Do karty zwierzęcia, która mimo wielkiej powodzi w 1997 roku zachowała się w ogrodzie, przypięta jest pożółkła karteczka. To instrukcja napisana prawdopodobnie przez pielęgniarzy słonicy. "Słucha rozkazów" - pisał ktoś przed ponad 50 laty. - "Reaguje na słowa raus (z niemieckiego wychodź) i wówczas się cofa. Na słowa "muka, muka, muka tu daum" kładzie się i prawdopodobnie można na niej jechać". Niestety nikt nie dopisał, czy ktokolwiek w Opolu próbował podróżować na słoniu, który przyjechał do nas z Indii lub Tajlandii.
Dwie kartki, kilka zdjęć w przewodnikach, trochę wspomnień to wszystko co zostało po Taruce. Tak na dobrą sprawę nie wiadomo nawet, kto wpadł na pomysł, aby ściągnąć do Opola tak duże zwierzę. I to mimo, że do trzymania pierwszego w historii opolskiego zoo słonia, nie było warunków.
- Na przełomie lat 50 i 60 do polskich zoo zakupiono sporą liczbę słoni, a zakupy były prowadzone odgórnie przez centralę, być może uznano, że każdy ogród powinien mieć wówczas takie okazałe zwierzę - zastanawia się Krzysztof Kazanowski, obecny wicedyrektor zoo.
Tarukę (czasem pojawia się też nazwa Taraka) zakupiono w Holandii w lipcu 1959 roku. Zwierzę nie pochodziło jednak z żadnego ogrodu zoologicznego, ale urodziło się na wolności w Indiach. Gdy Taruka przypłynęła do Gdyni miała zaledwie cztery lata i nazywano ją "małym słoniątkiem". O jej przyjeździe do Polski informowała w specjalnej depeszy Polska Agencja Prasowa, a opolanie dzwonili do zoo i pytali kiedy będą mogli zobaczyć słonia.
Po pierwszym pokazie okazało się jednak, że słonica jest chora i jak relacjonowano w gazetach "ma katar". Potem pojawił się inny problem, bo Taruka - dokarmiana przez zwiedzających cukierkami i ciastkami - nie chciała już jeść nawet swojej ulubionej "marchwi, buraków czy innej zieleniny".
- Ciągłe dokarmianie grozi jej śmiercią - ostrzegano zwiedzających. Na szczęście do tego nie doszło, a Taruka nie tylko zwiększyła liczbę zwiedzających, ale też szybko stała się ulubienicą opolan. Niestety warunki nadal słonica miała kiepskie. Dopiero jesienią w pomieszczeniach gdzie ją trzymano zamontowano ogrzewanie. W październiku 1959 roku zoo informowało, że dzięki temu można już kąpać Tarukę, a także raz w miesiącu nacierać tranem, aby "skóra jej nie pękała".
Nasza ulubienica nigdy nie doczekała się partnera i być może dlatego z wiekiem zaczęła sprawiać kłopoty. A to rzuciła jabłkiem, a to kogoś opluła, gdy miała zły humor. Im była starsza tym gorzej znosiła obecność kobiet obok wybiegu.
- Taruka była złośliwą starą panną - opowiadał po latach Jerzy Mandziuk, długoletni opiekun Taruki. - Trzeba było mieć się przy niej ciągle na baczności, aby nie zagarnęła trąbą lub nie obrzuciła słomą. Wtedy o takim pielęgniarzu mówiło się "witajcie w klubie słonia". Jednak, gdy już Taruka kogoś zaakceptowała - to na całe życie. Kiedyś przyszedł do zoo jej najstarszy opiekun, którego nie widziała 10 lat. Rozpoznała go i przyjaźnie powitała.
Słonica padła latem 1996. Miała 41 lat. W zoo nikt nawet nie myślał o tym, aby sprowadzić z innego ogrodu kolejnego słonia. Opole nie miało na to szans, bo nasza "słoniarnia" nie przystawała już do współczesnych wymagań, a na budowę nowej nie było pieniędzy. Nic nie wskazuje także na to, aby znalazły się w przyszłości. Wprawdzie w zoo marzą po cichu o słoniarni z prawdziwego zdarzenia, lecz koszty takiej inwestycji są oceniane na kilkadziesiąt milionów złotych. Dlatego może się okazać, że Taruka była nie tylko pierwszym słoniem w naszym ogrodzie, ale i ostatnim.
Zagadki słonicy
W relacjach prasowych sprzed pół wieku pojawiają się informacje, że miejscem urodzenia Taruki są Indie, gdzie służyła jako zwierze pociągowe. Tymczasem na kartce, jaką przypięto do tzw. karty zwierzęcia w zoo, ktoś napisał, że przypłynęła z Bangkoku, czyli stolicy Tajlandii, a to kraj gdzie symbolem państwowym od dawna są właśnie słonie. Zagadkowo wyglądają też komendy, na które początkowo miała reagować słonica. W relacji gazetowej z 1959 roku pojawiają się słowa "ram, ram", a tymczasem pielęgniarz, opiekujący się wówczas słoniem, zapisał "raus, raus". Jak było naprawdę? Chyba się już tego nie dowiemy.
Artur Janowski, Teraz Opole