Arka Bożek należał przed wojną do najwybitniejszych działaczy polskich na Śląsku Opolskim, który wtedy znajdował się w granicach Niemiec. W czasie kampanii wyborczej do sejmu pruskiego w 1922 r., kiedy to Polacy zdobyli dwa mandaty, trafił do szpitala z połamanymi żebrami. Napadli go Niemcy i pobili. Sprawcy zostali skazani na 20 marek grzywny, bo za okoliczność łagodzącą sąd przyjął wystąpienie Bożka na wiecu, „antypaństwowe, będące prowokacją w stosunku do oskarżonych, którzy jako patrioci niemieccy mieli słuszną podstawę do interwencji”. Bożek skomentował wyrok na sali rozpraw: „Do diabła z taką sprawiedliwością!”. I sąd ukarał go za to 10 markami grzywny.
Oberwali od niemieckich bojówkarzy aktorzy Teatru Polskiego w Katowicach, którzy w Opolu 28 kwietnia 1928 r. wystawili „Halkę”. Zgodnie z prawem. Pojechali tam na zaproszenie społeczności polskiej. Wracali już do domu po udanym występie, gdy w drodze na dworzec kolejowy napastnicy wydzierali im instrumenty, targali za ubrania. Potem spychano ich ze schodów, tratowano nogami. Skończyło się to dla niektórych artystów połamaniem kończyn, wstrząśnieniem mózgu i licznymi sińcami.
Ucisk i szykany z powodu przyznawania się do narodowości polskiej, groźby i napaści nie miały wtedy końca. Arka Bożek w „Pamiętnikach” napisał, że po podziale Górnego Śląska w 1922 r. na polską i niemiecką część „nie było ani jednej wioski na Śląsku Opolskim, gdzie by nie pobito lub nie zamordowano działaczy polskich”.
Oprotestowali Rodło
W ich obronie stanął Związek Polaków w Niemczech. Bronił interesów politycznych, narodowych, kulturalnych, religijnych, a także gospodarczych i socjalnych. Arka Bożek przekonywał: „Uważałem za swój święty obowiązek trwać na ziemi odziedziczonej od dziadów i ojców, strzec polskiego stanu posiadania, zachować stary polski obyczaj, mowę i kulturę ludową”. Był we władzach naczelnych Związku Polaków w Niemczech.
Urodził się w Markowicach koło Raciborza i tu była jego ojcowizna. W grudniu 1938 r. gestapo nakazało mu wynosić się z rodzinnego domu. W ciągu czterech tygodni musiał opuścić Górny Śląsk, na który wrócił dopiero po wojnie.
Na pamiątkę, także Arki Bożka, władze Raciborza postanowiły teraz nazwać jedno z miejskich rond imieniem Rodła, które było logo Związku Polaków w Niemczech, używanym przez organizację od 1932 r. Znak ten przedstawia na czerwonym tle stylizowany bieg Wisły z zaznaczonym Krakowem jako kolebką kultury polskiej. Rodło wyrażało tym samym łączność z narodem polskim i jego tradycją.
Nazwa ronda: Rodło, została właśnie oprotestowana przez Ruch Autonomii Śląska, stowarzyszenie, które na różne sposoby kontestuje Polskę na Śląsku. Znak Rodła, zdaniem aktywistów RAŚ, może wywoływać negatywne odczucia z powodu „powiązania z nieprzyjaznym wielu autochtonom nacjonalizmem polskim okresu międzywojennego oraz powojennego”, a przecież wielu Ślązaków niekoniecznie identyfikowało się z polskością…
- Jestem zdumiona! Przecież place im. Rodła są w Szczecinie czy Bytomiu, liczne szkoły noszą to imię, a pod Baranią Górą na Małej Wisełce są przepiękne Kaskady Rodła - mówi prof. Krystyna Heska-Kwaśniewicz, literaturoznawca z Uniwersytetu Śląskiego, harcmistrzyni. - Rodło było znakiem Związku Polaków w Niemczech, tam się ta idea narodziła, i sądzę, że z zapomnienia tej pięknej sprawy, niezrozumienia, czym była, mogą rodzić się jakieś opory wobec znaku Rodła. Najprościej jest przeczytać adresowaną do młodego odbiorcy książkę Jana Edmunda Osmańczyka „Wisła i Kraków to Rodło”. Nie sądzę, by Rodło mogło kogoś dzielić - chyba że się nie wie, czym było.
Po podziale Górnego Śląska
Była to wtedy prawdziwa wędrówka ludów. Po powstaniach śląskich i plebiscycie oraz decyzji o podziale Górnego Śląska w 1922 r. Opolszczyznę, która znalazła się pod administracją niemiecką, opuściło około 60-70 tys. Polaków, najczęściej znanych powszechnie ze swych narodowych sympatii.
Po niemieckiej stronie Górnego Śląska pozostało około pół miliona ludzi przyznających się w mniejszym lub większym stopniu do polskości. Pozostali osamotnieni.
Obok stosunkowo nielicznej grupy zdecydowanych Polaków, świadomych swej narodowej przynależności, najwięcej było ludzi chwiejnych, zastraszonych szykanami i terrorem
- pisze Marian Dyba w „Śląskich drogach”. Ich frustracje pogłębiało przekonanie, że Polska pozostawiła ich poza swoimi granicami. Niemieckie bojówki zaczęły wówczas napadać na mieszkania działaczy polskich.
W podobny sposób pisze Arka Bożek w „Pamiętnikach”. W okolicach Raciborza zamordowano wówczas dwunastu ludzi. Na całym Śląsku Opolskim zarejestrowano ponad sto wypadków różnych gwałtów, mordów, pobić i podpaleń.
W mojej najbliższej okolicy zamordowano powstańca Kalisza ze Studziennej. W Krzyżanowicach zamordowano niejakiego Hahna, reemigranta z Westfalii, który przyjechał na Śląsk na plebiscyt. Pozostało po nim kilkoro nieletnich dzieci. (…) W Roszkowie zginął brat pierwszego wojewody śląskiego, Rymer, piekarz z zawodu. W Bieńkowicach zastrzelono przez okno właściciela gospody Wolnika
- opisuje Bożek.
Rada Ambasadorów, decydując się na ostateczny podział Górnego Śląska między Polskę a Niemcy, zaleciła obu krajom zawarcie konwencji, która regulowałaby sprawy gospodarcze, komunikacyjne, ale też gwarantowała ochronę praw mniejszości po obu stronach granicy. Konwencję zawarto w Genewie 15 maja 1922 r. Utworzono wówczas zarówno polski, jak i niemiecki Urząd ds. Mniejszości. Najważniejszym organem była jednak tzw. Komisja Mieszana, składająca się z dwóch niemieckich i dwóch polskich członków oraz jednego obcokrajowca jako przewodniczącego. Był nim Szwajcar Feliks Calonder, zwany zwyczajowo prezydentem. Istniała możliwość odwołania się od komisji do Rady Ligi Narodów.
W ciągu 15 lat obowiązywania umowy genewskiej do Komisji Mieszanej wpłynęły 2283 skargi, z czego 1613 spraw mniejszości niemieckiej, 522 mniejszości polskiej i 148 spraw mniejszości żydowskiej z niemieckiej części Górnego Śląska. Niemcy, pisze Brożek, interweniowali nawet wtedy, kiedy władze polskie zwolniły ze stanowiska badacza mięsa, który uparcie twierdził, że to z powodu przynależności do mniejszości niemieckiej.
Polacy zrazili się do Komisji Mieszanej po tym, jak trzy lata rozpoznawała sprawę Polaków wybranych na stanowiska naczelników gmin. Grała na zwłokę. W 1924 r. Polacy odnieśli spore sukcesy w wyborach samorządowych, ale - zgodnie z niemieckim prawem - wygrani musieli być jeszcze zatwierdzeni przez starostwo niemieckie. Aż 69 naczelników gmin wybranych przez społeczność polską, w tym Arkę Bożka na sołtysa Markowic (dziś dzielnica Raciborza), starostwa niemieckie nie zatwierdziły. Nie pomogły żadne protesty. W ich miejsce mianowano komisarycznych naczelników. Skargę w tej sprawie wniósł do Komisji Mieszanej Związek Polaków w Niemczech. Rozpoznawano ją latami i zaledwie 16 naczelników gminy rozpoczęło urzędowanie. Dyskwalifikowano kandydatów, którzy brali udział w powstaniach śląskich.
Walczyliśmy o każdą literę prawa, walczyły dzieci o polską pieśń kościelną i każde słowo z elementarza. Walczyliśmy o lokale dla zebrań, lekcji i przedstawień teatralnych. Walczyli rodzice o zarejestrowanie polskiego imienia dla nowo narodzonego dziecka
- pisze Arka Bożek w swoich wspomnieniach.
Rolnik otrzymywał niezbędny przydział paszy i nawozów pod warunkiem odebrania dzieci z polskiej szkoły. Zatrudniano polskiego robotnika pod warunkiem podpisania petycji żądającej zniesienia polskich nabożeństw. Wysyłano jedynego w gminie nauczyciela polskiego na kurs, by w tym czasie dzieci przeszły do szkoły niemieckiej i już nigdy do polskiej nie powróciły.
Najwięcej przeszkód stawiały władze niemieckie ludności polskiej przy nabywaniu ziemi. Na mocy specjalnych przepisów obowiązywała w Niemczech tzw. reglamentacja obrotu ziemią. Gospodarstwa powyżej określonej wielkości można było nabywać i sprzedawać jedynie za zgodą władz państwowych. W rejencji opolskiej polecono starostom, by nie zezwalali ludności polskiej na nabywanie ziemi.
Niemcy próbowali kupić dusze powstańców śląskich. Byli gotowi wybaczyć im wystąpienie przeciw Rzeszy, jeśli uroczyście wyrzekną się swojej przeszłości i narodowości.
Pięć prawd Polaków w Niemczech
Związek Polaków w Niemczech powstał w Berlinie w grudniu 1922 r. i skupiał w swoich szeregach wszystkich Polaków, bez względu na przekonania polityczne. Byli to przeważnie ludzie niezamożni.
Władze niemieckie nie zgadzały się na używanie przez polskie organizacje Orła Białego, dlatego po dojściu Hitlera do władzy i forsowaniu nazistowskiej symboliki związek za swój nowy znak przyjął Rodło. Przeciwstawiał się w ten sposób swastyce, za to podkreślał narodowy charakter organizacji. Projekt graficzny zaproponowała artystka Janina Kłopocka. Biały znak na czerwonym tle. Pierwotnie symbolizował rzeczywisty bieg Wisły, to znaczy górne ramię, ujście rzeki, było krótsze od ramienia dolnego sięgającego źródeł. Z latami znak był modyfikowany i w zasadzie dziś ma oba ramiona równej długości.
Pod biało-czerwonym rysunkiem umieszczono następujący tekst: „Jesteśmy Polakami. Należymy do narodu polskiego, którego kultury kolebką jest Kraków, wierną rzeką Wisła. Te dwie siły to Rodło, które nie jest ani herbem, ani godłem, ale symbolem naszego pochodzenia i łączności naszej z całym narodem polskim i jego duszą”.
Autorem nazwy jest wybitny publicysta polityczny i pisarz Edmund Osmańczyk. Neologizm Rodło utworzył od słów: rodzina i godło. W okresie międzywojennym Osmańczyk był jednym z nich i to bardzo aktywnym działaczem, dziennikarzem, autorem tekstu do hymnu związku, z ostatnią zwrotką: „I nie ustaniem w walce / Siłę słuszności mamy / I mocą tej słuszności / Wytrwamy i wygramy”. Każde zebranie polskie rozpoczynało się tym hymnem.
Wśród założycieli Związku Polaków w Prusach Wschodnich, a potem także Związku Polaków w Niemczech i Związku Mniejszości Narodowych w Niemczech, był Jan Baczewski. Duszą związku był syn westfalskiego górnika, inicjator zjazdu zjednoczeniowego polskich organizacji w Berlinie w 1922 r. dr Jan Kaczmarek, który przez cały czas pełnił funkcję generalnego sekretarza. On zaproponował nazwę związku i ułożył program, kierował pracami. Jemu związek zawdzięcza to, że okrzepł, przetrwał prześladowania i że w ogóle mógł rozwinąć tak trudną działalność w obronie praw polskiej mniejszości.
To dr Kaczmarek doprowadził 6 marca 1938 r. do I Kongresu Związku Polaków w Niemczech. On odczytał „Pięć prawd Polaków w Niemczech”, którymi nasi rodacy mieli się kierować w życiu:
„Prawda pierwsza - Jesteśmy Polakami.
Prawda druga - Wiara Ojców naszych jest wiarą naszych dzieci.
Prawda trzecia - Polak Polakowi bratem.
Prawda czwarta - Co dzień Polak narodowi służy.
Prawda piąta - Polska Matką naszą, nie wolno mówić o Matce źle”.
To był katechizm narodowy Polaków spod znaku Rodła, przysięga czy swoisty dekalog odwołujący się do najważniejszych dla Polaków wartości. Słowa mądre i uniwersalne.
Gdy w berlińskim Theater des Volkes odbywał się I Kongres Związku Polaków, na ulicach miasta powiewały faszystowskie flagi. Przyjechało na kongres ponad 5 tys. delegatów ze swoim prezesem ks. dr. Bolesławem Domańskim. Trzeba było mieć nie lada odwagę, by w sercu nazistowskich Niemiec zorganizować kilkutysięczną manifestację polskości z takim mocnym przesłaniem. Za rok rozpocznie się straszliwa wojna i wielu działaczy przypłaci to życiem.
Tablica z Prawdami Polaków spod znaku Rodła jest w kościele św. Marcina na Ostrowie Tumskim we Wrocławiu, wmurowana w 1995 r. Ośrodkiem pamięci o Polakach spod znaku Rodła stał się właśnie Wrocław.
Skoro Rodło wyróżniało Polaków wśród społeczności niemieckiej, dlaczego ma dzielić w wolnej Polsce, jak chce tego współcześnie Ruch Autonomii Śląska? Sprzeciwia się, by Rodłem nazwano rondo w Raciborzu, gdzie Związek Polaków w Niemczech miał silną reprezentację.
- W Polsce, w tym również na Śląsku, toczy się batalia o pamięć historyczną i jej symbole - mówi Edward Długajczyk, historyk specjalizujący się w politycznych i wojskowych dziejach Górnego Śląska w XX w. - Symbolika związana z pamięcią miejscową (nazwy ulic, pomniki itp.) należy do kompetencji lokalnych samorządów. Jeśli samorząd Raciborza pragnie w nazwie ronda upamiętnić Rodło - przedwojenny znak rozpoznawczy Polaków w Niemczech - ma do tego prawo. Daje tym do zrozumienia, że opowiada się za podtrzymywaniem tej pamięci, którą w odniesieniu do Opolszczyzny reprezentował Związek Polaków. Opory RAŚ nie dziwią, bo ten odwołuje się do innej symboliki - znaków i barw śląskich.
Związek Polaków w Niemczech przyczynił się też do powstania najważniejszej placówki polskiego życia gospodarczego - Banku Słowiańskiego, będącego zapleczem finansowym polskich spółdzielni. Tworzył stowarzyszenia kulturalne, zespoły artystyczne i sportowe, gazety, szkoły, bursy, drukarnie, a także instytucje opieki socjalnej.
Utworzono ponadto Związek Polskich Towarzystw Szkolnych w Niemczech. Działał Związek Harcerstwa Polskiego w Niemczech, którego ostatnim naczelnikiem był Józef Kachel z Bytomia. Wojnę przeżył w obozie koncentracyjnym w Buchenwaldzie.
Związek Polaków odrodził się w Niemczech
Wraz z wybuchem wojny Związek Polaków w Niemczech został zdelegalizowany, jego majątek skonfiskowany, a członkowie wpisani na listę wrogów Rzeszy. Jan Baczewski trafił do obozu w Sachsenhausen. Przeżył. W 2011 r. w podberlińskim Rangsdorfie odsłonięto tablicę poświęconą jego zasługom dla Polski.
- Dla mnie próba wyeliminowania Rodła z publicznej przestrzeni jest czymś niepojętym i bezczelnym - mówi Piotr Spyra, były wicewojewoda śląski. - Polacy spod znaku Rodła w obronie polskości często oddali życie. Jesteśmy im winni naszą pamięć.
Związek Polaków odrodził się w Niemczech po wojnie i Rodło jest jego znakiem rozpoznawczym. Przywoływanie jego roli w międzywojniu dla utrzymania polskości ważne jest i dla nas, i dla naszych rodaków za zachodnią granicą. Do chwili obecnej Polacy w Niemczech (a szacuje się, że do polskich korzeni przyznaje się około 2 mln osób) nie odzyskali oficjalnego statusu mniejszości narodowej. Ten status odebrała im Trzecia Rzesza.