Jednym z wielkich burmistrzów tego miasta był Kazimierz Bronisław Nieczuja-Witosławski (1842-1906) - farmaceuta, absolwent Uniwersytetu Lwowskiego. Zaczynał skromnie, od dzierżawy apteki w Brodach, gdzie dał się poznać jako aktywny społecznik.
Był tam m.in. prezesem straży pożarnej. Gdy zdobył majątek, opuścił Brody, kupił w Kołomyi, przy ulicy Jagiellońskiej, aptekę pod nazwą "Pod Opatrznością" i doprowadził ją do świetności.
Gdy wybuchło powstanie styczniowe, poszedł do Kongresówki na czele dwunastu współtowarzyszy. W bitwie pod Nakłem otrzymał dwie groźne rany - w plecy i w szczękę. Aby ukryć dużą szramę na twarzy, zapuścił brodę i nosił ją dozgonnie.
Secesja i eklektyzm kołomyjski
Kazimierz Bronisław Nieczuja-Witosławski (1842-1906), burmistrz Kołomyi
(fot. Archiwum autora)
Kołomyja w okresie rządów Witosławskiego nabrała europejskiego wdzięku, bo był to czas, kiedy w architekturze dominowały secesja i eklektyzm. Do dziś zachowało się tam wiele unikatowych budowli, które oddają poczucie piękna, estetyki oraz pomysłowości budowniczych.
Szczególnie piękne są wille, które wyróżniały się loggiami, balkonikami, oszklonymi werandami i gankami z ażurowymi, bogato rzeźbionymi naczółkami dachów.
Historyk sztuki prof. Tadeusz Trajdos w erudycyjnym artykule "O Kołomyi dawnej, wczorajszej i dzisiejszej", pisząc o elegancji tych willi, talencie i smaku architektów pracujących na zamówienie mieszczan kołomyjskich, wymienia ich właścicieli, którymi byli m.in. Dobrowlańscy, Hnidanowie, Lehnerowie, Milewscy i Petrykowie.
W samym centrum Kołomyi, przy ulicach w czasach polskich noszących nazwy Piłsudskiego i Kościuszki, zachowało się kilkanaście pięknych, secesyjnych i eklektycznych kamienic z unikatową ornamentyką.
Przy ulicy Kościuszki stoi, by użyć określenia Tadeusza Trajdosa, "cudowne dziecko secesji" - kamienica z ryzalitem środkowym, paradnym balkonem i boniowanym parterem. Oryginalnie łamany dach powoduje, że kamienica ta przypomina ogromne ciastko z kremem.
Ta i kilka stojących w pobliżu kamienic świadczą, że w Kołomyi na przełomie XIX i XX wieku zatrudniano architektów nie ustępujących pomysłowością, doświadczeniem i talentem twórcom kamienic w Czerniowcach, Stanisławowie i Lwowie, gdzie do dziś zachowały się najpiękniejsze przykłady galicyjskiej architektury.
Zabójstwo Kaliniewicza
W czasach II Rzeczypospolitej w jednej z kamienic w stylu eklektycznym przy ulicy Piłsudskiego 49 mieszkał dr Stanisław Kaliniewicz (1893-1943) - chirurg-urolog, dyrektor kołomyjskiego szpitala. Był postacią powszechnie znaną, autorem prac naukowych o chorobach nowotworowych oraz o owrzodzeniu żołądka.
Znany był w Kołomyi z tego, że nie pobierał zapłaty od biednych, natomiast nie oszczędzał zamożnych. Słynął z pedanterii. Gdy podjeżdżał codziennie bryczką pod szpital na operacje, cały personel musiał stać na baczność. Osobiście doglądał czystości w salach, które musiały lśnić. Gdy znalazł kurz, potrafił surowo ukarać. Zakazał pastować i froterować posadzki dopiero wówczas, gdy sam się poślizgnął na korytarzu i upadł.
Jako chirurg miał opinię niezastąpionego. Dbał o pacjentów i personel. W Szeszorach nad Pistynką pod Kołomyją miał domek letniskowy i tam 24 lipca 1943 roku został w okrutny sposób zamordowany przez nacjonalistów ukraińskich. Dostał trzy kule w głowę, a później zmasakrowano jego ciało. Tego samego dnia równie okrutnie zamordowano proboszcza Pistynia ks. Józefa Grzesiowskiego (1891-1943) - inicjatora budowy kościoła w Szeszorach. Zbrodnie te wstrząsnęły wówczas miastem.
Tysiące kołomyjan uczestniczyło w pogrzebie szanowanego lekarza. Pochowano go na cmentarzu katolickim w grobowcu sióstr urszulanek. Później żona przeniosła szczątki męża do Krakowa, gdzie wyjechała z dwoma synami. Jeden z nich był po wojnie lekarzem we Wrocławiu, drugi, Zbigniew, operator filmowy, zginął tragicznie 1 grudnia 1968 roku w Abu Tig w Egipcie.
Zbrodnia na Kaliniewiczu wywarła tak ogromne wrażenie na społeczeństwie polskim, że jeszcze do niedawna w Głubczycach i w Brzegu można było od starszych kołomyjan wysłuchać relacji na ten temat.
Kazimierz Witosławski, który jako burmistrz miał poważny wpływ na podniesienie atrakcyjności Kołomyi, żonaty z Marią Rozalią z Sołtysików (1848-1919), był szanowanym obywatelem, posłem na Sejm Krajowy. Jego apteka, dobrze zaopatrzona w leki i różne mikstury, cieszyła się dużą popularnością.
Był prezesem kołomyjskiego "Sokoła". W 1883 roku, po śmierci swojej siostry Heleny, wziął na wychowanie osierocone jej córki: Michalinę i Bogumiłę. Wykształcił je i dobrze wydał za mąż: starszą za radcę prawnego Witolda Hlawatego do Stanisławowa, a młodszą, Bogumiłę, za farmaceutę Zygmunta Jana Gogelę. Gdy Kazimierz Witosławski wszedł w wiek sędziwy, Zygmunt Jan Gogela przejął zarząd apteki "Pod Opatrznością", a później ją odziedziczył.
Bardzo ciekawą postacią była jego żona, Bogumiła Gogelowa (siostrzenica Witosławskiego), absolwentka szkół ekonomicznych i kursów pielęgniarskich. W czasie I wojny światowej była w Kołomyi kierowniczką szpitala Czerwonego Krzyża.
Musiała wykazać się wyjątkową ofiarnością w ratowaniu rannych żołnierzy, gdyż dwukrotnie wyróżniono ją wysokimi odznaczeniami - austriackim i niemieckim, w tym medalem cesarza Niemiec i króla Prus. Później walczyła o prawa więźniów politycznych, zakładała ochronki dla dzieci i domy starców. Posiadała odznakę "Orlęta", prowadziła punkt sanitarny na Żoliborzu w czasie powstania warszawskiego. Zmarła w 1973 roku i spoczywa na cmentarzu Bródnowskim w Warszawie obok syna Bronisława.
Witosławscy i Gogelowie to ważne rodziny aptekarskie w dziejach Kołomyi. Dokumentacja ich działalności zachowała się dzięki Jerzemu Gogeli (zm. 2002) - lekarzowi medycyny - i jego córce, Kindze Wolińskiej - biolożce z Warszawy.
Nadworny fotograf cesarza Austrii
Antoni de Chitry
(fot. Archiwum autora)
W Kołomyi działało wiele atelier fotograficznych, dzięki którym zachowały się tysiące zdjęć przedstawiających wizerunki mieszkańców tego miasta, jego najważniejsze zabytki i uroczystości mające tam miejsce.
Ich właścicielami byli m.in.: Władysław Droździewicz - posiadający zakład "Maryla" obok poczty, Wilhelm Eibel - działający przy ulicy Franciszka Józefa 25, Michalina Hnatkowska i Zdzisław Bronisław Żydło przy ulicy Piłsudskiego 16, a także Juliusz Dutkiewicz, Eugeniusz Jurkiewicz, Jiži Chrža (Czech z pochodzenia) i Adolf Müller.
Najsłynniejszym z nich, który uzyskał tytuł nadwornego fotografa cesarza Austrii i miał prawo fotografować rodzinę cesarską, był Aleksander Kübler (1874-1964) - z pochodzenia Niemiec. Jego ojciec, Walenty, właściciel drukarni, przybył z Frankfurtu nad Menem. Aleksander został fotografem wbrew woli ojca i swój zawód uprawiał z wielką pasją. Zasłynął w młodości wykonaniem zdjęcia obrazu Matki Boskiej w klasztorze dominikanów w Podkamieniu - podolskiej Częstochowie.
Uczynił to, wykorzystując nieobecność przeora klasztoru, ale w zmowie z zakonnikami. Rozebrał ścianę w klasztorze, aby wymontować stamtąd obraz Matki Boskiej, którego nie można było sfotografować z racji niedostępności i braku odpowiedniego światła.
Po wykonaniu fotografii odbudowano ścianę w pierwotnym kształcie. Zakonnicy nie utrzymali tajemnicy, co przeora doprowadziło do furii. Ale gdy Kübler pokazał mu, jakiej klasy zdjęcie świętego obrazu wykonał, przeor nie tylko mu wybaczył, ale zamówił wykonanie innych zdjęć zabytkowych malowideł klasztornych.
Po praktykach w atelier lwowskim i wiedeńskim 31-letni Kübler osiadł w 1905 roku w Kołomyi i miał tu zakład przez sześćdziesiąt lat. Uzyskał sławę najlepszego. Nawet zamożni Żydzi kołomyjscy woleli fotografować się u niego, a nie u swego mistrza - Wilhelma Eibla.
Kübler posiadł szczególne tajniki fotografowania i wywoływania zdjęć. Dysponował świetnymi wiedeńskimi aparatami. Obiekty fotografował w różnych ujęciach. Poza papierem odbitki robił również na jedwabiu. Sam skonstruował fotopowiększalnik, którym zaskoczył nawet przedstawicieli firmy Kodak.
Podczas wizyty w 1912 roku w Kołomyi arcyksięcia Karola z małżonką, Zytą, wykonał im serię portretów, często później publikowanych. Żył zamożnie, bo profesja fotografa była popłatna.
Aleksander Kübler wykształcił wielu fotografów, m.in. Michalinę Hnatkowską (1895-1996) - córkę kołomyjskiego nauczyciela, która po wojnie wspólnie z mężem, również wychowankiem Küblera, Bronisławem Żydłą (1906-2003) osiedli w Oławie i tam otworzyli zakład fotograficzny przy placu Zamkowym 25.
Są tam postaciami legendarnymi, bo kilka pokoleń oławian pamięta ich zadziwiający wystrojem wnętrza zakład fotograficzny, eksponujący stare, unikatowe aparaty przywiezione jeszcze z Kołomyi i różne akcesoria, na tle których fotografowano przy okazji ślubów, komunii świętych i innych ważnych rodzinnych uroczystości.
Bronisław Żydło u schyłku życia, gdy przekroczył 90-kę, tracił kontakt z rzeczywistością. Potrafił zamówić taksówkę z poleceniem, aby zawieziono go pod wskazany adres - Piłsudskiego 16 w Kołomyi, gdzie miał wspólnie z żoną swój zakład, i pod piękną willę, którą wzniesiono według projektu Stefana Hnatkowskiego w 1938 roku.
Taksówkarze oławscy, szanujący znanego fotografa i wiedzący o jego starczej ułomności, przyjmowali zamówienie, zabierali go do samochodu, robili kilka okrążeń wokół miasta i informowali swego klienta, że jest już na miejscu - w Kołomyi. Ten im dziękował i wchodził do swego oławskiego domu. Co pewien czas powtarzał się ten rytuał. Oto jeszcze jeden wyraz nostalgii za utraconą młodością i rodzinnym miastem.
Podobną pozycję jak Żydłowie w Oławie osiągnął inny uczeń Küblera - Bogdan Kiczak (1927-2011), który po wojnie osiadł w Niemodlinie i należał do czołówki fotografików opolskich. Swoim obiektywem udokumentował setki ważnych wydarzeń społecznych. Prowadził zakład fotograficzny razem z synem Andrzejem (1957-1994). Posiadali imponującą kolekcję starych zegarów oraz wyrobów sztuki huculskiej. Bogdana Kiczaka u schyłku życia dotknęło wielkie nieszczęście - stracił kompletnie wzrok. Zmarł w Niemodlinie i tam spoczywa.
Z trudem przetrwał pierwszą okupację sowiecką, a po zajęciu Kołomyi przez Niemców musiał udowadniać, że nie jest Żydem. W tym czasie przez pewien czas ukrywał przywódcę sowieckich partyzantów - Sidora Kowpaka, który później na czele dwutysięcznego oddziału partyzanckiego niszczył wykorzystywane przez Niemców szyby naftowe w Bitkowie i opanował duże przestrzenie Czarnohory.
Gdy w 1944 roku Kołomyję ponownie zajęła Armia Czerwona, bolszewicy zdewastowali atelier Küblera. Pluszem zdartym z mebli czyścili buty. Ale po zakończeniu wojny gen. Kowpak, który stał się bohaterem Związku Radzieckiego, w rewanżu za udzieloną mu pomoc wstawił się u władz za Küblerem. I, o dziwo, wydarzyła się rzecz bez precedensu: Kübler otrzymał zezwolenie na prowadzenie prywatnego zakładu fotograficznego, co w Związku Radzieckim było rzeczą wyjątkową. Dożył w Kołomyi sędziwego wieku - 90 lat i spoczął na tamtejszym cmentarzu.
Historyk Kołomyi
Nie sposób, pisząc o Kołomyi, pominąć historyka tego miasta - Leopolda Wajgla (1842-1905), który był jednocześnie profesorem w tamtejszym gimnazjum, publicystą, pionierem turystyki czarnohorskiej i niezwykle czynnym animatorem życia społecznego i kulturalnego w mieście.
Był głównym inspiratorem wzniesienia w Kołomyi obelisku upamiętniającego hołd złożony polskiemu królowi Kazimierzowi Jagiellończykowi przez hospodara mołdawskiego Stefana Wielkiego oraz pomnika twórcy sielanek i pieśni religijnych - poety Franciszka Karpińskiego.
Bożena Krupska napisała, że "był to w jednej osobie Kraszewski, Kolberg i Chałubiński dla Kołomyi i całego Pokucia". Był tak zafascynowany tym miastem i jego okolicami, że poświęcił temu tematowi swoje niewątpliwe talenty badawcze.
Pisał o tamtejszej faunie i florze, obyczajach i strojach, sztuce Hucułów, klimacie i walorach krajobrazowych. Jego ważne publikacje, to: "Pogląd na rzeźbę Czarnohory", "O Burkucie i jeziorach czarnohorskich", "O rybołówstwie". Ale najważniejsza jest wydana w 1877 roku monografia "Rys miasta Kołomyi", nad którą pracował pięć lat. Jest to dziś podstawowe źródło, od którego zaczyna się studiowanie historii Kołomyi.
W bibliotece wrocławskiego Ossolineum znajduje się wyjątkowy egzemplarz tego dzieła: w kunsztownej oprawie, z dedykacją wypisaną złotymi literami dla hrabiego Włodzimierza Dzieduszyckiego - honorowego obywatela Kołomyi. Leopold Wajgel zmarł w 1905 roku we Lwowie i spoczął na Cmentarzu Łyczakowskim.
Król kołomyjskiej bohemy
Miała Kołomyja też swą bohemę artystyczną, którą tworzyli miejscowi malarze, poeci, dziennikarze i muzycy. W tym gronie pozycję wyjątkową osiągnął popularny wówczas, a dziś kompletnie zapomniany malarz Antoni de Chitry.
Warto mu poświęcić więcej uwagi, bo był to "kolorowy ptak" Kołomyi: oficer-zawadiaka, nie stroniący od napojów wyskokowych, "król kołomyjskiej bohemy", hałaśliwy, błyskotliwy, dowcipny, skupiający wokół siebie uwagę debiutującej artystycznie młodzieży.
Pochodził z alzackiej rodziny i właściwie nazywał się Antoni Ferdynand von Freissensfeld de Chitry. W młodości był oficerem ck armii austriackiej i służył w jednostce huzarów węgierskich. Nosił czerwony mundur ze złotymi sznurami spinającymi marynarkę. Gdy w 1918 roku odrodziła się Polska, uznał się za Polaka i wstąpił do armii polskiej.
Walczył z Ukraińcami, bolszewikami i dosłużył się stopnia pułkownika. Mieszkał w Kołomyi przy ulicy Kraszewskiego z siostrą i wielkim psem o imieniu Bunio. Jego sąsiad z tamtych lat, Zbigniew Stankiewicz, którego los rzucił po wojnie do Cieszyna, wspominał: W 1936 roku Chitry był na emeryturze, która wynosiła 400 złotych, a więc na owe czasy dużo. W pogodne dni siadywał na naszym podwórku, w wiklinowym fotelu. Był już schorowany, poruszał się z trudnością, często leżał w łóżku, a ja siadywałem przy nim na krześle i tak graliśmy w szachy, słuchając jego opowieści. Nad jego łóżkiem wisiała szabla, dwa pistolety pojedynkowe, ostrogi kawaleryjskie i inne akcesoria wojskowe.
Antoni de Chitry był namiętnym szachistą i znawcą win. Miał niewątpliwy talent malarski. Swoje obrazy: akwarele z portretami Hucułów i landszafty z okolicami Kołomyi sprzedawał w sklepie z wyrobami huculskimi Artura Müllera, przy ulicy Kościuszki 2. Cieszyły się dużym wzięciem.
Jeszcze dziś w antykwariacie kołomyjskim Wołodymyra Hawrylenki osiągają dobre ceny. Po wejściu Sowietów wyrzucono go z centrum miasta gdzieś na przedmieście i tam zmarł, już za okupacji niemieckiej, na przełomie lat 1943-1944.
W okresie, kiedy był u szczytu zdrowia i fantazji, wywarł poważny wpływ na Stanisława Hotziego - studenta prawa, a później aplikanta sądowego w Kołomyi. Hotzi zapisał się jednak w dziejach miasta przede wszystkim jako twórca kabaretów i przedstawień, które reżyserował i do których pisał teksty. Jego śpiewogra pt. "Ekspres Kołomyja - Peczeniżyn" była w Kołomyi bardzo popularna. Widownię ściągała również jego rewia pt. "Uśmiech Kołomyi w 26 odsłonach", do której muzykę skomponował Jan Janowski.
Stanisław Hotzi miał zdolności rymotwórcze i wręcz lawinowo pisał wiersze, skecze i różne rymowane opowiastki. Napisał m.in. satyryczny poemat pt. "Znaszli Kołomyję?", który zaczynał się od inwokacji:
Pozwól, muzo, opiewać Kołomyję sławną
Polsko-rusko-żydowską, prastarą i dawną
Stolicę Pokucia, co na każdym kroku
Przynosi nam zaszczyty i honor co roku.
Kołomyja stąd sławę swą posiada,
Że ma swój własny język, którym każdy gada.
Po wojnie osiadł w Wałbrzychu, gdzie pracował jako nauczyciel w szkole muzycznej, i w tym mieście zmarł. Nie udało mi się ustalić dat jego życia - proszę o pomoc czytelników.
STANISŁAW W. NICIEJA, w Nowej Trybunie Opolskiej