Choć spod żywego pióra znanego historyka prawa wyszły dziesiątki barwnych opisów ludzi i zdarzeń, największe emocje budzą rozdziały poświęcone ostatnim dekadom. Nic dziwnego, profesor wiele lat pełnił funkcję szefa komisji etycznej na UMK, badając związki pracowników uczelni ze Służbą Bezpieczeństwa. Znany z umiarkowanych poglądów Salmonowicz nigdy nie wchodził w rolę inkwizytora, wyraźnie rozdzielając tych, którzy kontakty ze służbami wykorzystywali dla własnych korzyści od tych, w przypadku których były one jedynie czasem życiowej słabości.
Z natury rzeczy najszerzej opisany został wątek relacji z bezpieką na Wydziale Prawa i Administracji UMK, na który profesor trafił z Uniwersytetu Jagiellońskiego. Tu pojawia się postać asystenta profesora, cenionego dziś i wielokrotnie honorowanego uczonego, Mariana Kallasa.
"Magister Marian Kallas, jak i prof. Wojciech Hejnosz dokładali starań, by udaremnić moje przenosiny do Torunia. W moich aktach znajduje się notatka służbowa oficera SB z rozmowy z Marianem Kallasem, który nalegał zdecydowanie na uniemożliwienie mojego zatrudnienia w Toruniu, podkreślając m.in. iż "Salmonowicz, jak wiadomo na UJ, to rogata dusza, która bardzo źle współżyje z ludźmi".
A jednak Salmonowicz, który (głównie wskutek zakulisowych działań krakowskich bezpieczniaków) został przymuszony do wyjazdu z Krakowa, otrzymał posadę na UMK: "Wkrótce po przyjeździe do Torunia zorientowałem się, że mój asystent jest gorliwym działaczem PZPR. Zdrójkowski od początku mnie przed nim ostrzegał. Ten także nie ukrywał swego, delikatnie określając, braku entuzjazmu do nowego kierownika katedry".
Zdaniem prof. Salmonowicza SB przez lata "rozgrywało" jego konflikt z Kallasem:
"W planie działań operacyjnych w sprawie "Pewnik" podkreśla się, że Salmonowicz prześladuje aktywnego działacza PZPR, swojego asystenta Kallasa. Dodano również, że Salmonowicz jest zdecydowanym zwolennikiem Izraela i brał udział w libacji na cześć zwycięstwa Izraela".
Na postaci dawnego asystenta profesor nie pozostawia suchej nitki: "Nie do mnie należy badanie meandrów życia Mariana Kallasa. Należy tu jednak zanotować, iż do jesieni 1980 roku był to gorliwy członek PZPR, między innymi przewodniczący komisji kontroli partyjnej KW PZPR w Toruniu. Na UMK dość się go bano, zrobił habilitację także dość słabą (na UAM w Poznaniu) i nagle, w momencie powstania Solidarności objawił się jako człowiek opozycji.
Działał z pewnym rozgłosem, którego bynajmniej nie tuszował. W noc grudniową został internowany i przewieziony nie tam, gdzie większość działaczy toruńskich, lecz do obozu pod Olsztynem, gdzie umieszczono go w jednej celi z Tadeuszem Mazowieckim. Po zwolnieniu z internowania nadal gorliwie działał w opozycji. Związał się wówczas z Alicją Grześkowiak, której potem zawdzięczał różne funkcje w kręgu Senatu. Bodaj do końca był członkiem Unii Demokratycznej, potem Unii Wolności. Podjął studia nad dziejami państwa stalinowskiego w Polsce i przeszedł na pierwszy etat Uniwersytetu Stefana Wyszyńskiego w Warszawie".
Stanisław Salmonowicz nie oszczędza również samodzielnych pracowników naukowych zaangażowanych w kontakty z SB:
"Naliczyłem ówcześnie 16 samodzielnych pracowników nauki wraz ze mną. Wedle akt SB aż 4 z nich tajnie współpracowało z władzą. Na szacunek zasługiwali Wacław Szyszkowski, Kazimierz Kolańczyk i Zbigniew Zdrójkowski. Wiesław Lang, choć ciągle marksista, na pewno był człowiekiem uczciwym. Gorliwymi działaczami PZPR byli Mizerski, Nowak, Matysik i Dawidowicz, a wśród młodych zdolnych - Symonides i Gilas. (…)
Jeżeli w aktach SB na mój temat jest wzmianka o czterech profesorach będących współpracownikami resortu, to wiadomo, że chodzi między innymi o Edmunda Mizerskiego zwanego "Mundziem" i Kazimierza Nowaka. Mizerski z naukowego punktu widzenia był postacią kompromitującą (…). Właściwie wszyscy na wydziale wiedzieli, iż pisze donosy. Nie mam podstaw, by poza ujawnionym, niestety, Jerzym Śliwowskim, szukać czwartego donosiciela".
Nadzwyczaj ciekawe są wątki dotyczące kulisów polskiej transformacji. Związany wówczas z Unią Demokratyczną profesor, zgodził się na kandydowanie do Senatu. Tu po raz kolejny, jak wcześniej Służba Bezpieczeństwa, wykorzystano przeciw niemu wątek rzekomego żydowskiego pochodzenia (w rzeczywistości nie mający nic wspólnego z rzeczywistością). Zanotował w tamtym czasie: "Nie będąc Żydem, wyobrażam sobie, jak fatalnie muszą się czuć ci wszyscy, nieliczni, wybitni z reguły Polacy pochodzenia Żydowskiego, którzy już tyle razy udowodnili wierność polskim interesom narodowym".
Salmonowicz przestrzegał wówczas przed silnym wiązaniem polityki z Kościołem. W pierwszych wyborach wsparł jednak Alicję Grześkowiak: "Do senatu z województwa toruńskiego zgłoszono byłego rektora Stanisława Dembińskiego i Alicję Grześkowiak, którą wówczas mocno popierałem. Znałem ją od lat, nieraz jej pomagałem, także nie przypuszczałem, że w dalszej karierze okaże się tak próżna, żądna władzy i zaszczytów, reprezentując najgorsze cechy części polskich środowisk katolickich".
W kolejnych wyborach profesor stanął w wyborcze szranki ze swoją młodsza koleżanką z wydziału: "Największe znaczenie miało jednakże silne poparcie kleru katolickiego dla kandydatury Alicji Grześkowiak. Parafie gromadnie włączały się do tej propagandy, stosowano wszelkie chwyty. Rozpowszechniano nawet ulotkę z atakami na mnie, jako zwolennika aborcji".
ADAM WILLMA, Gazeta Pomorska