Rok 1930, wrzesień, sąd w Buenos Aires. Sędzia Rodrigez Ocampo podsumowuje proces związany z działalnością Warszawskiego Towarzystwa Wzajemnej Pomocy Zvi Migdal, polskiej organizacji, która charytatywna jest tylko z nazwy.
To pierwsza na świecie tak duża sprawa sądowa dotycząca handlu niewolnicami seksualnymi. Prowadzący dochodzenie oficer policji Julio Alsogaray rozszerzył krąg podejrzanych o stręczycielstwo do 600 osób. Pomaga mu Rachel Lieberman, Żydówka z Łodzi. Jest świadkiem koronnym.
- Tym razem skończymy z tymi bydlakami raz na zawsze - zapewnia Rachel. Policjanci bardzo na nią liczą, bo kobieta już raz, wskutek podstępu mafii, wycofała swoje zeznania przeciwko sutenerom.
Sędzia Ocampo, mając mocny materiał dowodowy, skazuje na więzienie 108 gangsterów, głównie Żydów.
To oni stoją za dramatem kilkudziesięciu tysięcy kobiet. Mafiosi mają jednak swoje wtyki wśród polityków i wysoko postawionych sędziów. Właśnie dlatego za kraty trafi zaledwie trzech spośród ponad setki skazanych.
Reszta sutenerów będzie uwolniona w ramach apelacji. Większość wyjedzie albo zostanie deportowana do Urugwaju. Tam gang będzie się powoli odradzał, choć nigdy już nie osiągnie swojej pierwotnej potęgi. Z jego doświadczeń korzystać będą jednak mafie handlujące ludźmi na przełomie XX i XXI wieku.
Rachel Lieberman przybyła do Argentyny wraz z dwójką dzieci w 1922 roku. Przejechała i przepłynęła pół świata, podążając za swoim mężem, który wyemigrował za ocean rok wcześniej. Już na miejscu dowiedziała się, że jej małżonek jest śmiertelnie chory i nie może pracować na utrzymanie rodziny.
Jak przeżyć w obcym, dalekim kraju, oddalonym o kilkanaście tysięcy kilometrów od rodzinnego domu, gdy nie zna się języka i nie ma oparcia nikogo, oprócz własnych, ale wołających o jedzenie dzieci? Te pytania nie dawały spać 22-letniej Rachel. Zdecydowała się sprzedawać coś, co miała najcenniejszego: własne ciało.
W Buenos Aires poznała przedstawicieli Towarzystwa Wzajemnej Pomocy Zvi Migdal (przymiotnik warszawski z czasem na wniosek polskiego ambasadora został wykreślony). Pani Lieberman dostała propozycję - w jej sytuacji mogącą wydawać się nie do odrzucenia - sprzedawania swojego ciała w burdelach stolicy Argentyny.
Przez pięć lat robiła to z nadzieją, że zebrane w ten sposób pieniądze pozwolą jej w przyszłości na normalne życie. Próbując zerwać z prostytucją, zainwestowała oszczędności w antykwariat położony na przedmieściach Buenos Aires.
Rachel Liebermann, Żydówka, której zeznania przerwały zbrodniczą działalność gangu Zvi Migdala w Argentynie
(fot. Archiwum)
- Jeśli pozwolimy jej na usamodzielnienie się, to i inne kobiety będą od nas odchodzić. Dlatego nie wolno do tego dopuścić - grzmiał rozkaz wydany do członków Towarzystwa.
Gangsterzy zaczęli śledzić Rachel Lieberman, prześladować ją i uprzykrzać życie. Sygnał był czytelny: od nas nie można odejść. Zdesperowana kobieta zdecydowała się opowiedzieć o wszystkim inspektorom policji. Przestępcy nie mieli jednak zamiaru bezczynnie czekać i zorganizowali podstęp. Do odwołania zeznań namówił ją przystojny mężczyzna.
- Jeśli wyjdziesz za mnie, pomogę ci zapomnieć o tragicznej przeszłości. Ułożymy sobie życie na nowo - zapewniał ją. Ślub wzięli w synagodze, która - jak się potem okazało - wcale nie była świątynią, a tylko ją udawała. Podobnie jak pan młody, który w rzeczywistości był podstawionym alfonsem.
To było typowe modus operandi sutenerskiej mafii, której członkowie podstępem zdobywali serca kobiet, a potem zmuszali je do prostytucji. Pierwsi rajfurzy pojawili się w Królestwie Kongresowym i Galicji w drugiej połowie XX wieku.
W Galicji średnia długość życia nie przekraczała wówczas 30 lat, co było efektem olbrzymiej biedy. Stręczyciele przyjeżdżali do sztetli, jak nazywano małe żydowskie miasteczka, i szukali młodych dziewcząt. Ich rodzicom przedstawiali propozycje wyjazdu i wizję lepszej przyszłości w Argentynie, która była wówczas rozwijającym się i w miarę bogatym krajem.
Żydzi godzili się na to, nie widząc innej alternatywy dla polskiej biedy. Część ojców zdecydowała się oddać swoje córki nieznajomym pod warunkiem szybkiego ślubu. Robiono to w bardzo uproszczony sposób, ponieważ w wielu miejscowościach nie było nawet rabina.
Uroczystość zaślubin traktowano jako ważną, gdy odbyła się przy co najmniej jednym świadku żydowskiego pochodzenia. O ile lokalna społeczność uznawała takie uproszczone śluby, o tyle oficjalne prawo już nie. To pozwalało rajfurom zawierać wiele takich fikcyjnych małżeństw. Po nich sutenerzy kierowali nieświadome jeszcze niebezpieczeństwa dziewczyny na statek.
- Częstochowa była jednym z punktów tranzytowych przerzutu żywego towaru - opowiada Jarosław Kapsa, tamtejszy historyk, który badał dzieje gangu sutenerów.
Przez pobliską granicę, a następnie tereny Śląska Opolskiego przemycano rocznie 2 do 3 tys. ludzi zwerbowanych do pracy. - Dla części z nich, młodych dziewcząt, droga prowadziła najpierw do Hamburga, skąd po odpowiednim przygotowaniu, tj. więzieniu, terroryzowaniu, gwałtach zbiorowych, ekspediowano je do południowej Ameryki - wyjaśnia Kapsa.
Dramat rozpoczynał się zaraz po wejściu na pokład. Młode kobiety, którym wcześniej wmawiano, że jadą pracować do domów bogatych Argentyńczyków, były zamykane w ciasnych kajutach bez okien. Gwałtem, biciem i głodzeniem wymuszano na nich absolutne posłuszeństwo. Gdy schodziły na ląd, były już ludzkimi wrakami, ale to miał być dopiero początek ich piekła.
Pierwszy statek dotarł do Ameryki Południowej w 1867 roku. Handlarze niewolnicami wprowadzili swój własny kod, który służył obrotem kobietami. Nazywano je ogólnie "piraniami" i dzielono według urody. "Krzyżami brylantów" albo "szkatułkami z masy perłowej" określano te wyjątkowo piękne.
Ładne i zgrabne nazywano "sztukami jedwabiu" lub "dywanami smyrneńskimi, a brzydkie po prostu "workami kartofli". I tak w zależności od potrzeb konkretnych burdeli "sztukę jedwabiu" można było wymienić na dwa "worki kartofli" i odwrotnie. Niezależnie od atrakcyjności niewolnice musiały obsługiwać do 30 klientów na dobę.
Warszawskie Towarzystwo Wzajemnej Pomocy powstało w latach 90. XIX wieku. Jednym z założycieli był gangster Zvi Migdal, który jako jeden z pierwszych zaplanował gigantyczną operację przerzutu tysięcy polskich kobiet do Argentyny. Formalnie Towarzystwo miało się zajmować budową synagog i cmentarzy, a także wspieraniem żydowskich szkół.
To była jednak tylko przykrywka do przestępczej działalności. Jego siedziba mieściła się w Buenos Aires, ale swoje oddziały miał w Rio de Janeiro, Nowym Jorku, a także w Afryce Południowej, Indiach i Chinach. Oprócz Migdala organizacją kierowali Simon Rubinstein, Adolf Weissman i Adolf Dickenfaden, zwany królem sutenerów.
W 1920 roku w samej Argentynie Towarzystwo kontrolowało dwa tysiące domów hańby, które przynosiły roczny zysk w wysokości 50 milionów dolarów.
Zvi Migdal zapewniał bogactwo
- Pamiętam, jak raz jechaliśmy z rodziną przez piękną, bogatą dzielnicę w Buenos Aires. Babcia i dziadek pokazali na piękną, olbrzymią willę. Z niesmakiem mówili, że ludzie, którzy tam mieszkają, dorobili się na Towarzystwie Zwi Migdal.
Gdy spytałam, co to jest, nikt mi nie odpowiedział - wspominała Elsa Druccarof, która dwa lata temu przyjechała do Polski, promując swoją książkę "Piekło obiecane", opisującą dramat tysięcy polskich kobiet. Elsa Druccarof jest pisarką, eseistką, dziennikarką i pracownikiem naukowym. Prowadzi wykłady z literatury i teorii literatury na Wydziale Humanistycznym w Wyższej Szkole Pedagogicznej w Buenos Aires.
- Kiedy redakcja, z którą współpracowałam, poprosiła mnie o napisanie powieści historycznej, której akcja rozgrywa się w XX wieku, od razu wiedziałam, że będzie to historia Towarzystwa Zvi Migdal - opowiadała pisarka. Pomogły jej ustalenia francuskiego dziennikarza, który blisko 100 lat temu badał sprawę handlu kobietami w Buenos Aires.
Z usług polskich prostytutek korzystali m.in. zamożni Argentyńczycy. Wymieniali się informacjami, kiedy "Warszawa" znów dostarczy nowy towar. Z czasem Zvi Migdal zaczęło korumpować policjantów, co w praktyce zapewniało jego członkom nietykalność. Co prawda w 1913 roku w Argentynie wprowadzono prawo teoretycznie pozwalające na ściganie rajfurów, ale wielu z nich unikało odpowiedzialności.
Ci, którym organy ścigania deptały jednak po piętach, przenosili burdele do Brazylii. W 1913 doliczono się tam ponad dwóch tysięcy Żydówek polskiego pochodzenia, zatrudnionych w 400 domach hańby.
Sutenerzy kursujący pomiędzy Ameryką i Polską przechodzili specjalne szkolenia, głównie po to, aby jak najłatwiej było im oszukać potencjalne ofiary.
Do Polski zaczęły powoli docierać informacje o dramacie, jaki dzieje się w Argentynie, jednak wielu Żydów bagatelizowało te ostrzeżenia. Inni po prostu przymykali oko na haniebny proceder. W listopadzie 1929 roku na ekrany polskich kin wszedł obraz "Szlakiem hańby". Niemy film, w którym Justyna Czartoryska grała młodą Żydówkę, opowiadał o losach kobiet wywiezionych do Ameryki i zmuszanych do prostytucji. W roli policjantki, która zdemaskowała handlarzy, wystąpiła Miss Polonia Zofia Batycka. W 1938 roku nakręcono film o podobnej tematyce: "Kobiety nad przepaścią".
Część licznej żydowskiej społeczności w Argentynie, chcąc odciąć się od sutenerów i prostytutek, zaczęła im zakazywać wejścia do synagog i pochówków na cmentarzach. "Piranie" i ich prześladowcy zaczęli więc zakładać własne świątynie, a także nekropolie.
Rachel Lieberman ponownie została zmuszona do prostytucji po tym, jak dała się zwieść podstawionemu mężczyźnie. Ucieczkę i bezpieczny udział w procesie w ramach instytucji świadka koronnego umożliwił jej dopiero oficer policji Julio Alsogaray.
24 maja 1930 roku polskie gazety na pierwszych stronach poinformowały o wykryciu wielkiej organizacji zajmującej się handlem żywym towarem. "Polska dostarczała najwięcej białych niewolnic" - grzmiał "Ilustrowany Kuryer Codzienny". Schorowana i cierpiąca na depresję Lieberman zmarła pięć lat później w wieku 35 lat.
Formalnie organizacja Zvi Migdal przestała istnieć w 1930 roku. W praktyce jednak "Warszawa" funkcjonowała w podziemiu jeszcze do drugiej wojny światowej. Kres temu położył dopiero Holokaust, który w praktyce wyeliminował sztetle, dotychczasowe miejsce werbunku młodych prostytutek.
Do dziś w Brazylii i Argentynie na prostytutki mówi się "Polacca".