Oszukał 30 tysięczny niemiecki garnizon! Jak Polska odzyskiwała niepodległość!

Jarosław Mańka
Józef Jęczkowiak jako porucznik w 7. Dywizjonie Żandarmerii na stanowisku dowódcy Plutonu Żandarmerii „Poznań I”
Józef Jęczkowiak jako porucznik w 7. Dywizjonie Żandarmerii na stanowisku dowódcy Plutonu Żandarmerii „Poznań I” FOT. WIKIMEDIA CC
Wbrew obiegowej opinii przejmowanie władzy z rąk Rady Regencyjnej 11 listopada 1918 r. tylko z pozoru było łagodnym procesem. Kulisy rozbrajania Niemców w Warszawie nadają się na scenariusz filmu sensacyjnego, w którym główną rolę obok Józefa Piłsudskiego grał 20-letni dezerter z armii pruskiej - Józef Jęczkowiak.

10 listopada rano do Warszawy przyjechał z Berlina pociąg ze zwolnionym właśnie z magdeburskiego więzienia Józefem Piłsudskim. Na twórcę Legionów czekał jedynie skromny komitet powitalny złożony głównie z działaczy Polskiej Organizacji Wojskowej i przedstawiciela Rady Regencyjnej - Zdzisława Lubomirskiego. Jednak wieść o przyjeździe Piłsudskiego rozniosła się po Warszawie lotem błyskawicy.

Fortel Piłsudskiego

Kilka godzin później tłum warszawiaków zebrał się na ulicy Moniuszki 2, dokąd udał się z dworca Piłsudski. Miasto wrzało, a przyjazd Piłsudskiego stał się impulsem do działania. Tymczasem sytuacja wojskowa wcale nie była dla Polaków optymistyczna Prężnie działająca POW nie mogła się równać z wyszkolonymi żołnierzami. Piłsudski wiedział, iż w Warszawie stacjonuje ok. 30 tysięcy uzbrojonych po zęby Niemców, którzy w razie walk będą zdolni do utopienia miasta we krwi jej mieszkańców. Przy ul. Moniuszki 2 (dziś jest tu siedziba TVP) Piłsudski spotkał się z młodym, bo zaledwie 20-letnim, działaczem POW, Józefem Jęczkowiakiem. Brygadierowi polecił go szef wywiadu Komendy Naczelnej POW Adam Rudnicki. Piłsudski, który wracał właśnie ze zrewoltowanych Niemiec, wymyślił pewien fortel, który mógł skutecznie pomóc w pozbyciu się Niemców z Warszawy. Komendant chciał, by młody członek POW, a także dezerter z niemieckiej armii, razem ze swoimi kompanami wywołał rewolucję wśród żołnierzy niemieckich garnizonu warszawskiego. Jak wspominał Jęczkowiak: „Poprosiłem o bliższe wyjaśnienie tego pytania, gdyż nie rozumiałem, jak ją wykonać. […] Piłsudski opowiedział mi, co widział 8 listopada w Magdeburgu i 9 listopada w Berlinie, jakie tam były rzucane hasła, jak się zachowywali żołnierze, a jako widomy znak rewolucji był kolor czerwony, czerwone opaski na czapkach i rękawach, czerwone chorągwie, wypowiedzenie posłuszeństwa przełożonym, jak i podoficerom, zniesienie kasyn oficerskich, zrównanie gaż, zaprzestanie walk, demobilizacja i powrót do rodzin, tworzenie rad żołnierskich dla zrealizowania tych planów”. Jęczkowiak niezwłocznie zabrał się za realizację pomysłu Piłsudskiego. Czasu było niewiele, jednak rzutki Wielkopolanin miał sprytny plan, jak wywieść w pole 30 tysięcy żołnierzy niemieckich.

Uwolnić Komendanta

Zanim jednak zdradzimy Państwu genialny plan dezertera z armii niemieckiej, winniśmy przypomnieć choć w kilku wersach postać zapomnianego bohatera. Józef Gabriel Jęczkowiak był Wielkopolaninem urodzonym w Jeżycach w 1898 r. W dzisiejszej dzielnicy Poznania młody Józek uczęszczał do szkoły powszechnej. Wtedy też połknął bakcyla skautingu, który na ziemiach polskich miał wymiar patriotyczny. Pierwszy raz młodociany Józek został zatrzymany już jako 15-latek (w 1913 r.) za udział w patriotycznej manifestacji pod pomnikiem Adama Mickiewicza w Poznaniu. Władze pruskie skazały go aż na miesiąc aresztu i na wyrzucenie z niemieckiego gimnazjum. Jednak młody Józek niewiele się tym przejął i po wyjściu z aresztu nadal knował przeciwko pruskiemu zaborcy. Józef Jęczkowiak stał się pełnoletnim mężczyzną w 1916 r., co nie umknęło uwagi armii pruskiej, która wcieliła młodego poborowego w swoje szeregi. Jednak Jęczkowiak nie zamierzał li tylko być mięsem armatnim w dodatku w pruskiej armii, z której postanowił czmychnąć przy pierwszej nadarzającej się okazji, to jest na froncie francuskim, i wrócić w rodzinne strony. Niemiecki sąd wojskowy skazał dezertera na karę śmierci, jednak pruscy żandarmi nie mogli złapać energicznego Polaka. Po powrocie do Wielkopolski Józek nie zasypiał gruszek w popiele - szybko stał się członkiem Polskiej Organizacji Wojskowej zaboru pruskiego, której założycielem był Wincenty Wierzejski. Po internowaniu Józefa Piłsudskiego w Magdeburgu razem z Wierzejskim zaczął opracowywać plan odbicia twórcy Legionów z niemieckiej twierdzy. Plan tyleż szalony, co pokazujący, że dla Jęczkowiaka nie było zadań nie do wykonania. Próba nie doszła do skutku, gdyż Niemcy (przegrywający właśnie I wojnę światową) sami zwolnili Komendanta z twierdzy.

Cała władza w ręce Rad Żołnierskich!

10 listopada rano, po spotkaniu z Piłsudskim, Jęczkowiak wrócił do kwatery przy ulicy Żurawiej i razem z kolegami z POW zabrał się do szycia setek czerwonych opasek. Jeszcze tego samego dnia wieczorem postanowili wdrożyć plan w życie. Jęczkowiak, mimo grożącego mu niebezpieczeństwa dekonspiracji i zaocznej kary śmierci za dezercję, osobiście uczestniczył w akcji. Podzielił swoich ludzi (płynnie mówiących po niemiecku) przebranych w niemieckie na grupy i porozsyłał do żołnierskich świetlic w Warszawie. Mieli oni odegrać rolę wysłanników Rad Żołnierskich z Niemiec, którzy „dopiero co” przybyli z Rzeszy. Sam także postanowił taką rolę odegrać. W zadbanym mundurze niemieckim i z „odpowiednimi” dokumentami pojawił się w świetlicy żołnierskiej w Dolinie Szwajcarskiej, oświadczając zdumionym rekrutom, że przybywa prosto z Berlina, gdzie wybuchła rewolucja, po czym… postawił Niemcom kilkadziesiąt piw. Korzystając z czasu, jaki dawało mu wypicie piwa przez słuchających go z coraz większym zaciekawieniem żołnierzy, z iście rewolucyjnym zapałem opowiadał o wydarzeniach w Niemczech. Zgromadzeni w świetlicy żołnierze połknęli haczyk. Jęczkowiak, który świetnie mówił po niemiecku, niezwykle teatralnie mówił o tym, jak rewolucja ogarnęła Niemcy (co wiedział z relacji Piłsudskiego), i wezwał niemieckich żołnierzy do buntu i tworzenia Rad Żołnierskich. Kończąc, odważnie zerwał ze swojej czapki niemiecką kokardę i założył czerwoną opaskę. W tym momencie próbował zareagować pruski oficer, który jednak został natychmiast obezwładniony przez swoich żołnierzy. Najwyraźniej słowa „przedstawiciela Rad Żołnierskich z Berlina” trafiły do serca Niemców, gdyż czerwone opaski, które miał przy sobie, momentalnie znalazły się na ramionach żołnierzy. Śmiały plan Jęczkowiaka wypalił - wśród niemieckich żołnierzy „landszturmu” zaczęły powstawać Rady Żołnierskie, które nie chciały walczyć z Polakami. Wieczorem zrewoltowani żołnierze zebrali się w Pałacu Namiestnikowskim na Krakowskim Przedmieściu, ówczesnej siedzibie władz Generalnego Gubernatorstwa, i ogłosili powstanie Rady Żołnierskiej Warszawy. Radzie podporządkowała się większość oddziałów landszturmu. Co więcej, w innych miastach gubernatorstwa żołnierze zaczęli organizować podobne rady. Warszawska Rada Żołnierska bardzo szybko porozumiała się z POW co do oddawania broni i ewakuacji do Niemiec. Na stronę polską przeszło (z uzbrojeniem) około 5 tysięcy żołnierzy o polskim pochodzeniu. Na ulicach Warszawy członkowie POW zaczęli rozbrajać niemieckich żołnierzy. Około północy z 10 na 11 listopada przedstawiciele Rad Żołnierskich spotkali się z Piłsudskim, szybko dobijając targu - gwarancje bezpieczeństwa i wyjazd do Niemiec w zamian za broń i wyposażenie. 11 listopada rano na pierwszej stronie „Kuriera Porannego” (ale, co ciekawe… pod anonsami teatralnymi) ukazał się entuzjastyczny artykuł pt. „Komendant”. Pierwsze zdania artykuły odzwierciedlały nastrój panujący w mieście: „Komendant powrócił! Wieść radosna gruchnęła od wczoraj rana po całej Warszawie…”. Większość żołnierzy niemieckich podporządkowała się ustaleniom Rad Żołnierskich z Piłsudskim. Niestety, nie wszyscy…

Cytadela Warszawska nie składa broni

Rewolucyjna agitacja Rad Żołnierskich nie przemówiła do ok. 8 tys. elitarnych żołnierzy niemieckich stacjonujących m.in. w Cytadeli Warszawskiej i w kilku głównych punktach Warszawy. Były to świetnie uzbrojone formacje, do których należał m.in. pułk aspirantów oficerskich. Piłsudski zalecał członkom POW rozważne i spokojne działanie, oraz współpracę z niemieckimi Radami Żołnierskimi, z którymi ponownie spotkał się 11 listopada rano. Komendant potwierdził gwarancję bezpiecznej ewakuacji żołnierzy niemieckich pod warunkiem złożenia broni i oddania zajmowanych budynków. Niemcy m.in. w Cytadeli nie zamierzali się podporządkować. Podczas starć nie obyło się bez ofiar. Na szczęście walki szybko wygasły i strona polska do wieczora 11 listopada przejęła większość budynków zajmowanych przez Niemców. Na drugi dzień (12 listopada) Józef Piłsudski pisał w Pierwszym Rozkazie do Wojska Polskiego: „Żołnierze! Obejmuję nad wami komendę w chwili, gdy serce w każdym Polaku bije silniej i żywiej, gdy dzieci naszej ziemi ujrzały słońce swobody w całym jej blasku”. Niestety, jak się okazało, radość z sukcesu była przedwczesna. W kilku punktach miasta (w tym m.in. w Cytadeli) Niemcy pozostali pod bronią, a dodatkowo 14 listopada nowy rząd niemiecki wysłał polecenie, by żołnierze niemieccy natychmiast wracali pod rozkazy oficerów. Tylko dzięki zdolnościom negocjacyjnym strony polskiej udało się dotrzymać umowy z Radami Żołnierskimi. Pokerową zagrywką Polaków była groźba rozlewu krwi w przypadku niedotrzymania przez Rady Żołnierskie warunków umowy. Jednak wciąż nie wszyscy Niemcy godzili się na oddanie broni - wtedy (16 listopada) nowo mianowany szef sztabu Wojska Polskiego gen. Stanisław Szeptycki potwierdził nowe warunki porozumienia gwarantujące wyjazd żołnierzy niemieckich z bronią pod warunkiem złożenia jej na granicy. Sytuacja zmieniała się jednak jak w kalejdoskopie, gdyż tego samego dnia do Warszawy dotarła informacja, iż ściągnięte z Rosji oddziały niemieckie przyszły na pomoc rozbrajanym przez POW żołnierzom niemieckim w Białej Podlaskiej i Międzyrzeczu. W miastach tych Niemcy dokonali masakry peowiaków. Dowództwo niemieckie, mając informację o rozlewie krwi w Warszawie, rozważało skierowanie wojska także nad Wisłę. Na szczęście Polacy namówili jednego z delegatów Rady Żołnierskiej, by ten zadzwonił do niemieckiego sztabu z informacją, że w Warszawie jest spokój. Jeden telefon wywarł zamierzony efekt - Niemcy zaniechali wysłania wojsk do Warszawy, a w mieście rozpoczęła się na całego ewakuacja niemieckiego garnizonu.

Jęczkowiak bił się dalej

Warszawiacy mogli odetchnąć już 19 listopada 1918 r. - wtedy jako ostatnia Warszawę opuściła załoga Cytadeli. W sumie z miasta wyjechało około 30 tysięcy żołnierzy, którzy zgodnie z umową pozostawili na granicy broń i sprzęt, przejmowane następnie przez Wojsko Polskie. Na ziemiach polskich stacjonowało jeszcze między 60 a 80 tysięcy żołnierzy niemieckich, jednak to opanowanie Warszawy było kluczowe dla restytucji Państwa Polskiego. Jakie były dalsze losy zapomnianego bohatera ewakuacji Niemców z Warszawy? Józef Jęczkowiak przez następnych kilka lat bił się o niepodległość Polski w Powstaniu Wielkopolskim i w odsieczy Lwowa. Walczył także w 1939 r. w Armii „Pomorze”. Trafił do Oflagu w niemieckim Murnau, gdzie doczekał końca wojny pod zmienionym nazwiskiem (z uwagi na karę śmierci za dezercję podczas I wojny światowej). W 1946 r. po powrocie do Polski szykanowany zamieszkał w Gdyni oraz w Szczecinie, gdzie zmarł 20 lat później. Staraniem rodziny w 2013 r. spoczął na cmentarzu w Poznaniu.

emisja bez ograniczeń wiekowych
Wideo

Pozostałe

Polecane oferty

Materiały promocyjne partnera
Wróć na naszahistoria.pl Nasza Historia