źródłowe nie zachowały się do dzisiejszych czasów. Z drugiej strony bywało często i tak, że po wojnie nikt się o tych żołnierzy nie upominał – zaznacza Wojciech Samól.

- Bliska rodzina Bronisława Ussa, jednego z poległych na Westerplatte, dowiedziała się o tym, że on zginął właśnie w tym miejscu, z powojennej kroniki filmowej w kinie, dopiero w latach 60, długo po wojnie. Bliscy wielu żołnierzy nie wiedzieli, co się z nimi działo – mówi Jarosław Tuliszka.

Praca historyków pozwoliła rozwikłać kilka zagadek i nieścisłości, które dotyczyły listy osobowej garnizonu Westerplatte na początku września 1939 r. Jedna z nich dotyczy ostatecznej liczby ludzi będących w WST w chwili rozpoczęcia bitwy – 207.

- Jeden z żołnierzy z Westerplatte zachorował i tuż przed wybuchem wojny miał zostać odwieziony karetką do granicy Wolnego Miasta Gdańska i Polski. Ten chory nazywał się Józef Grudzień. Co ciekawe, ludzi o takim imieniu i nazwisku było w załodze WST dwóch. W dokumentach Składnicy oznaczano ich dla odróżnienia jedynką i dwójką rzymską. Józef Grudzień, który został na Westerplatte, wojny nie przeżył – umarł w czasie prac przymusowych. Natomiast ten, który został odwieziony z WST, ocalał. Niestety, próbował on sobie przypisać udział w bitwie, podając się za kolegę, o tym samym imieniu i nazwisku – świadomie czy nie, tego już się nie dowiemy. Dowodem, obok dokumentów, było zdjęcie, na którym widać chorego na noszach, który jest łudząco podobny do Józefa Grudnia, który wojnę przeżył – przyznaje Wojciech Samól.

Inna nieścisłość dotyczyła strzelca Konstantego Jezierskiego, z 2 Morskiego Batalionu Strzelców. Żołnierz o takim samym nazwisku lecz imieniu Stefan, również poległ we wrześniu 1939 r. Jego rodzina, jeszcze w końcówce lat 40 XX w. zwróciła się do Związku Obrońców Westerplatte w celu weryfikacji jego udziału w obronie WST.

- Nazwisko się zgadzało, imię nie, podobnie jak data urodzenia czy przynależność do macierzystej jednostki, ale uznano wówczas, że to on był w załodze Składnicy. Nikt nie szukał właściwej rodziny. Niewykluczone, że jej członkowie jeszcze wówczas żyli. Dziś badacze nie mają żadnego punktu zaczepienia do postaci st. Konstantego Jezierskiego, nie odnaleziono jego rodziny. Jest to jeden z najmniej poznanych, poległych Westerplatczyków – mówi Wojciech Samól.

Kolejną zagadką, którą udało się rozwikłać w toku prac nad książką była sprawa Lemkego, jednego z pracowników cywilnych placówki.

- Na Westerplatte służyli, w różnym czasie, bracia Lemke: Julian i Władysław. Przez wiele lat uznawano, że 1 września na WST był Władysław Lemke, obsługujący kantynę. Dotarliśmy jednak do dokumentów, które wyraźnie mówią, że to Julian, drugi z braci był na WST kantyniarzem, a Władysław, pomocnikiem murarskim. Imię tego, który był w Składnicy w czasie walk albo zostało pomylone z imieniem jego brata, który opuścił wcześniej Westerplatte, lub go nie pamiętano – co z racji wykonywanej pracy jest najbardziej zastanawiajace. Materiały źródłowe wskazują, że to Julian został wzięty do niewoli na Westerplatte. Człowiek ten zginął w obozie koncentracyjnym Sachsenhausen w 1940 r., Tu trzeba zaznaczyć, że Julian Lemke nie figurował w żadnym zestawieniu wojskowym, które zdobyli Niemcy. Należy założyć, że Niemcy nie uznając go za żołnierza zesłali do obozu koncentracyjnego, w tamtym czasie o wiele bardziej brutalnego i o znacznie cięższym rygorze, niż ówczesny Stutthof, do którego trafiali inni pracownicy cywilni z Westerplatte. Dlaczego tak postąpili z Julianem Lemke, na zasadzie „szczególnego traktowania”, jeszcze nie wiemy. Niemniej weryfikacja braci Lemke pod kątem obecności na Westerplatte jest jedną z ważniejszych kwestii, którą udało się ustalić w toku prac nad książką.

emisja bez ograniczeń wiekowych
Wideo

Najważniejsze wiadomości z kraju i ze świata

Polecane oferty

Materiały promocyjne partnera
Wróć na naszahistoria.pl Nasza Historia