Na froncie pod Monte Cassino, w niemieckim mundurze, Jan Gazur z Nawsia obsługiwał karabin maszynowy. Postanowił przeczekać w bunkrze, aż przejdzie front, by przedostać się do polskiego wojska. Z biegiem lat mówił o tamtym strachu?
W 1944 roku Gazur miał 19 lat, a wtedy zazwyczaj odwagi mamy więcej i wydaje nam się, że życie nie ma końca. On przede wszystkim nie godził się z przymusowym powołaniem do Wehrmachtu. Ogromnie ryzykował pozostając sam w bunkrze, z którego uciekli inni wehrmachtowcy, ale czasu na podjęcie decyzji nie miał za wiele.
Gdyby polscy żołnierze, którzy zbliżyli się do tego bunkra, sprawdzili, co czy kto jest w środku, salwą z karabinu lub granatem, nie byłoby Jasia Gazura w "Bitwie o Monte Cassino" Wańkowicza.
To prawda. Zaryzykował, ale dopisało mu szczęście.
Niemniej musiała to być dla niego jedna z najtrudniejszych chwil w życiu, bo swoje wojenne opowieści zawsze zaczynał od tej, kiedy na zboczu Cassino przechodzi z wojska niemieckiego do polskiego. Dopiero potem snuł wspomnienia o tym, jak brat Antek trafił do obozu koncentracyjnego Birkenau, a on został wcielony przymusowo do Wehrmachtu, potem jak wracał do domu z Anglii w "battledressie", ale Antek już nie wrócił.
"Dyć nie strzylejcie, jo je Polok! Jo Polok!" - wołał Jan Gazur do polskich żołnierzy. To musiało zrobić wrażenie, skoro tą historią zainteresował się Wańkowicz. Napisał, jak to Jasio Gazur, po brawurowej ucieczce z Wehrmachtu, jeszcze w niemieckim mundurze, bierze nosze i transportuje rannych z pola bitwy.
Książkę "Bitwa o Monte Cassino" Wańkowicza Jan Gazur kupił sobie w 1946 roku we Włoszech i przywiózł do domu z wojennej tułaczki. Podarował ją naszemu Archiwum Wojskowej Historii Śląska Cieszyńskiego w Jabłonkowie. Mamy też jego książeczkę wojskową i mundur wojska polskiego na Zachodzie.
Ten sam mundur, w którym powrócił do domu z Anglii w 1947 roku?
Ten sam, 3. Dywizji Strzelców Karpackich. Proszę sobie wyobrazić, że krótko przed śmiercią, a zmarł w 2011 roku, wciąż pasował na niego, jak ulał. Uczestniczył w życiu Koła Polskich Kombatantów, póki zdrowie dopisywało.
Słyszałam, że ten stary wiarus był na Zaolziu osobą niezwykle szanowaną i popularną.
Trudno się dziwić. Ilu z nas byłoby zdolnych do tak desperackiego czynu, jak on? Poza tym był człowiekiem bardzo towarzyskim.
Jakie były jego powojenne losy?
Nie było lekko tym, którzy wracali z Zachodu na Zaolzie.
Jan Gazur zamierzał zatrudnić się w Hucie Trzyniec, ale władza do huty tych z Zachodu nie brała. Zatrudnił się w kopalni i tam ciężko pracował przez ponad 30 lat, co z kolei nie pozostało bez wpływu na jego kondycję, chorował na płuca.
DZIENNIK ZACHODNI
W 1944 roku Gazur miał 19 lat, a wtedy zazwyczaj odwagi mamy więcej i wydaje nam się, że życie nie ma końca. On przede wszystkim nie godził się z przymusowym powołaniem do Wehrmachtu. Ogromnie ryzykował pozostając sam w bunkrze, z którego uciekli inni wehrmachtowcy, ale czasu na podjęcie decyzji nie miał za wiele.
Gdyby polscy żołnierze, którzy zbliżyli się do tego bunkra, sprawdzili, co czy kto jest w środku, salwą z karabinu lub granatem, nie byłoby Jasia Gazura w "Bitwie o Monte Cassino" Wańkowicza.
To prawda. Zaryzykował, ale dopisało mu szczęście.
Niemniej musiała to być dla niego jedna z najtrudniejszych chwil w życiu, bo swoje wojenne opowieści zawsze zaczynał od tej, kiedy na zboczu Cassino przechodzi z wojska niemieckiego do polskiego. Dopiero potem snuł wspomnienia o tym, jak brat Antek trafił do obozu koncentracyjnego Birkenau, a on został wcielony przymusowo do Wehrmachtu, potem jak wracał do domu z Anglii w "battledressie", ale Antek już nie wrócił.
"Dyć nie strzylejcie, jo je Polok! Jo Polok!" - wołał Jan Gazur do polskich żołnierzy. To musiało zrobić wrażenie, skoro tą historią zainteresował się Wańkowicz. Napisał, jak to Jasio Gazur, po brawurowej ucieczce z Wehrmachtu, jeszcze w niemieckim mundurze, bierze nosze i transportuje rannych z pola bitwy.
Książkę "Bitwa o Monte Cassino" Wańkowicza Jan Gazur kupił sobie w 1946 roku we Włoszech i przywiózł do domu z wojennej tułaczki. Podarował ją naszemu Archiwum Wojskowej Historii Śląska Cieszyńskiego w Jabłonkowie. Mamy też jego książeczkę wojskową i mundur wojska polskiego na Zachodzie.
Ten sam mundur, w którym powrócił do domu z Anglii w 1947 roku?
Ten sam, 3. Dywizji Strzelców Karpackich. Proszę sobie wyobrazić, że krótko przed śmiercią, a zmarł w 2011 roku, wciąż pasował na niego, jak ulał. Uczestniczył w życiu Koła Polskich Kombatantów, póki zdrowie dopisywało.
Słyszałam, że ten stary wiarus był na Zaolziu osobą niezwykle szanowaną i popularną.
Trudno się dziwić. Ilu z nas byłoby zdolnych do tak desperackiego czynu, jak on? Poza tym był człowiekiem bardzo towarzyskim.
Jakie były jego powojenne losy?
Nie było lekko tym, którzy wracali z Zachodu na Zaolzie.
Jan Gazur zamierzał zatrudnić się w Hucie Trzyniec, ale władza do huty tych z Zachodu nie brała. Zatrudnił się w kopalni i tam ciężko pracował przez ponad 30 lat, co z kolei nie pozostało bez wpływu na jego kondycję, chorował na płuca.
DZIENNIK ZACHODNI