Obejrzyj także: Przedwojenne napisy reklamowe odkryte podczas remontu kamienicy przy Mickiewicza 61
Wiosna nas pożegnała, a lato przywitało bardzo gorąco. Zieleń w mieście w wielu miejscach stała się żółta, a wody zaczęło ubywać. Niedawno media informowały, że gdzieś w Polsce wyschło jezioro. Dziś trudno nam sobie wyobrazić, że kiedyś nie tylko rzeki, ale i jeziora potrafiły wylewać. Zresztą co tam jeziora - kiedyś wspominaliśmy, że wylała Bacha i spustoszyła Mokre! Jaka ona jest teraz, widzą szczególnie mieszkańcy Rubinkowa.
Polecamy
- Finał międzynarodowej afery. Oskarżeni fałszerze stanęli przed toruńskim sądem
- Włosi przyjechali do pracy na budowie. Jak ich przywitali strajkujący torunianie?
- W pożarze na ulicy Szewskiej pan Starosta stracił wszystko co miał
- W jaki sposób pewien przemysłowiec chciał powiększyć swój interes i co z tego wynikło
Kiedyś z brzegów wystąpiła Bacha, zaś pewnej wiosny w latach 80. XIX wieku, podobnie zachowało się jezioro Chełmżyńskie. Natomiast 120 lat temu podobnie dał się we znaki Kaszownik.
"Wskutek nieustannego deszczu woda w Kaszowniku tak dalece wzrosła, że obawiano się powodzi - informowała "Gazeta Toruńska" w połowie maja 1903 roku. - Dlatego musiano wszystkie tamy pootwierać, ażeby wodę wypuścić".
Do czego służył Kaszwonik?
Przypomnijmy, że obecny staw nie jest nawet cieniem tego dawnego. Do lat 70. ubiegłego wieku Kaszowniki były dwa. Poza zachowanym do dziś stawem małym (w którym było kiedyś bez porównania więcej wody), był jeszcze staw duży. Ciągnął się on od mostu na ul. Jagiellońskiej (dziś Gregorkiewicza) do placu Pokoju Toruńskiego. Duży Kaszownik został zlikwidowany przy okazji rozbudowy ulicy Przy Kaszowniku. Stawy się rozrosły w XIX stuleciu, dzięki rozbudowie twierdzy. Stąd pochodziła glina wykorzystywana do produkcji cegieł. Zimą ze zbiorników wodnych wycinano bloki lodu składowane później w lodowniach, czyli prababciach chłodni i lodówek. Poza tym działało tu również lodowisko z iluminacją i muzyką. W cieplejszych porach roku wokół krążyli wędkarze, a w bardzo archiwalnych gazetach trafiają się nawet wzmianki o rybakach. Przede wszystkim jednak Kaszowniki miały znaczenie strategiczne. Ponieważ Twierdza Toruń znajdowała się tuż przy granicy, w razie niebezpieczeństwa musiała być w kilka minut gotowa do obrony. Aby dotrzeć na rogatki miasta kozacy ruszający spod Lubicza czy Otłoczyna potrzebowali mniej niż pół godziny. Po otwarciu śluz woda z Kaszownika błyskawicznie zalewała fosę otaczającą wewnętrzny pierścień umocnień. Taki alarm bojowy został ogłoszony po wybuchu I wojny światowej. Z tamtych czasów zachowało się zdjęcie grodzy przy której dziś znajduje się most drogowy. Widać na nim, że woda wylatuje nie dołem, jak to się dzieje teraz, ale górą.
Dlaczego parowce z Prus nie były mile widziane w Kongresówce?
Skoro już lejemy wodę, wybierzemy się na większe akweny. Gazety sprzed stu i więcej lat bardzo dużo miejsca poświęcały problemom dotyczącym żeglugi na Wiśle. Kłopoty związane z tym, że w Kongresówce rzeka nie była uregulowana i brakowało portów, można sobie wyobrazić. Wzmianki o pogranicznikach, którzy wysyłali statki i barki na mielizny biurokracji, również wydają się być zrozumiałe. Poza tym jednak z gazet można wyłowić sprawy bardziej zawiłe i dla nas egzotyczne. Jakiś czas temu przedstawiliśmy tu pochodzący z początku XX wieku tekst o niesprawiedliwych zasadach dotyczących pływających po Wiśle statków z niemiecką i rosyjską banderą. Dla czytelników z tamtych czasów zapewne wszystko było jasne, ale dla nas już nie. Problem jednak był międzynarodowy. Pod koniec kwietnia A. D. 1903 "Gazeta Toruńska" opublikowała tekst zaczerpnięty z jakiegoś pisma wydawanego w Kongresówce, który rzuca nieco więcej światła.
Polecamy
- Marsz Wolnej Białorusi w Toruniu. Tak było na manifestacji w centrum miasta [zdjęcia]
- Zmiany na kąpieliskach w pobliżu Torunia. Co powstaje w Kamionkach i Zalesiu?
- Dwór Artusa ma nowego dyrektora. Jest nim Dorota Płoska - Grzybowska
- Festiwal Sfera Ruchu w MDK w pełni! Toruńskie trzy dni tańca już po raz ósmy!
"Rząd pruski i austriacki nie pozwala rosyjskim parostatkom wiślanym przebywać w granicach swoich państw i kursować na Wiśle, podczas gdy każdy inny parostatek swobodnie może przebywać w Królestwie Polskiem przez dwa lata - czytamy. - Termin taki oznaczono dlatego, iż może się zdarzyć, że podczas jednego sezonu żeglugi, statek zagraniczny, skutkiem mielizn, kry lub zamarznięcia rzeki nie zdąży powrócić za granicę. Cóż jednak z tego wynika? Parostatki pruskie, przyciągnąwszy ze sobą po berlince, pozostają tutaj i kursują po naszej Wiśle, przewożąc pasażerów i towary i to pod komendą pruską. Gdy zaś upłyną wyznaczone dwa lata, wracają do Prus, aby zabrać znów jaką berlinkę i wracają znów do Królestwa, aby przez nowe dwa lata kursować sobie pod pruską flagą. Lecz nie dość na tem. Niektórzy właściciele parostatków na Wiśle, chcąc uniknąć wysokiego cła, kupują sobie parostatek w Prusach na nazwisko jakiegoś cudzoziemca i w ten sam sposób prowadzą swe rzemiosło. W ubiegłym roku kursowały w ten sposób dwa parowce: "Piast" i "Goplana". Pruscy właściciele tych parostatków nadali im nawet nazwy patryotyczne mimo swej nienawiści ku Polakom, chcąc w ten sposób przyciągnąć publiczność".
Można pływać pod panamską banderą, to i najwyraźniej można kupować parowce "na słupa". Oba parowce rzeczywiście zostały zbudowane w 1902 roku i należały do jednego armatora, niejakiego Albrechta.
Czy Podgórz jest miastem?
W tym samym czasie mieszkańcy Podgórza zastanawiali się, czy na pewno mieszkają w mieście?
"W ostatnim czasie wielu twierdziło, jakoby miasto nasze nie miało przywileju zaliczania się w poczet miast - donosił podgórski korespondent "Gazety". - Wobec tego polecił tutejszy magistrat wyższemu nauczycielowi p. Semrau w Toruniu, ażeby zbadał w tutejszem archiwum całą tę sprawę. Obecnie doniósł p. Semrau, iż już znalazł odnośny dokument, z którego wynika, iż Podgór już od roku 1549 jest samodzielnem miastem. W roku 1611 wydał król polski rozporządzenie, iż mimo nieprzychylności Torunia ma Podgórz być miastem. Wszystkich dotyczących Podgórza dokumentów jest 11 pisanych po łacinie i po polsku".
Kwerendę przeprowadził Artur Semrau, uznawany za pierwszego toruńskiego miejskiego konserwatora zabytków. Postać bardzo dla miasta zasłużona.
Co się stało z roślinami przy obecnym Empiku?
Ze ścieżki chwały zejdziemy jednak na wyboiste szlaki zbrodni. W połowie maja 1903 roku jakieś zbrodnicze ręce zniszczyły rośliny przy kawiarni "Kaiserkrone". Było to wydarzenie tak karygodne, że zostało odnotowane przez prasę pod tytułem "Niegodziwość". Cóż, takie zachowanie nadal jest niegodziwością, ale już niestety nie budzi ona takiego oburzenia. Miejsce akcji również się zmieniło, tam gdzie kiedyś była kawiarnia, dziś znajduje się Empik.
Polecamy
Wiosną 1903 roku zakończyła się sprawa głośnego morderstwa przy ul. Chełmińskiej. Wspominaliśmy o nim kilka miesięcy temu. Na ławie oskarżonych posadzono robotnika Tomasza Lewandowskiego, który 20 stycznia 1903 roku najął się u kupca Dietricha do rozładunku węgla. Węgiel ten miał nosić znad Wisły wspólnie z kilkoma innymi robotnikami. Ostatecznie stwierdził jednak, że takimi młodziakami robić nie będzie i sobie poszedł. Następnego dnia ulokował się w lokalu Hirschfelda przy ul. Chełmińskiej.
Jaki wyrok zapadł w sprawie mordercy z Chełmińskiej?
Przypomnijmy, że Hirschfeldowie byli właścicielami jednej z największych toruńskich fabryk trunków. Natan Hirschfeld wybudował w 1884 roku fabrykę na Mokrem, która, choć wiele razy rozbudowywana i przebudowywana, istnieje do dziś i nadal produkuje wyroby spirytusowe. Po jakiś 10 latach Hirschfeld sprzedał jednak fabrykę Wolfowi Sultanowi i wrócił do swojego matecznika przy Chełmińskiej, gdzie miał wytwórnię oraz lokal firmowy. Tutaj w styczniu 1903 roku Tomasz Lewandowski spotkał innych robotników, w tym swoich niedoszłych współpracowników i ich towarzyszy, między innymi murarza Wojciecha Simosona. Kompani zaczęli dopytywać Lewandowskiego, ile zarobił podczas noszenia węgla. Lewandowski się wściekł. W knajpie doszło do mordobicia. Później podpite towarzystwo wyszło na ulicę, gdzie na Lewandowskiego ruszyło sześciu uczestników awantury, w ty murarz Simson. Chwycił on Lewandowskiego za kołnierz, jednak zaatakowany pchnął go dwa razy nożem. Simson zmarł z upływu krwi, Lewandowski natomiast trafił z kraty. Dzięki obronie bardzo zaangażowanego prawnika, który starał się udowodnić, że Lewandowski działał w obronie własnej i również był atakowany przez nożowników, a także jest pracowitym ojcem kilkorga dzieci, sąd skazał go tylko na pięć lat więzienia. Lewandowski przyjął wyrok ze spokojem.