„Nie ma lepszej gry na świecie niż bycie szpiegiem” - powiedział Wolfgang Lotz w wywiadzie w 1970 roku. Jego gra skończyła się aresztowaniem i procesem, ale - jak to w dobrej opowieści szpiegowskiej bywa, a jego historia do takich należy choćby dlatego, że był on obok Eliego Cohena najlepszym agentem Izraela pracującym wśród Arabów - to wszystko część prawdy, drobna część prawdy, nieprawda.
Proces
Jest sierpień 1965 roku, sala sądu najwyższego w Kairze. Główny oskarżony pomaga z atencją swojej współoskarżonej żonie zająć miejsce w ławce dla podsądnych, z szacunkiem kłania się sędziemu przewodniczącemu i po chwili ze swadą odpowiada na pytania - wyjaśnia zasadę działania bomby przesyłanej pocztą. Przewodniczący składu sędziowskiego też jest niezwykle uprzejmy, komplementuje obrońców i poleca podać oskarżonym schłodzone napoje. W sali panuje atmosfera swobodna, nie czuć grozy więzienia czy szubienicy, a tego już tydzień temu domagała się oskarżyciel w tym największym procesie szpiegowskim, jaki miał miejsce w Egipcie.
Na ławie oskarżonych jest troje Niemców: hodowca koni Wolfgang Lotz, lat 44, i jego żona Waltraud, lat 33, z Heilbronn, którym zarzuca się szpiegostwo na rzecz Izraela i dla których oskarżyciel żąda kary śmierci, oraz przedstawiciel firmy Mannesmann w Kairze Franz Kiesow, lat 47, któremu grozi 15 lat więzienia za zdradę tajemnic państwowych. Akta Kiesowa liczą 200 stron, Lotz i jego żona są obciążani przez dane zgromadzone na przestrzeni 2000 stron. Kiesow twierdzi, że jest niewinny, że informował jedynie kierownictwo w Niemczech o sytuacji gospodarczej Egiptu. Lotz przyznaje się do winy odnośnie sześciu punktów oskarżenia - był takim mini mini Bondem nad Nilem.
Początek w Berlinie: prawda czy fałsz?
Lotz, były oficer piechoty Wehrmachtu, nawiązał kontakt z izraelskim wywiadem Szin Bet (część Mossadu) na początku 1960 roku w Berlinie, kiedy był instruktorem jazdy konnej - konną pasję odziedziczył po ojcu rotmistrzu kawalerii. Jeden z jego uczniów o nazwisku Elle Gordon zaproponował mu współpracę z Szin Bet - miałby kontynuować karierę w końskim biznesie, ale już mając do czynienia z arabami pełnej krwi, czyli przenieść się do Kairu i grać rolę bogatego hodowcy, dzierżawcy stadniny i toru wyścigowego. Lotz się zgodził, wobec tego Gordon przekazał go dalej, do agenta Rudiego Bernsteina, a ten poznał go z szefem siatki Josephem. Przez pięć miesięcy Lotz był szkolony w Monachium. Uczył się nadawać komunikaty radiowe, deszyfrowania, wytwarzania niewidocznego atramentu i jego wywoływania, a także strzelania z biodra w manierze rewolwerowców z Dzikiego Zachodu. Wynagrodzenie miesięczne zostało ustalone na poziomie 850 dolarów, miał też dostawać dodatkowo 1500 dolarów na to, żeby grać bogatego Niemca, który uciekł z ojczyzny ze względu na nazistowską przeszłość. Wywiad zaproponował mu także fundusz emerytalny, na który co miesiąc miało wpływać 1000 dolarów. To była porządna umowa.
Radiostacja w obcasie
W lipcu 1961 roku Wolfgang Lotz przyjechał do Kairu. W bagażach miał niewidzialny atrament, a w obcasie buta do konnej jazdy ukrytą radiostację. Towarzyszyła mu atrakcyjna blondynka Waltraud - asystentka, a po jakimś czasie żona. Bogaty przybysz szybko został ulubieńcem egipskich elit i atrakcją towarzyską stolicy. Jego pięć wspaniałych klacz przyciągało zakochanych w koniach Arabów, a przyjęcia, na których szampan, whisky i brandy lały się strumieniami, były obowiązkowym punktem programu nie tylko znaczących Egipcjan, ale również niemieckich specjalistów budujących broń dla prezydenta Gamala Abdela Nassera. W atmosferze suto zakrapianej zabawy kursowały niezwykle interesujące informacje, które wpadały do ucha gospodarza. Jednak radiostacja w bucie nie działała jak należy, więc Lotz udał się do Europy, zdał raport, przeszedł kolejne szkolenie i przywiózł inną stację nadawczą - tym razem ukrytą w wadze łazienkowej. Odtąd komunikacja funkcjonowała dobrze. Jedna z depesz zawierała następującą wiadomość: „Buty zostały wysłane zgodnie ze wskazówkami”. Kilka dni później do jednego z niemieckich specjalistów dotarła paczka, która jednak zamiast butów kryła w pudle bombę.
Fabryka broni Nil
Tam, gdzie tysiące lat temu rzesza bezimiennych niewolników wznosiła piramidy ku sławie faraonów, w latach 50. i 60. kilkuset znakomicie opłacanych fachowców z Niemiec budowało broń dla nowego faraona, prezydenta Egiptu Nassera, który szykował się do rozprawy z wyrosłym mu pod bokiem państwem Izrael. Niemieccy inżynierowie i naukowcy mieli dokonać cudu nad Nilem i przenieść zacofany kraj w epokę nowoczesności. To byli profesorowie z pistoletami u boku, technicy, których numerów nie można było znaleźć w książce telefonicznej, wykwalifikowani robotnicy, którzy codziennie rano pokazywali na bramie strażnikom z pistoletami maszynowymi swoje zielono-szare legitymacje egipskiego ministerstwa obrony i byli wpuszczani na teren tajnych centrów zbrojeniowych Zjednoczonej Republiki Arabskiej, państwa powstałego w 1958 roku z połączenia Egiptu i Syrii.
W fabryce nr 333 na przedmieściu Kairu Heliopolis, niedaleko siedziby prezydenta, powstawały rakiety. Fabryki o numerach 36 i 135 koło Heluan odległego od Kairu pół godziny drogi samochodem wytwarzały pod kierunkiem Niemców samoloty odrzutowe. Kiedy niemieckim specjalistom zbrojeniowym uda się z sukcesem zakończyć prace, prezydent Nasser stanie się najpotężniejszym władcą na Bliskim Wschodzie i będzie dysponował bronią, jakiej potrzebuje do wojny mającej zniszczyć Izrael.
Minister spraw zagranicznych państwa żydowskiego Golda Meir upominała w Knesecie przywódców w Bonn, żeby ci nie pozostawali bezczynni wobec pracy Niemców na rzecz zniszczenia Izraela i kolejnej zagłady. Rząd RFN nie widział jednak możliwości działań zmierzających do powstrzymania niemieckich specjalistów. A ci osiadali nad Nilem od 1950 roku coraz liczniej.
Zaczęło się od przyjazdu byłego generała artylerii Wilhelma Fahrmbachera z 67 oficerami Wehrmachtu i działalności byłego dyrektora generalnego zakładów „Hermann Göring” doktora Wilhelma Voßa, który nadzorował produkcję amunicji i broni krótkiej. Inżynier Rolf Engel, dawny SS-Hauptsturmführer i kierownik placówki SS do badań nad rakietami koło Gdańska, znalazł zatrudnienie w Heliopolis.
W niemieckich gazetach ukazywały się ogłoszenia mające zwabić dawnych fachowców Hitlera: „Zakłady lotnicze na północy Afryki poszukują fachowców różnych specjalności”. Kto się zgłosił, dostawał odpowiedź z Zurychu od agenta Nassera, inżyniera, handlarza biżuterią i bronią Hassana Sayeda Kamila, wdowca po księżnej zu Mecklenburg.
Pośrednictwa w dotarciu do Nassera nie potrzebował weteran niemieckiej branży lotniczej profesor Willy Messerschmitt, który oferował Egiptowi rozwój projektu swojego odrzutowca. Łowca talentów Hassan Sayed Kamil znalazł też wkrótce właściwego człowieka do pokierowania egipskim lotnictwem wojskowym - na początku 1960 roku zwerbował Austriaka Ferdinanda Brandnera, pułkownika SS, konstruktora w zakładach Junkersa, twórcy najmocniejszego silnika przeznaczonego dla myśliwców „Jumo 222”, zgarniętego przez Rosjan do Kujbyszewa, gdzie zbudował silnik o mocy 12 000 KM zastosowany w słynnym TU 114. Brandner dostał pensję w wysokości ponad 10 tys. franków szwajcarskich i pakiet korzystnych akcji, co umożliwiło dawnemu jeńcowi Rosjan luksusowe życie nad Nilem. Został milionerem, mieszkał w zajmującym całe piętro nowoczesnego wieżowca apartamencie i miał liczną służbę do obsługi siebie, rodziny oraz gości. Jego przykład podziałał na innych Niemców - z zakładów Mercedesa, Messrschmitta i Heinkla, z uczelni technicznych w Monachium, Berlinie, Wiedniu i Grazu. Za nimi przyszły niemieckie firmy… Jednym z produktów tej spółki był odrzutowy myśliwiec Messerschmitta HA 300, który przewyższał francuskie maszyny Mirage III budowane na licencji w Izraelu.
Fachowcy z Niemiec pracowali ochoczo i żyli znakomicie. Kierownicy dostawali ponad 7000 franków szwajcarskich, mieli prawo do dwóch miesięcy urlopu w roku, opłaconą przeprowadzkę do Egiptu rodzin, mebli i samochodów. Trudno ich było odwieść od pracy dla Nassera, nie oglądali się na jego zamiary, a dla niektórych z nich była to nawet kontynuacja rozprawy z Żydami.
Operacja Damokles
W lipcu 1962 roku prezydent Nasser mógł z dumą obwieścić całemu światu podczas konferencji prasowej na pustyni, że posiada dwa typy rakiet, których zasięg wystarcza do osiągnięcia celów „aż na południe od Bejrutu”, czyli do Izraela. Wywiad państwa żydowskiego postanowił zintensyfikować operację Damokles, której częścią był agent Samson. Samsonem był Lotz.
Jego przykrywka stanowiła jednocześnie przynętę. Wysoki blondyn o niebieskich oczach, z bardzo mocną głową, koniarz i były oficer Wehrmachtu, który - jak opowiadał - walczył w piaskach Libii pod Erwinem Rommlem, przyciągał egipskich Niemców. Jego stadnina położona w pobliżu piramid w Gizie stała się centrum życia towarzyskiego, przynosiła też dochody - Lotz sprzedał korzystnie dwa arabskie ogiery włoskiemu playboyowi baronowi Enrico di Portanova znanemu z życiowego motta: „słońce, seks i spaghetti”, co jeszcze przysporzyło mu popularności wśród kairskiej high society odwiedzającej takie modne miejsca jak Café Groppi czy potwornie drogi klub sportowy Gezira. Tu też Lotz spotykał się z egipskimi generałami i emigrantami z Niemiec - nie tylko technikami. Do grona jego znajomych należeli m.in. Johann von Leers, nazistowski pisarz i współpracownik Goebbelsa, Hans Kurt Eisele, esesman i lekarz z kacetu, który sprawował medyczną opiekę nad rodakami w Kairze.
W balangach z nimi uczestniczyła śliczna towarzyszka Lotza, jego żona Waltraud z domu Neumann, córka pochodzących ze Śląska świadków Jehowy. Lotz zakochał się w niej od pierwszego wejrzenia i szybko poślubił, na co przystali jego szefowie z Szin Bet, bo oboje wykonywali w Egipcie znakomitą robotę.
Niemieccy specjaliści otrzymywali listy, których anonimowi nadawcy wyrażali zaniepokojenie ich działalnością i przestrzegali, że nie są bezpieczni zarówno oni, jak i ich rodziny.
W 1962 roku nadeszły z Niemiec paczki z bombami, które zabiły pięciu Egipcjan. Hannelore Wende, sekretarka niemieckiego profesora od rakiet Pilza, została ranna w twarz i straciła wzrok. Egipski pracownik poczty został ciężko ranny, a dynamit w paczce dla niemieckiego specjalisty lotniczego Kirmeira nie eksplodował. Kilka innych paczek z bombami unieszkodliwili egipscy saperzy.
Takie akty terroru nie mogły zastopować egipskiego programu zbrojeniowego. Jednak Lotz zdobył także inne, bezcenne informacje.
Wojna sześciodniowa
Szpieg odsiadywał w więzieniu wyrok dożywocia, kiedy prezydent Naser ogłosił: „Zamierzamy przypuścić frontalny atak na Izrael. To będzie wojna totalna. Naszym podstawowym celem będzie unicestwienie Izraela”. Wcześniej syryjski minister obrony Hafez al-Assad wyraził przekonanie, że „nadszedł czas rozpoczęcia bitwy o unicestwienie Izraela”. Wtórowali im przywódcy Jordanii i Iraku, a Sudan, Kuwejt i Algieria ogłosiły mobilizację.
W odpowiedzi na te i inne oświadczenia oraz koncentrację wojsk arabskich Izrael wprowadził w życie plan „Skupienie” - zmasowany atak lotniczy na stanowiska radarowe, obrony przeciwlotniczej i lotniska w Egipcie, Syrii i Jordanii.
5 czerwca 1967 roku o godzinie 7.45 183 izraelskie samoloty zbombardowały 11 egipskich lotnisk położonych na półwyspie Synaj i we właściwym Egipcie. Atak całkowicie zaskoczył Egipcjan, zniszczonych zostało osiem stacji radarowych oraz 197 egipskich samolotów. Nalot trwał zaledwie 7 minut i 45 sekund. Egipcjanie zdołali zestrzelić 5 izraelskich samolotów.
Druga fala nalotu uderzyła o godzinie 9.00 rano w czternaście egipskich lotnisk i posterunki radarowe. Zniszczonych zostało 107 egipskich samolotów. Ogółem pierwszego dnia wojny zniszczonych zostało 309 egipskich samolotów. Izraelczycy zdobyli panowanie powietrzne i praktycznie wygrali wojnę z Arabami. Człowiek, który w sposób zdecydowany przyczynił się do tego zwycięstwa, siedział tymczasem w egipskim więzieniu i wspominał sobie, jak egipscy wojskowi z dumą pokazywali mu stanowiska radarów, rakiet i lotniska, co on natychmiast przekazywał do Tel Awiwu. Żałował tylko, że tak głupio wpadł.
„Gdzie ukrywasz swój sprzęt szpiegowski?”
Sprawy układały się dobrze dla Wolfganga Lotza przez kilka lat, dopóki jesienią 1964 roku Sowieci, od których pomocy wojskowej i gospodarczej Egipt był uzależniony, nie postanowili wywrzeć nacisku na Niemcy Zachodnie przez… Egipcjan. Nasser został nakłoniony do zaproszenia do Kairu przywódcy nieuznawanej przez Zachód NRD Waltera Ulbrichta. Przy okazji postanowiono zagrać na nosie wywiadowi Republiki Federalnej Niemiec i aresztować około trzydziestu zachodnich Niemców mieszkających w Kairze z podejrzenia o szpiegostwo. Po cichu Egipcjanie powiadomili niemieckiego ambasadora, że po wyjeździe Ulbrichta wszyscy zostaną zwolnieni. Nie wiedział o tym Wolfgang Lotz, a on, jego żona Waltraud i rodzice Waltraud, którzy przybyli do Egiptu na wizytę, zostali zatrzymani. Zakładał, że Egipcjanie dowiedzieli się o jego działalności szpiegowskiej i postanowił ograniczyć szkody. To był fatalny błąd, bo egipski kontrwywiad niczego nie podejrzewał.
Lotz miał też pecha, bo trafił na bystrego przesłuchującego, który nie okazał zdziwienia, kiedy szpieg przyznał się do winy. Nie mrugnął nawet okiem, tylko powiedział: „Wiemy wszystko, nie marnujmy czasu - gdzie ukrywasz swój sprzęt szpiegowski?”
Lotz zdradził mu, że znajdzie nadajnik w łazience, że w kostkach mydła są materiały wybuchowe i mikrofilm, a w skrytkach ponad 75 000 dolarów… Poza tym trzymał się uparcie legendy, że był Niemcem, że kształcił się w Niemczech, a kiedy wybuchła II wojna światowa, wstąpił do Afrika Korps. Po wojnie wyjechał do Australii na 11 lat, a po powrocie do Niemiec dostał propozycję poprowadzenia hodowli koni i zakładu jeździeckiego w Egipcie. Dopiero później zrozumiał, że Izraelczycy wprowadzili go w pułapkę. Wyjaśnił, że zawsze marzył o hodowli koni i torze wyścigowym, a cena tych marzeń polegała na przekazaniu informacji Izraelowi. „Jestem słabym człowiekiem, zgodziłem się od razu” - mówił. „Nawet się nie zawahałem. Obawiałem się wtedy, że jeśli się wycofam, moje życie będzie w niebezpieczeństwie. Izraelczycy są bezwzględni - jak to Żydzi, przecież wiecie” - tłumaczył.
Egipcjanie zdawali się akceptować opowieść Lotza o dość tchórzliwym byłym żołnierzu niemieckim. Ale sprawdzili, czy został obrzezany, aby upewnić się, że nie jest Żydem… Przynajmniej teraz Lotz był wdzięczny losowi, że miał takich rodziców, jakich miał. Nie był obrzezany.
Potrójny kamuflaż
Wolfgang Lotz urodził się w Niemczech w 1921 roku. Jego ojciec był Niemcem, reżyserem teatralnym, a jego matka Żydówka aktorką. Nie byli religijni - matka nawet nie obrzezała syna. Rodzice Wolfganga rozwiedli się w 1931 roku, a dwa lata później, wraz z dojściem Hitlera do władzy, matka wyemigrowała do Palestyny, zabierając ze sobą syna. Była aktorką w Tel Awiwie, podczas gdy Wolfgang uczęszczał do szkoły rolniczej Ben-Shemen. Zmienił nazwisko na Ze’ev Gur-Aryeh, Ze’ev to hebrajskie słowo „wilk” - jak „wilk” w Wolfgangu. Został jeźdźcem i trenerem koni. Kilka lat później, zanim skończył 15 lat, dołączył do Hagany. Do jego obowiązków należało pilnowanie opancerzonego autobusu, który był jedynym sposobem dotarcia do Ben-Shemen otoczonego przez coraz bardziej wrogie arabskie wioski i miasteczka. Patrolował także konno tereny wokół szkoły.
Po wybuchu II wojny światowej Lotz, biegle posługujący się językiem niemieckim i angielskim, a także hebrajskim i arabskim, zgłosił się na ochotnika do armii brytyjskiej i został wysłany do Egiptu, gdzie pozostał przez całą wojnę. Jego główna praca polegała na przesłuchiwaniu niemieckich jeńców wojennych. Wkrótce po powrocie do Palestyny zaangażował się w przemyt broni dla Hagany, która po powstaniu państwa Izrael przekształciła się w armię. Lotz służył jako porucznik w Izraelskich Siłach Obronnych, biorąc udział w niektórych walkach w rejonie Latrun. Jako major dowodził brygadą piechoty w kampanii Synaj/Suez, a potem wstąpił do wywiadu.
Nie wyglądał na Izraelczyka, raczej na typowego oficera niemieckiego. Był odważny i gotowy zaryzykować życie. Co więcej, miał ekstrawertyczną naturę i wspaniałą zdolność aktorską odziedziczoną po matce. A ponieważ nie był obrzezany, łatwiej było mu grać nie-Żyda. Poproszono go, by przekonał innych, że nie tylko nie jest Żydem, ale że był nazistą. Aby zbudować tę legendę, został wysłany do Niemiec Zachodnich. Miał „odgrywać rolę niemieckiego biznesmena, który służył w armii Hitlera w Afryce Północnej, a następnie spędził jedenaście lat w hodowli koni wyścigowych w Australii”. Cały ten wysiłek był wstępem do umieszczenia go w Egipcie. Tuż przed wyjazdem do Kairu pierwsza żona Wolfganga i jego syn Oded zamieszkali w Paryżu. Później szpieg miał legalnie dwie żony.
Po wpadce Lotz udawał, że w pełni współpracuje z Egipcjanami. Zgodził się nawet na telewizyjne wezwanie do narodu niemieckiego, aby nie zgadzać się na szpiegostwo w imieniu Izraela, i wyraził wyrzuty sumienia z powodu własnych działań. Egipcjanie byli zachwyceni tą propagandą, a Izraelczycy nawet szczęśliwsi - przykrywka Lotza wciąż działała. Potajemnie załatwili Lotzowi niemieckiego adwokata, a na procesie był nawet obserwator z Niemiec.
21 sierpnia 1965 roku szpieg został skazany na dożywocie i ciężkie roboty - gdyby wyszło na jaw, że jest Żydem, zostałby skazany na śmierć - jak słynny kolega Eli Cohen. Waltraud dostała trzy lata.
Naturalnie, o żadnej ciężkiej pracy nie było nawet mowy - to był raczej hotel z daniami zamawianymi w najlepszych restauracjach Kairu. Rocznicę ślubu pozwolono mu obchodzić z Waltraud, a uświetniło ją ciasto (sękacz) za 120 marek zamówione telefonicznie przez Lotza u niemieckiego konsula.
Kilka miesięcy po wojnie sześciodniowej, w zimie 1968 roku Lotz, Waltraud i inni izraelscy szpiedzy zostali wypuszczeni wskutek wymiany z Egiptem za prawie pięć tysięcy arabskich jeńców. Lotz wrócił do Izraela. Brał udział w różnych przedsięwzięciach biznesowych, ale biznesmenem był kiepskim. Próbował szczęścia wraz z żoną Waltraud w prowadzeniu stadniny koło Tel Awiwu - splajtował. Przeniósł się do USA i nabył udziały w agencji reklamowej - biznes padł. Wrócił do Niemiec i został sprzedawcą w dziale artykułów sportowych Kaufhofu na Marienplatz w Monachium. 13 maja 1993 roku zmarł na serce w wieku 72 lat, jako zgorzkniały, biedny i samotny były szpieg. Pochowano go w Izraelu. a