Most Glienicke na rzece Hawela łączy Poczdam z Berlinem, a do obalenia muru berlińskiego - stolicę NRD z Berlinem Zachodnim. Można by powiedzieć, most jak most, nie jego wina, że w 1939 r. wybuchła wojna, że w 1945 r. do Berlina wkroczyli Rosjanie, że miasto podzielono na strefy okupacyjne, wreszcie - że pod skrzydłami Związku Radzieckiego powstała Niemiecka Republika Demokratyczna. A jednak jest wyjątkowy. Bo nie o każdym moście zdobywcy Oscara kręcą filmy i nie na każdym moście trzy razy wymieniano szpiegów w czasach zimnej wojny.
Po raz pierwszy do wymiany doszło 10 lutego 1962 r. Stany Zjednoczone przekazały Rosjanom pułkownika Rudolfa Abla w zamian za pilota Francisa Gary’ego Powersa, aresztowanego po zestrzeleniu w 1960 r. nad Związkiem Radzieckim samolotu szpiegowskiego U-2. I na kolejne 23 lata zapanował spokój - aż do 11 czerwca 1985 r. Tego dnia Amerykanie odstawili na most Glienicke Polaka Mariana Zacharskiego oraz Alfreda Zehego, Alice Michelson i Penyu Kostadinowa - w zamian „odbierając” 23 agentów. Po raz ostatni most stał się świadkiem wojny nerwów rok później, 11 lutego 1986 r.: do Berlina Zachodniego przeszło trzech agentów oraz obrońca praw człowieka i więzień polityczny Natan Szaranski, do Berlina Wschodniego - Karl Koecher z czterema towarzyszami.
14 grudnia 1981 r., w poniedziałek po wprowadzeniu stanu wojennego w Polsce, za oceanem zapadł wyrok skazujący na dożywocie polskiego szpiega Mariana Zacharskiego. W więzieniu przesiedział 1444 dni. W tym czasie trwały negocjacje, które ostatecznie zakończyły się wymianą, a w które bardzo mocno zaangażowali się towarzysze ze Stasi - razem z Zacharskim do domu miało wrócić trzech agentów tajnej enerdowskiej policji. W zamian Amerykanie chcieli 25 ludzi skazanych za szpiegowanie dla CIA. W tej grupie byli: Leszek Chróst, Norbert Adamaschek, Jacek Jurzak, Bogdan Walewski i najsławniejszy z tej grupy Jerzy Pawłowski - szermierz i pięciokrotny medalista olimpijski. Kim byli? Co wiadomo o tej piątce?
O Leszku Chróście całkiem sporo, Instytut Pamięci Narodowej dysponuje nie tylko zdjęciami jego skrzynek kontaktowych, ale nawet filmem z zatrzymania. Działacz młodzieżowy, a później członek partii został zwerbowany do pracy na rzecz kontrwywiadu jako pracownik Centrali Handlu Zagranicznego „Metal-export” w 1960 r. - w hotelu MDM. I to mimo że przepisy zakazywały werbowania do szpiegowskiej roboty członków partii.
Krótko po werbunku wyjechał do pracy do Tajlandii. Tam najpewniej był typowany przez CIA do przewerbowania - i tak rzeczywiście się stało. W 1964 r. podczas trzeciego spotkania z pracownikami CIA w mieszkaniu jednego z nich, przedstawiającego się jako Mike. Chróst własnoręcznie podpisał zobowiązanie do współpracy (napisane na maszynie i po angielsku), a jego oficer prowadzący powiedział mu, że będzie dostawał 200 dolarów co miesiąc na amerykańskie konto bankowe.
Chrósta przeszkolono ze szpiegowskiej roboty. Łączność z CIA miał utrzymywać poprzez osobiste kontakty, martwe skrzynki, korespondencję - tajnopisem, dostał też odbiornik radiowy do odbioru zakodowanych audycji. Amerykanie jednak nie przewidzieli, że Chróst - który przyjął pseudonim Sikorski - wystraszy się i zerwie współpracę - w 1969 r. polski sąd skazał na karę śmierci Jerzego Strawę, również pracownika Metalexportu. Oczywiście za szpiegostwo.
CIA o Chrósta upomniała się w 1976 r. w Finlandii, bo tam do pracy skierowała go warszawska centrala. Oficer przedstawiający się jako Henry kusił Polaka, mówiąc mu, że na jego koncie w Stanach Zjednoczonych jest już 10 tys. dolarów, suma na owe czasy w Polsce astronomiczna. Miano mu też podnieść „pensję” - do 350 dolarów miesięcznie. Warunek był jeden: przed powrotem do szpiegowskiej roboty Chróst musiał przejść badanie wariografem. Czy nie zdradził. Nie zdradził, ale nowe raporty i szyfrowane informacje podpisywał jako Jan Ski.
Wpadł najprawdopodobniej przez nieostrożność sekretarki amerykańskiej ambasady w Warszawie i pracownika wywiadu. Listy do Chrósta adresowała ta sama osoba, tym samym atramentem i na tym samym papierze kopertowym. Ani Chróst, ani Amerykanie najwyraźniej nie wzięli pod uwagę tego, że korespondencja byłego już pracownika podatnej na wpływy różnych wywiadów Centrali Handlu Zagranicznego może zostać skontrolowana przez biuro „W” Ministerstwa Spraw Wewnętrznych. Po otwarciu jednego z listów do Chrósta okazało się, że to tajnopis zaczynający się słowami:
Drogi przyjacielu, nasze serdeczne pozdrowienia dla Pana. Mamy nadzieję, że u pana i w rodzinie jest w porządku. Umieściliśmy dla pana paczkę na obiekcie »Syrenka«
- jak się okazało, był to kamień przypominający cegłę (w liście podano i jego współrzędne, i wymiary), znajdujący się przy pomniku warszawskiej Syrenki.
Aresztowano go w drodze do pracy 29 czerwca 1979 r. - tuż przed wpół do ósmej rano. Chróst przyznał się praktycznie od razu, twierdząc, że do współpracy z CIA zmuszono go szantażem. Amerykanie mieli pokazać jego zdjęcia z prostytutką, zrobione w Bangkoku. Po rocznym śledztwie wojskowy sąd w Warszawie skazał go na 25 lat więzienia. Na wolność czekał pięć lat.
Jacek Jurzak i Norbert Adamaschek poznali się na studiach, ale początkowo wydawało się, że po obronie dyplomów ich drogi się rozeszły. Urodzony w 1944 r. Adamaschek, jak wielu Ślązaków, wybrał emigrację i wyjechał w 1976 r. do Niemiec zachodnich, gdzie zaczął pracować dla CIA. Tak się złożyło, że Jurzak, który w Polsce robił błyskotliwą karierę konstruktora i kierowcy rajdowego, został zwerbowany przez I Departament MSW. W 1980 r. odwiedził Stany Zjednoczone, na miesiąc przed wybuchem sierpniowych strajków. Któregoś dnia - decyzją centrali w Langley - stary kolega przypomniał sobie o przyjacielu ze studiów. Adamaschek dotarł do Jurzaka i zaproponował mu współpracę z Agencją. Miał informować o transporcie, obronie i sytuacji społeczno-ekonomicznej w Polsce. Jurzak, który specjalne szkolenie CIA przeszedł w austriackim Salzburgu, nie miał pojęcia, że wyrażając zgodę, tak naprawdę wydaje na siebie wyrok - źle zabezpieczony, właściwie nieochraniany przez nowych szefów, miał być żywą zasłoną dymną dla kogoś znacznie cenniejszego.
O skazaniu dwóch agentów 30 maja 1984 r. doniosła agencja UPI w depeszy z Warszawy, powołującej się na relację Polskiej Agencji Prasowej. Dwóch kolegów ze studiów skazano na 15 i 12 lat więzienia. Proces odbył się za zamkniętymi drzwiami, ale Telewizja Polska pokazała oskarżonych podczas odczytywania im sentencji wyroku. Tę samą datę noszą informacja Departamentu II MSW dotycząca cech korespondencji kierowanej z ośrodków CIA do agentów wywiadu działających na terenie Polski oraz Departamentu II MSW - dotycząca cech korespondencji z zawartością tajnopisów kierowanej przez agenturę CIA w Polsce na skrzynki korespondencyjne za granicą. Dzisiaj są w posiadaniu Instytutu Pamięci Narodowej.
Jako kolejny szedł mostem Glienicke na zachodnią stronę rzeki Haweli Bogdan Walewski, zwerbowany przez CIA w 1962 r., ale współpracujący z obcymi służbami wywiadowczymi od 1959 r. Walewski został zwerbowany w Wietnamie przez Kanadyjczyka, pułkownika Satie, a ten przekazał go CIA. „Bob”, bo tak podpisywał swoje raporty Walewski, po przeszkoleniu przekazywał Agencji między innymi informacje dotyczące polskiego personelu dyplomatycznego. Tylko w latach 1964-1972 dostał od CIA 16 tys. dolarów.
Zbigniew Siemiątkowski w swojej książce „Wywiad a władza. Wywiad cywilny w systemie sprawowania władzy politycznej PRL” napisał, że po upadku Sajgonu 30 kwietnia 1975 r. do amerykańskiej ambasady weszła specjalna grupa oficerów polskiego kontrwywiadu. Agenci, którymi dowodził pułkownik Twerd, wśród zniszczonych dokumentów znaleźli dowody na współpracę z CIA kilku polskich dyplomatów. Wśród nich mieli być między innymi Walewski i Chróst.
Walewskiego aresztowano 18 marca 1981 r., a wytropiono go - identycznie jak w przypadku Chrósta - przez korespondencję, która okazała się tajnopisem z wykazem zadań do realizacji. W czasie śledztwa przesłuchano 14 osób, wśród nich Marikę Wilhelmi, węgierską tłumaczkę, żonę sławnego aktora Romana Wilhel-miego i zarazem bliską przyjaciółkę oskarżonego o szpiegostwo byłego pracownika Stałego Przedstawicielstwa PRL przy ONZ w Nowym Jorku, II sekretarza sekcji Rekrutacji Departamentu Kadr w Sekretariacie ONZ, zastępcy dyrektora Polskiego Instytutu Spraw Międzynarodowych, który do Warszawy wrócił w 1980 r. - z ambasady w Moskwie...
Z trzytomowej pracy „Studia nad wywiadem i kontrwywiadem Polski XX wieku”, z tekstu dr. Pawła Skubisza ze szczecińskiego oddziału IPN, można się dowiedzieć, że martwe skrzynki kontaktowe, w których Walewski umieszczał informacje dla agenta CIA, znajdowały się w Warszawie między innymi przy ul. Górnośląskiej 24, pod rynną budynku przy ul. Książęcej 21, obok sklepu spożywczego przy ul. Naruszewicza. Czasem jednak trafiały do samochodów ambasady amerykańskiej zaparkowanych przy ul. Chocimskiej 35 i Mokotowskiej 3...
Bogdana Walewskiego w lutym 1982 r., a więc w początkach stanu wojennego i po ogłoszeniu przez Stany Zjednoczone sankcji gospodarczych wobec Polski, skazano na 25 lat więzienia. Dwa lata później Rada Państwa ułaskawiła go, by w czerwcu 1985 r. mógł się znaleźć w grupie agentów wymienionych na Mariana Zacharskiego.
I wreszcie creme de la creme tego towarzystwa - Jerzy Pawłowski, który w 1974 r. został zwycięzcą konkursu na sportowca 30-lecia Polski Ludowej, któremu Międzynarodowa Federacja Szermiercza nadała tytuł szablisty wszech czasów, a który 8 kwietnia 1976 r. został skazany za szpiegostwo.
Zdradzał Polskę, sprzedając za nędzne, judaszowe srebrniki jej tajemnice. (...) Karierowicz, bezkrytyczny wielbiciel zachodu, samolub, dorobkiewicz, (...) dla którego dobrem najwyższym są pieniądze
- po takiej charakterystyce na łamach „Żołnierza Ludu” nie można było mieć wątpliwości, że od dnia odebrania tytułu sportowca roku do zyskania miana zdrajcy minęła cała epoka. W pracy tajnych służb PRL. Pawłowski marzył o karierze sportowca - to był sposób na ciekawe życie i wyjazdy zagraniczne, czego nie krył po latach we wspomnieniach. Młodym szermierzem tajne służby zainteresowały się w 1950 r. i szantażem właściwie zmusiły do współpracy - gdyby się nie zgodził, jego ojciec, żołnierz Armii Krajowej, trafiłby do więzienia. W 1950 r., w szczycie stalinowskich represji, byłoby to niemalże równoznaczne z wyrokiem śmierci. Pawłowski przybrał pseudonim Papuga i już na pierwszym zagranicznym wyjeździe - do Belgii w 1951 r. - miał zbierać donosy na kolegów.
Zdolnego szablistę pod swoje skrzydła wzięła wojskowa Legia - w 1952 r. został zawodowym wojskowym, dzięki czemu mógł dostawać pensję. 19 sierpnia 1955 r. tajny współpracownik podpisał zobowiązanie do współpracy z wywiadem wojskowym pod pseudonimem Szczery. I pisał raporty, w których - jak wynika z książki Ireneusza Pawlika „Jerzy Pawłowski, szpieg w masce” - załatwiał prywatne porachunki z ludźmi, których nie lubił lub którzy, w jego ocenie, w jakiś sposób mu szkodzili.
Miał nie tylko szpiegować, ale też być łącznikiem polskiej agentury na Zachodzie, szybko jednak się okazało, że większy z niego bon vivant niż James Bond. Był nieodpowiedzialny, nie zachowywał żadnych zasad ostrożności, nic więc dziwnego, że ktoś w końcu napisał do Warszawy raport - nie zlecać Pawłowskiemu żadnych zadań agenturalnych. Do skandalu jednak doszło w 1962 r., kiedy na egzaminach wstępnych na Wydział Prawa Uniwersytetu Warszawskiego szermierz wymusił od sąsiada zgodę na ściąganie, mówiąc mu, że jest... oficerem wywiadu i wykonuje tajne zadanie. Nie było wyjścia, WSW zawiesiła współpracę z mistrzem Pawłowskim, który na olimpiadzie w Melbourne w 1956 r. zdobył srebro, a rok później złoto na mistrzostwach świata.
Dwa lata po skandalu na egzaminie do Pawłowskiego zgłosili się Amerykanie. Był luty 1964 r., w Nowym Jorku polski mistrz walczył na turnieju Martini Rossi. I tam niejaki Ryszard Kowalski zaproponował mu spotkanie w kawiarni hotelu St. Moritz. Przy kawie powiedział wprost, że jest z CIA i zaproponował współpracę z Agencją. Pawłowski nie odpowiedział jednoznacznie, ale do kolejnego spotkania doszło w maju w Padwie. Też na turnieju. Wtedy klamka zapadła.
Dlaczego został amerykańskim szpiegiem? Podobno nienawidził Rosjan i w jednym z wywiadów udzielonych na Zachodzie powiedział: „Najlepiej walczy mi się z Ruskimi, bo historycznie my, Polacy, zawsze ich lejemy”. Nie miał dostępu do żadnych tajnych czy ważnych dokumentów. Ale jako wielka sława miał wstęp na wszelkie możliwe salony PRL. Znał notabli, ich żony, kochanki, słabości. Ta wiedza mogła się okazać wyjątkowo przydatna.
Wpadł nie dlatego, że wytropiły go polskie służby. Wpadł, bo zdradził agent CIA, który sprzedał KGB informacje o polskim szpiegu. W 1976 r. polski sąd skazał Jerzego Pawłowskiego na 25 lat więzienia, degradację do stopnia szeregowca i konfiskatę majątku - bez szans na powodzenie, bo sławny szablista przepisał go wcześniej na żonę. Jego zdrada musiała być szczególnie bolesna dla wojska, które w ocenie generałów dało Pawłowskiemu wszystko. Prócz talentu, rzecz jasna.
W 1984 r. został ułaskawiony - by mógł wziąć udział w wymianie. Na wolność musiał jednak poczekać do 11 czerwca 1985 r. Tego dnia, po przyjeździe z więzienia w Barczewie, razem z czterema innymi szpiegami wszedł na pokład rządowego jaka-40, by polecieć do Berlina wschodniego, a kilka godzin później znaleźć się w grupie idącej mostem Glienicke na zachodni brzeg rzeki Haweli. W przeciwnym kierunku zmierzał Marian Zacharski, który najwyraźniej wart był pięciu ludzi. W ostatecznym rachunku okazało się jednak, że czterech. Jerzy Pawłowski już na moście zawrócił - mimo wszystko postanowił pozostać w Polsce.