Przyłapany na włamaniu zabił dwie osoby. Ich ciała spalił w altance

Władysław G. podczas wizji lokalnej pokazuje, jak ułożył zwłoki
Władysław G. podczas wizji lokalnej pokazuje, jak ułożył zwłoki ARCHIWUM SĄDU OKRĘGOWEGO
Władysław G. czasem chwalił się, że to on zabił dwoje ludzi na działkach, a później spalił ich ciała w altance. Koledzy nie wierzyli. Tłumaczyli, że często kłamał

Z notatki służbowej oficera milicji w Drezdenku: "W dniu 21 października 1979 r. o godz. 12.30 pełniąc służbę w posterunku M. O. zgłosił się obywatel Jan C (...) prywatny taksówkarz i zawiadomił mnie, że obywatel K (...) krzyczał do niego, kiedy przejeżdżał drogą przy ogródkach działkowych. Powiedział mu, aby ten niezwłocznie udał się do Posterunku M.O. i zawiadomił, że spaliła się altanka w ogródku nr 136 działki, a w niej leżą całkowicie spalone dwie osoby. W związku z tym udałem się na miejsce i stwierdziłem stan faktyczny. Pogorzelisko dopala się, widać, że są dwie osoby leżące na sobie na poprzek, na wierzchu tęższa budowa kości, a na spodzie szczuplejsza. Przed furtką wejściową na działkę jest widoczna duża plama czerwonej cieczy wsiąknięta w ziemię. W kierunku altanki
jest coś ciągnięte - wleczone co wyraźnie widać."

Na miejsce przyjeżdżają funkcjonariusze komendy wojewódzkiej milicji oraz prokurator rejonowy z Gorzowa. Zwłoki są częściowo spalone, pozbawione kończyn.
Sekcja wykazała, że przyczyną zgonu Jerzego była rana kłutaklatki piersiowej i uszkodzenie płuca. Natomiast Grażyna wykrwawiła się w wyniku rany kłutej jamy
brzusznej.

Dziewczyna z altanki

Informacja o tej strasznej zbrodni wstrząsnęła opinią publiczną nie tylko całego województwa gorzowskiego, ale i kraju. Do śledztwa wyznaczono wydzieloną grupę komendy wojewódzkiej, w skład której weszli funkcjonariusze dochodzeniowo-śledczy, kryminalni oraz milicjanci z komisariatu w Drezdenku. Szybko na milicję zgłosił się portier ze znajdującego się nieopodal ogródków Ośrodka Transportu Leśnego. Zeznał, że podczas pracy w sobotni wieczór usłyszał dwa strzały w okolicach działek. Potem widział, jakby coś się paliło, ale mgła tego wieczoru była gęsta, nie było widać wyraźnej łuny. Inna mieszkanka opowiedziała, że ściągała pranie z balkonu, gdy usłyszała kobiecy krzyk.

Bliscy i znajomi zamordowanych zapewniali, że Grażyna ani Jerzy nie mieli żadnych wrogów i cieszyli się bardzo dobrą opinią. Wychowawcy Grażyny opowiadali,
że to wyjątkowo zdyscyplinowana i grzeczna dziewczyna. A koledzy Jerzego, że nie było kogoś, kto mógłby chcieć zrobić mu krzywdę, by się zemścić. Przez wiele następnych tygodni przesłuchano setki osób: rodzinę zamordowanych, kolegów z pracy i szkoły, przypadkowych przechodniów, którzy tego tragicznego wieczoru widzieli Grażynę i Jerzego, czy nawet kolegów dziewczyny z odległych zakątków Polski, z którymi mogła spotykać się w przeszłości i którzy mogli chcieć ją zabić z zazdrości o innego chłopaka.

"Gazeta Lubuska" donosiła także, że milicja nie wykluczała przy tym scenariusza, że zabójcą mógł być groźny i poszukiwany wówczas w całym kraju Pluta. W grudniu 1979 na działkach doszło do gwałtu. Sprawcy grozili ofierze, że jeśli będzie się opierała lub jeśli zawiadomi o wszystkim władze, spotka ją to samo, co dziewczynę z altanki. Trzech sprawców gwałtu sprawdzono - wykluczono, aby mieli cokolwiek wspólnego z morderstwem z października. Pod koniec marca 1980, mimo przesłuchania kilkuset świadków, prokuratura umorzyła śledztwo. Sprawcy nie wykryto.

Potrzebowali fiata

Władysław G. przed październikową wyprawą na działki już wcześniej wielokrotnie włamywał się do altanek na terenie ogródków w Drezdenku. Ra zukradł spodnie
damskie, innym razem nóż, leżak, materac, czasem rabował drobne przedmioty i owoce. Krótko po październiku 1979 rzucił szkołę i wyjechał do babci do Przeźmierowa koło Poznania. Zaczął pracę w Zakładach Rowerowych "Predom - Romet" w Poznaniu. W międzyczasie też kradł: napadł z nożem kobietę, której zabrał pieniądze, włamał się do mieszkania, z którego zrabował magnetofon, biżuterię, zegarki marki NRD. Włamał się też do Szkoły Podstawowej nr 1 w Drezdenku, skąd ukradł pieniądze i taśmy magnetofonowe. Cały czas utrzymywał kontakt z kolegami z Drezdenka: Zdzisławem K., Mirosławem S., Zygmuntem S. i Zbigniewem K.

Pod koniec października 1980 zaproponował im, żeby włamać się do zakładu, w którym pracował. Chciał ukraść produkowane tam łańcuchy rozrządu do fiatów. Tak też postanowili zrobić. Potrzebowali jednak auta, żeby przewieźć łup. Władysław G. już wcześniej upatrzył sobie jednego z taksówkarzy z postoju przy dworcu w Poznaniu. Taryfiarz Brunon jeździł fiatem. Starszy, z brzuszkiem, nie wyglądał na kogoś, kto sam da radę obronić się przed atakiem czterech młodych mężczyzn.

W nocy z 3 na 4 listopada Władysław G., MirosławS., Zdzisław K. iZbigniew K. spotkali się na poznańskim dworcu. Zamówili u taksówkarza kurs na obrzeża miasta. Gdy kierowca we wskazanym miejscu zatrzymał auto, Władysław G. przyłożył mu do szyi brzytwę, a Mirosław S. do brzucha sztylet - tak wcześniej ustalili. Pozostali związali mu nogi i ręce sznurkiem, który wcześniej ukradli na jednym z podwórek. Zakneblowali i zamknęli mężczyznę w bagażniku taksówki.

Każdy musiał uderzyć

Przejechali z nim przez cały Poznań na drugą stronę miasta, na obrzeża, do młodego lasu. Wyjęli go z bagażnika. Władysław G. kazał Mirosławowi S. trzymać taksówkarza za nogi, a sam uderzał go bagnetem w klatkę piersiową. Później kazał każdemu kompanowi uderzyć mężczyznę. Groził, że jeśli tego nie zrobią, własnoręcznie zrobi im to samo. Koledzy bali się tej groźby. Czasem, gdy wspólnie spożywali alkohol, Władysław G. opowiadał, że to on jest zabójcą z działek. Nie wierzyli mu, bo często kłamał i próbował imponować innym. Nikomu o tym nie mówili. Myśleli, że przechwala się po pijaku, żeby pokazać, do czego jest zdolny. Zresztą często lubił pokazywać, jaki jest groźny, katując na przykład psy lub koty.

Ciało taksówkarza i auto porzucili pod Poznaniem. Tydzień po zbrodni Władysław G. powiedział Mirosławowi S., że jeśli komuś powie o tym, co zrobili, spotka go ten sam los, co taksówkarza.

Kryptonim: "Altanka"

"Gazeta Lubuska" w relacjach z tej sprawy pisała też o pracy tajemniczego, "młodego i flegmatycznego" inspektora służby śledczej komendy wojewódzkiej milicji obywatelskiej w Gorzowie. Po umorzeniu postępowania przejął ponoć akta sprawy o kryptonimie "Altanka" i studiował je wiele tygodni. W końcu pojawiła się w jego głowie pewna koncepcja. Domyślił się, że za morderstwem może stać drobny włamywacz. Od policji w Drezdenku zażądał pełnej informacji o wszystkich włamaniach i kradzieżach w okolicach.

Gazeta opisuje, że w ten sposób wpadł na trop Władysława G. Z akt sądowych wynika jednak, że prokuratura w Poznaniu, prowadząc śledztwo w sprawie śmierci taksówkarza, natrafiła na sprawców. Koledzy Władysława G. podczas przesłuchań zeznają, że to on wszystko zorganizował i zaplanował. Tłumaczą, że bali się go, bo opowiadał, że zabił dwoje ludzi na działkach w Drezdenku. Prokurator z Poznania informuje o tym prokuraturę gorzowską. 19 stycznia 1981 oba śledztwa zostają połączone z uwagi na to, że dotyczą tego samego sprawcy.

Władysław G. przyznaje się do wszystkich zbrodni.Opowiada dokładnie o przebiegu nocy, mówi o pistolecie i o strzałach. To jest dla śledczych zaskoczeniem. Wiadomo bowiem było, że ofiary na działkach zginęły od ciosów nożem, ale biegli nie odkryli ran postrzałowych. W lipcu ekshumują zwłoki chłopaka, by sprawdzić, czy są na nich ślady użycia broni palnej. Są. Ciała dziewczyny nie ekshumują - nie zgadza się na to jej rodzina.

Do końca nie okazał skruchy

Mimo wszystko podejrzany ciągle próbuje kręcić. Zmienia wersje swoich zeznań. Początkowo nie przyznaje się do ciosów nożem. Potem mówi, że wbił nóż w plecy Jerzego. Do końca nie przyznał się do tego, że ugodził też Grażynę. Wyrok w gorzowskim sądzie wojewódzkim zapada 25 marca 1982. Wiceprokurator Józef Nenycz żąda kary śmierci. Sąd pod przewodnictwem sędziego Ryszarda Rutkowskiego wymierza karę 25 lat więzienia z uwagi na młody wiek sprawcy, błędy wychowawcze popełnione przez jego rodziców i "ociężałość umysłową".

Karę więzienia wymierzono także trzem kolegom Władysława G., którzy wraz z nim zamordowali taksówkarza, oraz jego ojcu Andrzejowi G. - za nielegalne posiadanie broni. Sędzia Ryszard Rutkowski: - Śmierć tych młodych ludzi była zupełnie przypadkowa. A sprawca do końca szedł w zaparte, do końca próbował wypierać się tego, co zrobił. Pamiętam też, że do końca nie okazał skruchy - mówi dziś sędzia Rutkowski.

Agnieszka Drzewiecka
GAZETA LUBUSKA

Wróć na naszahistoria.pl Nasza Historia