PRL coraz droższy. Lepiej sprawdź, co ci zostało po dziadkach

Bardzo wiele przedmiotów trafia do muzeum, bo po prostu przynoszą je ludzie.
Bardzo wiele przedmiotów trafia do muzeum, bo po prostu przynoszą je ludzie. Kamil Fejfer
Za kredens kuchenny z lat 50. XX w. można dostać nawet 3 tys. zł. Do łask wracają też stare telefony, dywany i oczywiście auta z tamtego okresu

Kiedy siedem lat temu pewien starszy pan ze Strzelec Opolskich chciał pozbyć się swojego dużego fiata, Łukasz nie wahał się ani chwili. Wyłożył na stół 150 złotych i obaj zadowoleni uścisnęli sobie dłonie.

Pan był szczęśliwy, bo po pierwsze pozbył się problemu, który zawadzał nieco w garażu. Po drugie - miał poczucie, że samochód oddał w dobre ręce, co było ważne z racji pewnego sentymentu - w końcu z tym autem wiązały się jego wspomnienia z młodości, no i trzykrotnym wypadem do Bułgarii. Łukasz też nie krył zadowolenia, bo kupił wtedy całkiem przyzwoitego "fiaciora". Nie przypuszczał jednak, że auto w tak krótkim czasie zyska aż tyle na wartości.

- To tzw. przejściówka. Model z 1973 roku, z mocnym jak na PRL-owskie lata silnikiem o pojemności 1,5 l - tłumaczy Łukasz Ploch. - Generalnie samochód był w dobrym stanie. Zdecydowałem się go tylko pomalować na nowo, żeby odświeżyć nieco poblakły lakier. Dziś czerwony fiat wzbudza na ulicach zainteresowanie, niczym luksusowa limuzyna. Ludzie oglądają się za nim, a kilku zakochanych pytało już nawet, czy Łukasz nie zechciałby zawieźć ich samochodem do ślubu. - Nie prowadzę takich usług, ale skoro prosili, to się zgodziłem - dodaje.

Gdyby Łukasz wystawił dziś "fiaciora" na sprzedaż, dostałby za niego ok. 20 tys. złotych, czyli jakieś 130 razy więcej niż zapłacił siedem lat temu. A to prawdopodobnie nie koniec, bo ceny PRL-owskich aut cały czas rosną.

Pomysł na biznes

- 20 tys. złotych kosztuje też polonez w stylu porucznika Borewicza - tłumaczy Janusz Wilczyński z Opola. Właściciel "Loboss AutoCentrum", który widząc zainteresowanie tymi samochodami, zdecydował się uruchomić pierwszy w kraju komis samochodowy z pojazdami z PRL-u. - Trochę droższe są wartburgi, choć cena w każdym przypadku uzależniona jest od stanu pojazdu i tego, czy ma oryginalne części.

Kto kupuje takie samochody? Pan Janusz przyznaje, że klientów generalnie można podzielić na dwie kategorie. Dzisiejsi 50- i 60-latkowie zaglądają do komisu w poszukiwaniu swoich młodzieńczych lat, bo kiedyś jeździli takimi autami. Druga grupa to osoby zamożne, które chcą mieć coś nietuzinkowego.

- Wie pan, można wydać 300-400 tys. złotych na nowy model Porsche i... okazuje się, że nikt nie zwraca na niego uwagi - dodaje. - Z drugiej strony można wydać 20-30 tys. złotych na auto z PRL-u i wzbudzić zainteresowanie.

Zdaniem Wilczyńskiego popyt na stare auta będzie rósł. Bo do Polski przyszła już moda z Zachodu na takie samochody. Natomiast perełek, które zachowały się w dobrym stanie, jest na ulicach coraz mniej.

Wygrzebane na strychu

Ale nie tylko peerelowskie samochody cieszą się popularnością. Przekonali się o tym Ania i Radek spod Strzelec Opolskich, którzy niedawno zabrali się w domu za porządki na strychu. Szybko zorientowali się, że wśród przedmiotów, które kiedyś popadały w niełaskę, dziś wiele jest wartościowych.

- Znaleźliśmy na przykład szklanki, półmiski i wazony z ręcznie malowanymi polskimi kwiatami - mówi Radek. - Sprawdziłem w internecie i okazało się, że komplet wart jest co najmniej 600 złotych. Około 100 złotych dostanę prawdopodobnie za płaskorzeźbę konia wytłoczoną w metalu.

Na strychu znalazły się też pokaźne zapasy pachnących jeszcze proszków do prania "Bis", mydeł "Uroda" i kremów do golenia "Pollena" z 1978 r. Każdy z nich był prawdopodobnie długo "wystany" w kolejkach, a potem upchnięty na strychu "żeby było".

Gdyby wilgoć nie zniszczyła opakowań, każde z nich można by dziś sprzedać po 50-100 złotych. Oczywiście nie do użytku, a kolekcjonerom, którzy polują na takie rarytasy na internetowych aukcjach.

Monika Żywot, prezes Fundacji Minionej Epoki, która w Rudzie Śląskiej prowadzi muzeum PRL-u, przyznaje, że w cenie są tylko te przedmioty, które zachowały się w dobrym stanie. - Skupujemy takie rzeczy, żeby potem zaprezentować je zwiedzającym - tłumaczy. - Mamy na przykład typowe wyposażenie domu z czasów "komuny" z przedmiotami codziennego użytku. Ludzie reagują uśmiechem, gdy widzą butelkę wina, które pili kiedyś na prywatkach, albo "bifyj", przy którym bawili się w dzieciństwie. To nostalgia za młodością. Ale na pewno nie za tamtym systemem.

Bardzo wiele przedmiotów trafia do muzeum, bo po prostu przynoszą je ludzie. To często pamiątki po dziadkach i rodzicach, szkoda wyrzucić.

Co ile kosztuje

Niezniszczony bifyj, czyli kredens kuchenny, jakich w kuchniach stało niegdyś wiele, wart jest dziś od 1 tys. do 3 tys. złotych.

Najdroższe są te, które mają zaokrąglone drzwiczki i oryginalne gryfy. Wyposażenie takiego kredensu w naczynia z minionej epoki kosztuje różnie - najtańsze, produkowane masowo można dziś dostać za "grosze". Ale porcelana z Ćmielowa, a dokładnie serwis Rococo (ten z pozłacanymi ozdobami) kosztuje już co najmniej 3 tys. złotych, a są w internecie aukcje, które dochodzą nawet do 6 tys. złotych.

Niespodziewanie drogie są także zabawki z PRL-u, które są lubiane ze względu na prostotę. Moskwicze na pedały - marzenie niejednego dziecka z lat 70. i 80. - kosztuje dziś od 500 do 1000 zł.

Elektroniczna gra "Nu Pogodi!" radzieckiej produkcji, której głównym bohaterem jest wilk zbierający jajka w kurniku, kosztuje 200 złotych. Około 300 złotych trzeba natomiast zapłacić za rzutnik "Ania", który sprzedawany jest często w komplecie z bajkami do wyświetlania na ścianie. Niektórzy dołączają gratis dodatkową żarówkę, która w tym sprzęcie dość często się przepalała.

Partyjne unikaty

Wśród najcenniejszych eksponatów zgromadzonych w muzeum PRL-u są elementy wyposażenia typowego gabinetu pierwszego sekretarza KC PZPR. Jest tam m.in. mównica, biurko i siermiężna maszyna do pisania. Ścianę zdobi natomiast ogromny, tkany kilim z godłami 49 województw.

- Kiedyś takie kilimy wisiały w każdym urzędzie wojewódzkim - tłumaczy Monika Żywot. - Pewien pan wystawił go za cenę 1500 złotych, która wydawała nam się spora. Próbowaliśmy negocjować, ale sprzedawca oświadczył, że dokładnie tyle brakuje mu do plazmy i nie obniży ceny ani o złotówkę.

Od 1000 do 1500 złotych kosztują natomiast oryginalne sztandary, z jakimi prezentowali się np. górnicy lub które były w zakładach pracy.

- Ale są też przedmioty, które z pozoru wydają się wartościowe, a w rzeczywistości nikt ich nie chce - dodaje pani Monika. - Wśród nich są meble na wysoki połysk, które stały niegdyś chyba w każdym domu.

Radosław Dimitrow
NOWA TRYBUNA OPOLSKA

Wróć na naszahistoria.pl Nasza Historia