Maskotką II Korpusu był niedźwiedź Wojtek, który z żołnierzami gen. Andersa przeszedł cały szlak bojowy, m.in. pomagając artylerzystom pod Monte Cassino. Dzielny kombatant doczekał się pomnika, odsłoniętego w listopadzie 2015 r. w Edynburgu; dzieje Wojtka opiewa nawet sztuka teatralna, wystawiona w tym roku na jednej ze scen warszawskich.
Swojego bohatera ma też marynarka. To pies - marynarz Pedro, który na frachtowcu Stalowa Wola uczestniczył w trzydziestu wojennych konwojach na Atlantyku Północnym. Na karty historii Pedro wszedł za sprawą Czesława Adamowicza, wówczas asystenta - najmłodszego oficera nawigatora na Stalowej Woli.
W wydanej w 1972 r. książce pt. „Morze sprzyja odważnym” Adamowicz wspominał: „Pedro to był nasz okrętowy pies. Pies-marynarz, który kichał na wszystko, a właściwie psim zwyczajem… siusiał na wszystko. Wspaniale to robił i nie przepuszczał żadnej okazji. Pociski artyleryjskie, które Amerykanie ładowali z wielką pieczołowitością, bardzo ostrożnie, pojedynczo, jeśli tylko w drodze do ładowni zatrzymały się choćby na chwilę na pokładzie, Pedro oblewał dokładnie i metodycznie, zaczynając od złowrogiego czubka”.
Dziś Pedro nie jest już tylko bohaterem opowieści z kubryku: odnalazła się książeczka żeglarska, wystawiona na nazwisko (imię?) Pedro. Książeczka żeglarska to dokument, którym legitymuje się marynarz, swoisty paszport, upoważniający do przekroczenia każdej morskiej granicy; odnotowuje się w niej również przebieg służby na morzu.
Przyjęty na czas nieokreślony
Z dokumentu wynika, że Pedro został zamustrowany, czyli przyjęty na statek 16 kwietnia 1941 r. na czas nieokreślony. Wyznaczono mu stanowisko marynarza wachtowego (general ships`s watchman). W rubryce „uposażenie” napisano - jedzenie i pobyt, ale Pedro miał również prawo do wojennych bonusów, czyli ochłapów. Mierzył dwie stopy wzrostu ( 61 cm) oraz dwie stopy i sześć cali (76 cm) długości (ale chyba bez ogona). Maść czarna z białymi łatami na nogach i szyi, oczy brązowe.
W dziale „świadectwo lekarskie” zapisano: wzrok - nadzwyczajny, słuch - pierwsza klasa; na pytanie „czy rozróżnia barwy” odpowiedź brzmi: odróżnia również kiełbaski amerykańskie od kiełbasek angielskich. Odpowiedzi o stan cywilny: kawaler czy żonaty? - singiel; posiada dzieci? - naturalnie tak; jeżeli ma - to ile? - niewiele; jeżeli nie ma to dlaczego? - ponieważ cały czas przebywa na morzu. W USA był wiele razy, na pytanie w jakim celu odpowiedź brzmi - ma sympatię w Hobooken (portowa dzielnica Nowego Jorku), przy ulicy Waszyngtona. W następnym pytaniu jest zapewnienie, że nie był konfidentem, a jeśli idzie o poglądy polityczne - nie lubi kotów i szczurów.
Pedro był ulubieńcem całej załogi, a za przyjazne gesty odwdzięczał się łagodnym szczekaniem. Jego opiekunem był cieśla okrętowy. Podczas pobytu statku na morzu nigdy nie spał w żadnej z kabin, bał się panicznie pomieszczeń zamkniętych. W czasie dnia przebywał w mesach albo w korytarzach. Jeśli było spokojnie, biegał po pokładzie, lecz zawsze w towarzystwie ludzi. Gdy zaś zapadła noc, Pedro przychodził na mostek i spał tam między nogami sterników lub na suszących się flagach sygnałowych.
Sztormów się nie bał
Podczas sztormu nigdy nie wychodził na pokład, choć na morską chorobę nie chorował. Kołysał się razem ze statkiem, dzięki swoim czterem łapom równowagę utrzymywał lepiej niż ludzie. Ale nawet w czasie sztormu biegał na mostek, stawał twardo na jego nawietrznym skrzydle i z nosem pod wiatr długo węszył. Dopiero w porcie stawał się normalnym, wesołym kundlem. Szczekał, hałasował, beztrosko biegał, po prostu wariował z radości.
Książeczka żeglarska liczy 12 stron, ma tekturowe okładki - solidna introligatorska robota. Wiernie naśladuje oficjalne dokumenty wystawiane przez Urzędy Morskie. Powstała zapewne w którejś ze statkowych mes; praca nad nią dla autorów była okazją do rozładowania napięcia albo nudy w czasie dwudziestodniowego atlantyckiego rejsu. Jest dowodem sympatii, jaką pies-marynarz cieszył się wśród załogi.
Świadczy również o wspaniałym poczuciu humoru jej twórców. Swoją psią wachtę na Stalowej Woli Pedro pełnił co najmniej cztery wojenne lata. Zmieniali się kapitanowie, marynarze schodzili na ląd na zasłużone urlopy, on zaś zawsze czuwał przy trapie. W książeczce żeglarskiej ostatni zapis dotyczy wydarzeń z 12 września 1945 r. Stalowa Wola wróciła do macierzystej Gdyni w kwietniu 1946 r.
Czy na jej pokładzie do nowego kraju przypłynął również Pedro? A może - jak wielu marynarzy - pozostał na Wyspach Brytyjskich? Na pewno nie wrócił do portowych zaułków Hobooken, gdzie czekała jego ukochana. Posiadacz książeczki żeglarskiej chciałby przekazać ją na licytację na rzecz gdyńskiego schroniska dla bezdomnych psów, gdyby takowa akcja została zorganizowana. Pedro był członkiem załogi statku Stalowa Wola, którego portem macierzystym była Gdynia, był więc, można powiedzieć, mieszkańcem tego właśnie miasta. Byłoby rzeczą piękną gdyby Pedro, wykazując psią solidarność, mógł pomóc swoim pobratymcom.