Korzenie wydarzeń z jesieni 1937 r. sięgają idei, która rok wcześniej wykluła się w głowie Adama Koca, jednego z sanacyjnych pułkowników i bliskiego współpracownika marszałka Edwarda Rydza-Śmigłego. W lutym 1937 r. w jednym z przemówień radiowych szumnie proklamował on powstanie masowej organizacji społeczno-politycznej mającej w założeniu stanowić bazę dla rządzących w Polsce sanatorów. Obóz Zjednoczenia Narodowego miał być ogólnonarodową odpowiedzią na krytykę coraz bardziej wyalienowanego środowiska piłsudczyków.
Organizację OZN oddano w ręce działaczom związanym z Ruchem Narodowo-Radykalnym "Falanga", jednym z odłamów ruchu nacjonalistycznego, któremu przewodzili Bolesław Piasecki i Wojciech Wasiutyński. W sobie tylko znany sposób Koc potrafił przekonać antysanacyjnie nastawionych falangistów do poparcia władzy, choć niektórzy historycy skłaniają się do twierdzenia, że po prostu zaoferował im miejsca w przyszłym politycznym establishmencie. Mieli być kolejnym pokoleniem, które obejmie stery rządów nad Wisłą.
Dlaczego pułkownik Koc wybrał akurat Piaseckiego?
Zapewne z powodu jego legendarnych charyzmy i pragmatyzmu. - Punktem wyjścia Piaseckiego zawsze była taktyka - wspominał już na emigracji Wasiutyński. - Jak można teraz działać? Na tym budował następny człon rozumowania: co można zrobić? Dopiero potem przychodziło zagadnienie: jak to uzasadnić? Jak wspominają świadkowie rozmów Koca z Piaseckim, ten pierwszy czuł się jego osobą oczarowany. - Jakbym znowu był w Legionach - mówił. Co ciekawe, podobną słabość do Piaseckiego wykazywał Rydz-Śmigły słuchający uważnie sugestii 22-letniego młodzieńca, który mógłby być jego synem.
Ten niecodzienny sojusz łączył środowiska politycznie zupełnie odmienne. Rządząca sanacja, choć oficjalnie głosząca prymat demokracji i liberalizmu, wprowadziła w Polsce rządy autorytarne, propagowała konieczności silnych rządów i "odpartyjnienia" sceny politycznej. Z kolei Piasecki stawiał na totalitaryzm. Ideologia Falangi opierała się na kulcie wodza i nacjonalizmie. W tzw. zielonym programie z 1937 r. wpisano niemal jawnie kolektywizm, antysemityzm i prymat doktryny katolickiej. Wedle założeń Piaseckiego przyszłe rządy w Polsce miała sprawować elita ruchu narodowego - Organizacja Polityczna Narodu, w skład której wchodziliby, rzecz jasna, on i jego współpracownicy.
Dodajmy do tego, że zbliżenie środowiska Rydza-Śmigłego z ruchami nacjonalistycznymi podyktowane było postępującą dezintegracją obozu rządzącego. Po śmierci Piłsudskiego sanacja rozpadła się de facto na dwa odłamy: pierwszej przewodził Śmigły pełniący od maja 1935 r. najważniejszą w Wojsku Polskim funkcję generalnego inspektora sił zbrojnych, drugiej zaś - prezydent Ignacy Mościcki, głowa tzw. Zamku i konstytucyjny zwierzchnik władzy wykonawczej. Obaj panowie musieli współpracować - na przykład skład gabinetu rządowego, w którym premierem został Felicjan Sławoj Składkowski, został ustalony wspólnie przez Mościckiego i Rydza-Śmigłego, choć nie przepadali za sobą.
Nie przepadali, a właściwie ze sobą walczyli
W 1937 r. można było mówić wręcz o wojnie pozycyjnej między nimi. Front przebiegał przez środek ekipy rządowej. Rydz-Śmigły miał po swojej stronie kilku ministrów, ale najważniejszą postacią jego frakcji był szef Ministerstwa Spraw Wojskowych Tadeusz Kasprzycki. Gdy jesienią napięcie między prezydentem a marszałkiem sięgnęło zenitu, właśnie Kasprzyckiemu wyznaczono bardzo ważne zadanie: w razie jakiejkolwiek ruchawki miał przymknąć oko na działanie armii, odciąć wpływ Zamku na generalicję i ująć w wojskowe karby masy falangistów.
W którym momencie narodził się u Rydza-Śmigłego awanturniczy pomysł, aby przy pomocy zastępów Piaseckiego odsunąć Mościckiego od władzy i zająć jego miejsce? Całkiem prawdopodobna jest wersja, że stało się to w momencie, gdy Mościcki, desperacko szukając politycznych sojuszników, zapowiedział alianse z - jak to określił - ugrupowaniami "znajdującymi się poza szeroko pojętym obozem sanacyjnym". Mieli się tym zajmować ministrowie Wojciech Świętosławski i Emil Kaliński. Ten ostatni, w latach 1933-1939 piastujący odpowiedzialną tekę ministra poczt i telegrafów w pięciu kolejnych gabinetach, należał do najbardziej zaufanych współpracowników prezydenta.
W październiku zaczęło się robić gorąco
Na posiedzeniu rządu Rydz-Śmigły podbił stawkę i postawił wniosek o sformowanie nowego rządu z Witoldem Grabowskim na czele. Grabowski - prawnik, oskarżyciel w tzw. procesie brzeskim - znany był ze zdecydowanych poglądów: obiecywał rozprawę ze związkami zawodowymi, komunistami, likwidację skrajnych frakcji PPS, a nawet wywłaszczenie Żydów. Mościcki dyplomatycznie zachorował i udał się na zwolnienie lekarskie, ale po Warszawie poszła fama, że zamach stanu zostanie przeprowadzony lada chwila i że na sygnał czekają tysiące falangistów przeszkolonych do walk zbrojnych.
Nieliczne świadectwa i dokumenty z tamtego okresu mówią o tym, że mobilizacja objęła wiele środowisk. Swoje bojówki wystawiły związki zawodowe i partie polityczne. Najwięcej wiadomości pozostało z kręgów tzw. Frontu Morges, politycznego porozumienia antysanacyjnych stronnictw centrowych, powstałe w 1936 r. z inicjatywy Władysława Sikorskiego i Ignacego Paderewskiego. Wynika z nich, że opozycja doskonale wiedziała o spodziewanym zamach stanu, a nawet o celach, które stawiał sobie Rydz-Śmigły. Więcej, znano nawet datę operacji: wszystko miało się rozegrać w nocy z 25 na 26 października - wtedy, gdy marszałek był z wizytą w Rumunii.
Mają racje ci historycy, którzy w zamachu widzą polską wersję "nocy długich noży". Około 300 sanatorów i opozycjonistów miało być zlikwidowanych, kilka tysięcy aresztowanych. Najgłośniejsze nazwiska z listy proskrypcyjnej Rydza-Śmigłego i Koca to: Ignacy Mościcki, Aleksander Prystor, Walery Sławek, Eugeniusz Kwiatkowski, ale też Aleksandra Piłsudska, owdowiała żona Marszałka. Odpowiedzialność za ofiary mieli ponieść ludzie Piaseckiego, armia miała trzymać się od nocnych zamieszek na dystans i zachować twarz.
Nic się jednak nie wydarzyło
Według jednej wersji zamach organizacyjnie przerósł spiskowców, skądinąd amatorów w tej dziedzinie. Według innej - zapobiegł mu gen. Tadeusz Piskor, który w ostatniej chwili przekonał Rydza-Śmigłego, że ewentualne konsekwencje mogą obrócić się głównie przeciw niemu. Zgadzało by się to z opiniami, że Rydz miał nader słaby charakter i znany był z wahań nastrojów oraz hamletyzowania. Najprawdopodobniej jednak współpracy odmówili falangiści rozwścieczeni i zdezorganizowani falą aresztowań, jaką kilka dni wcześniej przeprowadziła w ich szeregach tajna policja (za aresztowaniami miał stać Ignacy Mościcki).
Już dzień po wydarzeniach Adam Koc oficjalnie stwierdził, że "nie istnieje żaden związek między OZN a Falangą", co na zawsze zakończyło konszachty polityczne między tymi środowiskami. Kilka miesięcy potem Koc odszedł ze stanowiska szefa OZN, a jego miejsce objął zdecydowanie bardziej bezstronny gen. Stanisław Skwarczyński. Stosunki między kierującym armią Rydzem-Śmigłym a Zamkiem wróciły do chwiejnej równowagi. Bolesław Piasecki szybko zapomniał zaś o mrzonkach dyktatury.
W listopadzie Falanga wdała się w kolejną awanturę - w walkę z radykalnymi bojówkami PPS chcącymi zakłócić zlot nacjonalistów w cyrku Staniewskich. Ale to już opowieść na inną okazję.
Bożydar Brakoniecki