Wzrostu więcej niż średniego, dobrze zbudowany, poruszał się lekko, zgrabnie, miał ciemne włosy, śniadą cerę. Wyglądał na południowca […]. Wydał mi się dość sympatyczny […]. Był odważny, ale jego ruchy i spojrzenia cechowała nerwowość, ostrość, niecierpliwość […]. Było widać, że lubi broń” - tak opisywał postać „Maga” Sergiusz Piasecki w autobiograficznej powieści „Dla honoru organizacji”. Doskonale oddawał on cechy postaci jak najbardziej rzeczywistej, z którą pisarz blisko współpracował w komórce likwidacyjnej wileńskiej konspiracji. Chodziło o Sergiusza Kościałkowskiego ps. „Fakir”. To on pociągał za spust w toku najgłośniejszych egzekucji zdrajców pod Ostrą Bramą, a potem uczestniczył w partyzanckich bojach z Niemcami, Litwinami i Sowietami na Wileńszczyźnie. Pomimo zasług i statusu żołnierza wyklętego, w czasie ich święta 1 marca z rzadka jest wymieniany jego pseudonim. Pozostaje postacią całkowicie niemal zapomnianą, jak większość kresowych bohaterów. I to do tego stopnia, że gdy piszę te słowa [3 marca 2019 r. - red.], nie doczekał nawet symbolicznego hasła na Wikipedii. Z mroku dziejów jego niezwykły życiorys wydobył dopiero niedawno historyk z IPN Tomasz Balbus, publikując pierwszy tom monumentalnej biografii „Fakira”.
Bokser z Orła
Nasz bohater wywodził się z rodziny polsko-francuskiej. Jego ojciec, Olgierd Kościałkowski, pochodził ze zubożałej rodziny ziemiańskiej z terenów Auksztoty (północnej Litwy). Z miernymi efektami parał się handlem. Natomiast matka, Margarita Pouillet, przyszła na świat w malowniczej miejscowości Fontenoy-le-Château w Lotaryngii. Do Wilna, gdzie poznała swojego męża, przybyła tuż po maturze, parę lat przed pierwszą wojną światową. Zarabiała jako nauczycielka francuskiego. Państwo Kościałkowscy mieli trzech synów. Najstarszy, Marian z rocznika 1914 r., później został słynnym malarzem i rzeźbiarzem. Najmłodszy, Przemysław, przyszedł na świat w 1923 r. Pomiędzy nimi - w rosyjskim Orle, gdzie rodzinę rzuciła wojenna zawierucha - 5 sierpnia 1915 r. urodził się Sergiusz Kościałkowski.
Po I wojnie światowej rodzina wróciła do Wilna. Pomimo że okresowo Kościałkowscy borykali się ze sporymi problemami materialnymi, w ich domu niczego nie brakowało. Zwłaszcza środków na edukację chłopców. Największym dramatem dzieciństwa braci była separacja rodziców na przełomie lat dwudziestych i trzydziestych.
Serż, jak nazywano w domu przyszłego „Fakira”, ani w szkole podstawowej, ani w gimnazjum nie należał do wybitnych uczniów. Zdarzało mu się powtarzać klasę. Nie był typem dziecka, które długo mogło usiedzieć w jednym miejscu. W centrum jego zainteresowania pozostawał sport. Uprawiał pływanie, wioślarstwo, narciarstwo, jogę i świetnie jeździł konno. Z wyjątkowym zapałem trenował boks. Umiejętności zdobyte na treningach wykorzystywał nie tylko na ringu (jako nastolatek wygrał miejski turniej w wadze lekkiej), ale przede wszystkim w ulicznych bójkach band chłopców z różnych wileńskich parafii i grup etnicznych. Poza tym ze względu na ostre rysy i odziedziczoną po matce ciemną karnację, często był brany za Żyda. Napadnięty przez antysemicko nastawionych wyrostków potrafił się bronić, pozostawiając przeciwników z rozbitymi nosami na bruku.
Sergiusz Kościałkowski zdał maturę w gimnazjum im. Adama Mickiewicza w maju 1936 r. Miał wówczas niespełna 21 lat. Wtedy po raz pierwszy rozstał się z ukochanym rodzinnym Wilnem i poszedł do wojska.
Faszystowski trybun
Latem 1936 r. Kościałkowski rozpoczął zasadniczą służbę wojskową. Dzięki zabiegom ojca trafił do kawalerii, uchodzącej wówczas za prestiżową formację. Najpierw szkolił się w słynnym Centrum Wyszkolenia Kawalerii w Grudziądzu. Potem przydzielono go do 23. Pułku Ułanów Grodzieńskich w Postawach (dziś północna Białoruś). We wrześniu 1937 r. wrócił do cywila jako podchorąży rezerwy.
Dalej, jak przystało na chłopaka z dobrego domu, młody Kościałkowski wyruszył w świat, by zdobyć wyższe wykształcenie. Tak jak starszy brat, udał się do Warszawy. Tutaj studiował, po jednym roku, najpierw w Szkole Głównej Handlowej, a następnie w Wyższej Szkole Dziennikarskiej. Wiosną 1939 r. porzucił naukę. - Nie ma tam nic, co by porwało mój umysł - wyjaśniał w liście do ojca. Równie mocno jak studia, nudziła młodzieńca praca w urzędzie skarbowym, którą załatwił mu krewniak, ppłk Marian Zyndram-Kościałkowski, ówczesny minister pracy i opieki społecznej. W swoim warszawskim okresie Sergiusz miał inne namiętności. Pierwszą były romanse z rozlicznymi kobietami, które zdobywał łatwo z racji swej egzotycznej urody i doskonałej prezencji. Drugą stanowiła polityka.
Kościałkowski, tak jak większość młodych z jego pokolenia, pragnął radykalnej reformy podzielonej i rozwarstwionej Rzeczypospolitej. Aktywnie działał na rzecz „rewolucji narodowej” w szeregach Narodowej Partii Społecznej, marginalnej partii narodowo-socjalistycznej, a także w Związku Młodej Polski, sanacyjnej młodzieżówki o profilu antysemicko-faszystowskim. Lubił organizować i agitować robotników. Zachowało się nawet jedno z jego zdjęć, jak z dachu ciężarówki przemawia teatralnie gestykulując na pierwszomajowym wiecu w 1938 r. gdzieś na Pradze.
Wiosną i latem 1939 r. pogubiony młodzian zastanawiał się poważnie nad tym, jaką drogę życiową obrać. Wybuch wojny gwałtownie przeciął jego rozterki.
W odwrocie i lochu
W czasie kampanii wrześniowej Sergiusz Kościałkowski nie miał okazji się odznaczyć. Od 1 września jego Wileńska Brygada Kawalerii osłaniała Piotrków Trybunalski, a potem, w czasie walk odwrotowych, uległa rozproszeniu. 23. Pułk Ułanów Grodzieńskich, w którego szeregach znajdował się nasz bohater, został otoczony w Górach Świętokrzyskich. Dowódca zdecydował się rozwiązać oddział 12 września. Kościałkowski znalazł się w grupie, która ruszyła w stronę broniącej się stolicy. Nie wiemy, co się z nim potem działo. Pewne jest, że 2 listopada pojawił się z powrotem w Wilnie.
Niedługo tam zabawił. Zajął się przemytem towarów pomiędzy okupowaną przez Niemców Warszawą a zajętym przez Litwinów Wilnem. Szybko opuścił go fart. W styczniu 1940 r. na małej stacji kolejowej Gudogaje został aresztowany z grupą przyjaciół przez Sowietów. Enkawudzistom wydało się podejrzane jego „zalatujące sanacją” nazwisko. Próbowali mu udowodnić, że jest szpiegiem. Bezskutecznie. Mimo to przez ponad półtora roku trzymano go kolejno w więzieniach w Oszmianie i Słucku, gdzie panowały głód, przerażająca ciasnota, bród i choroby.
Gdy Niemcy zaatakowali Związek Radziecki, w czerwcu 1941 r., personel więzienny ze Słucka, szczęśliwie dla osadzonych, szybko ewakuował się na wschód. Nie zdążył przeprowadzić masakry, jak to miało miejsce w aresztach we Lwowie lub Mińsku. Pozostawionym samym sobie więźniom udało wydostać się z cel na wolność. I tak Kościałkowski ponownie znalazł się w Wilnie.
Strzały w kruchcie
Po zajęciu Wilna Niemcy do spółki z litewskimi kolaborantami rozpętali kampanię terroru. Mnożyły się aresztowania. W pobliskich Ponarach mordowano tysiące żydowskich mieszkańców miasta. Sergiusz Kościałkowski, ze względu na semicką aparycję, wolał na jakiś czas wyjechać na wieś. Najpierw wyniósł się do Ejszyszek, a potem pracował na budowie baraków dla Wehrmachtu w Tetiańcach. Tam nawiązał romans z miejscową włościanką Weroniką Wojsiat. Gdy okazało się, że dziewczyna zaszła w ciążę, kierując się raczej honorem niż wzniosłym uczuciem, wziął z nią ślub. 28 grudnia 1942 r. przyszedł na świat ich syn, Andrzej. Dziecku nie było dane często widywać ojca. Już wtedy, od lata 1942 r., Kościałkowski znów na stałe mieszkał w Wilnie. Pod pseudonimem „Fakir” działał w komórce likwidacyjnej Kedywu Armii Krajowej, na którego czele stał „cichociemny” Adam Boryczka ps. „Tońko”.
Konspiracja akowska w okręgu wileńskim, nosząca kryptonim „Wiano”, od początku swego istnienia działała bardzo ostrożnie. Miała przeciwko sobie nie tylko nazistowski aparat represji na czele z Gestapo, ale także litewską policję Saugumę. Kierownictwo miejscowego AK, z Aleksandrem Krzyżanowskim „Wilkiem” na czele, doskonale zdawało sobie sprawę, że każda akcja wymierzona bezpośrednio w funkcjonariuszy niemieckich bądź litewskich może pociągnąć za sobą represyjne masowe rozstrzeliwania Polaków. Po koszmarze sowieckich aresztowań i wywózek akowcy za wszelką cenę chcieli oszczędzić cywilom kolejnych tragedii. W związku z tym komórka likwidacyjna „Fakira” wykonywała wyroki głównie na Polakach, skazanych za kolaborację z okupantem bądź zdradę przez podziemne sądy (Wojskowe Sądy Specjalne, WSS). Trzeba przyznać, że WSS nie szafowała wyrokami, próbując w ekstremalnych warunkach trzymać się litery prawa, co mocno irytowało krewkiego Kościałkowskiego. „Sądy, komedie, akta, cała biurokracja. Społeczeństwo ze strachem wskazywało groźnych szpiegów [Gestapo - red.]. Powstałe przepisy kazały czekać, aż bydle powtórzy jeszcze raz [zdradę - red.], a może się poprawi?” - pisał poirytowany w dzienniku.
Frustrację potęgowało u niego także pierwsze pół roku służby w komórce likwidacyjnej Kedywu. Panował w niej całkowity rozkład organizacyjny i moralny. Aktywność jej członków ograniczała się wtedy do suto zakrapianych spotkań towarzyskich i nieudanych prób zamachów. „Byli to ludzie weseli i towarzyscy. Gadali, popijali, ba, upijali się i gadali. Było ich kilku. „Jurek” [Jerzy Urbankiewicz - red.], „Kurzawa” [Kazimierz Rutkowski - red.] i „T-5” [Witold Milwid - red.]. I ich narzeczone. Narzeczone musiały uważać ich za bohaterów. A jakże, u nas bohaterowie muszą być zawsze. Nie znałem moich kolegów, ale już na wstępie mi się nie podobali, bo zaczęli organizowanie od picia. Biba na konto tego, co nastąpi” - czytamy w jego dzienniku. Połączenie całkowitego braku dyscypliny i doświadczenia z katastrofalną jakością przydzielonej broni, owocowało mnóstwem kompromitująco nieudanych akcji likwidacyjnych. Dochodziło do tragikomicznych sytuacji. Na przykład pewnego wieczoru w listopadzie 1942 r. „Fakir” udał się ze swoim kolegą, by wykonać wyrok na 20-letniej Danucie Wyleżyńskiej, skazanej za pracę dla Gestapo. Mieli dwa dopiero co wykopane z ziemi pistolety, łącznie z trzema nabojami, jak się potem okazało, zawilgoconymi. Gdy udało im się osaczyć kobietę w ciemnym zaułku, oddali do niej trzy strzały z bliskiej odległości. Jedna kula odbiła się od guzika jej palta, a dwie dosłownie ześliznęły się po jej czole, jakby ktoś splunął na jej głowę pestkami z wiśni, a nie ołowianymi pociskami. Przerażona kobieta zaczęła wrzeszczeć wniebogłosy, a jej wściekli niedoszli mordercy biegiem zniknęli w jednym z zaułków.
Skuteczność komórki likwidacyjnej poprawiła się znacznie, gdy w lutym 1943 r. „Tońko” przysłał młodym do pomocy 41-letniego Sergiusza Piaseckiego. Ten, pod pseudonimem „Konrad”, pracował dla AK od 1940 r. na własnych warunkach - bez przysięgi, poza łańcuchem dowodzenia. Jak wiadomo, zanim został literatem, służył w polskiej armii, w „dwójce”, był związany ze światem przestępczym. Dlatego też doskonale opanował posługiwanie się bronią i potrafił organizować akcje dywersyjne. Tymi umiejętnościami dzielił się z młodszymi kolegami z egzekutywy. Zdobył ich szacunek (stał się mentorem „Fakira”), zdyscyplinował i wymusił zmianę podejścia do wykonywanych zadań. Zadbał wreszcie o wyposażenie ich w niezawodne „maszyny”. Wszystko to sprawiło, że grupa nareszcie zaczęła skutecznie wykonywać wyroki. Czołowym „cynglem” grupy został zimnokrwisty i zwinny Sergiusz Kościałkowski. Z wielu akcji, w których pociągał za spust, należy wymienić dwie najgłośniejsze.
55-letni Czesław Ancerewicz był redaktorem „Gońca Codziennego” - popularnej w Wilnie „gadzinówki”. Za wysługiwanie się Niemcom WSS wydano na niego wyrok śmierci (dziś historycy oceniają tę decyzję jako mocno kontrowersyjną). Dziennikarz zdawał sobie sprawę, że trwa na niego polowanie. W związku z tym, zawsze, wracając do domu, obserwował przez chwilę wejście do swojej kamienicy z kruchty kościoła św. Katarzyny, wypatrując podejrzanych osobników. Tak też uczynił we wtorek 16 marca 1943 r. około godz. 16. Gdy wszedł do świątyni, „T-5” zamknął za nim drzwi na zasuwę. Wówczas do Ancerewicza podszedł „Fakir”. „Z wyroku sądu Rzeczypospolitej muszę Pana zabić” - wygłosił szybko, po czym oddał do redaktora trzy strzały, trafiając go raz w korpus i dwa razy w głowę. Następnie niespiesznie zbiegł razem z Milwidem do wcześniej wyznaczonych lokali. Egzekucja ta odbiła się szerokim echem także poza Wilnem.
Niespełna cztery miesiące później „Fakir” został po raz drugi wyznaczony do likwidacji wspomnianej wyżej Danuty Wyleżyńskiej. Dziewczyna wyszła obronną ręką z trzech poprzednich prób zamachu podejmowanych przez konspirację. Tym razem jej się nie udało. Około południa w środę 7 lipca Kościałkowski czekał na nią przy wejściu do domu, gdzie jej rodzice wynajmowali mieszkanie. Znajdowało się ono tuż przy Ostrej Bramie. Gdy skazana wchodziła w towarzystwie matki przez furtkę, „Fakir” strzelił do niej dwa razy, kładąc ją trupem na miejscu. Uciekając przez gwarną ulicę, natknął się na Niemców, ale ci nie zdołali go zatrzymać. Był od nich szybszy. Potem zniknął im z oczu „rozpływając się” w tłumie przechodniów.
W partyzantce
Na przełomie 1943 i 1944 r. na Wileńszczyźnie formują się kolejne leśne oddziały partyzanckie, które potem walczą z Niemcami, Litwinami, a także partyzantką sowiecką. W ich szeregach ląduje także „Fakir”. Najpierw jest oficerem w słynnej 5. Wileńskiej Brygadzie AK mjr. Zygmunta Szendzielarza „Łupaszki”. Potem przechodzi do 1. Wileńskiej Brygady AK dowodzonej przez por. Czesława Grombczewskiego ps. „Jurand”, gdzie stoi na czele zwiadu konnego. Z tym oddziałem bierze udział w operacji „Ostra Brama”, czyli wyzwalaniu Wilna.
13 lipca 1944 r. 1. Brygada zastępuje drogę doborowym niemieckim jednostkom, m.in. spadochroniarzom i grenadierom pancernym uciekającym z miasta na zachód. Pod wsią Krawczuny dochodzi do bitwy, w której Polacy zostają częściowo rozproszeni i ponoszą ciężkie straty. Ginie kilkudziesięciu partyzantów, w tym sam „Jurand”.
„Kapitan Grób”
Po zajęciu Wileńszczyzny przez Sowietów i pierwszej fali represji wymierzonych w podziemie niepodległościowe, „Fakir” nie składa broni. Jesienią 1944 r. skrzykuje 40-osobowy oddział partyzancki, operujący w ramach Samoobrony Czynnej Ziemi Wileńskiej. Pod pseudonimem „Kapitan Grób” działa na terenach położonych na północny wschód od Wilna - w okolicach Święcian i Podbrodzia. Jego grupa, jak na ciężkie warunki, jest doskonale zorganizowana i dobrze zaopatrzona w broń i amunicję. Wygrywa potyczki z NKWD i milicją. Rozbija kilka grup urządzających łapanki na polską młodzież w celu wcielenia jej do Armii Czerwonej. Urządza zasadzki na sowieckie kolumny samochodowe i zamachy na „sowieckich kolaborantów”. Szczęście opuściło go pod wsią Raubiszki. Tam 4 lutego 1945 r. został ciężko ranny w walkach z wojskami NKWD. Udało się go ewakuować, ale po kilku godzinach zmarł, wieziony na saniach na jednym z leśnych duktów. Grób Sergiusza Kościałkowskiego ps. „Fakir” znajduje się na wileńskiej Rossie. a