Sklepy tylko dla górników: Pralki, futra i narty na książeczki "G"

Mimo podpisania Porozumienia Jastrzębskiego, które gwarantowało wolne soboty i niedziele, górników "zachęcano" do pracy m.in. książeczkami "G"
Mimo podpisania Porozumienia Jastrzębskiego, które gwarantowało wolne soboty i niedziele, górników "zachęcano" do pracy m.in. książeczkami "G" Władysław Morawski
W latach 80. na Śląsku jak grzyby po deszczu wyrastały specjalne sklepy "G", w których obsługiwano wyłącznie rodziny należące do górniczej braci

Skąd się wzięły? Pierwsze sklepy "G" pojawiły się po 1981 roku, gdy rząd przyjął specjalny program zwiększenia wydobycia. Sęk w tym, że wcześniej, w 1980 roku, Porozumienie Jastrzębskie gwarantowało im wolne soboty i niedziele, a trzeba było ich jakoś zachęcić do pracy. I właśnie stworzono system książeczek górniczych, gdzie odkładano pieniądze zarobione w weekendy.

Efekt: fedrowali na okrągło, ale mieli dostęp do atrakcyjnych towarów, których brakowało, takich jak: skutery, rowery, telewizory, armatura, odkurzacze. Pan Eugeniusz, były górnik z kopalni Knurów, na dole przepracował 26 lat. Sklepy "G" położone były zazwyczaj w sąsiedztwie kopalni. - W sklepach zawsze były tłumy, ale nie trzeba było tworzyć komitetów kolejkowych czy list. Najczęściej na książeczkę wybierałam materiały wyposażenia domu - wspomina żona pana Eugeniusza, Aleksandra.

Jej mąż pracował na dole jako elektryk. - Wielkim zakupem była dla mnie pralka Diana, którą kupiłam w takim sklepie. Była nowoczesna, zamykana od góry. Kupiłam ją na przełomie 1983 i 1984 roku. Przetrwała dwie dekady. Zepsuła się dopiero kilka lat temu - dodaje. Nie może więc dziwić, że towary kupione na legendarną książeczkę "G" wciąż znaleźć można w wielu domach. Pan Eugeniusz w czasach PRL-u na książeczkę "G" kupił jeszcze prasowalnicę dla żony i sztuczne futro, którego zazdrościły jej wszystkie modnisie z okolicy. Futerko do kolan nigdy nie wyszło z mody. Jeszcze dwa lata temu podczas srogiej zimy nosiła je Basia - 30-letnia córka pana Eugeniusza.

Stanisław Kawulok jest na górniczej emeryturze od końca 2006 roku. Pracował w kopalni Jankowice, w Żorach i na Boryni. Dzisiaj mieszka w żorskiej dzielnicy Rój. - Kupiłem na "G" piec elektryczny na osiedlu w Boguszowicach, lodówkę koło kopalni Marcel w Radlinie, a w Rydułtowach kafelki do łazienek, bo akurat wtedy dom budowałem. Kupiłem też narty. Do dzisiaj w jednej z łazienek mam jeszcze te kafelki. W piwnicy piec też gdzieś jeszcze stoi - wspomina pan Stanisław. Górniczej braci źle się nie żyło. Na Barbórkę oprócz ekstra-pensji dostawali małe paczki.

- Była tam mała butelka wódki, paczka papierosów, dwie bułki i kawałek kiełbasy na zagryzkę. Wracaliśmy w kilku z kumplami najczęściej z pracy z Knurowa pociągiem, to zanim dojechaliśmy do domu, tych małych buteleczek już zazwyczaj nie było - śmieje się pan Eugeniusz. Paczki z łakociami każdy z pracowników kopalni przynosił do domu dla dzieciaków na święta. Były batony, czekolada, a nawet pomarańcze. W czasach największego kryzysu smakowały one niesamowicie. Górnikiem opłacało się być także w czasach stanu wojennego. Wtedy, gdy na półkach stał tylko ocet, oni jako jedni z nielicznych w kraju dostawali zwiększone przydziały kartek na mięso. - Na każdego członka rodziny przypadało po 2,5 kilograma, a my - górnicy - mieliśmy dla siebie przydział po 5 kilogramów - mówi pan Eugeniusz.

- Pamiętam, jak pojechaliśmy całą rodziną na wczasy do rodziny. Mięsa nie było za dużo, więc wzięliśmy nasze kartki. Pani w sklepie w Wielkopolsce nic nam nie chciała sprzedać, bo powiedziała, że takich kartek na 5 kilo nie ma. Musieliśmy iść do urzędu gminy, żeby nam kartki zarejestrowali i dopiero wtedy mogliśmy zrobić zakupy - opowiada anegdotę. Sklepy na "G" zniknęły na początku lat 90., razem z reformą górnictwa.

Barbara Kubica
DZIENNIK ZACHODNI

(Współpraca: KAKA)

emisja bez ograniczeń wiekowych
Wideo

Biznes

Polecane oferty

Materiały promocyjne partnera
Wróć na naszahistoria.pl Nasza Historia