Dr Adam Szymański, historyk sztuki i historyk, wykładowca akademicki. Jest badaczem dziejów złotnictwa XIX w., zwłaszcza rosyjskiego. Napisał blisko 250 prac naukowych z zakresu historii sztuki. Wydana w Opolu książka "Faberge. Historia i arcydzieła" jest pierwszą polską pracą naukową o historii i dorobku jednego z najsłynniejszych złotników w dziejach.
- Wiosną świat obiegła wiadomość, że odnalazło się dawno zaginione jajo Faberge. Na Środkowym Zachodzie USA. Skąd się tam wzięło?
- To trzecie jajko z serii wielkanocnych prezentów cesarskich. Ma niesamowitą historię. Kiedy wybuchła rewolucja październikowa, wszystkie rzeczy cara i jego rodziny zostały upaństwowione. Po wojnie, kiedy w Rosji Radzieckiej nastał kryzys gospodarczy, postanowiono sprzedać część klejnotów. W większości kupili je amerykańscy multimilionerzy, którzy już wcześniej zachwycali się sztuką rosyjską. Nie wiadomo, kto kupił jajko.
Niespodziewanie pojawiło się na aukcji w Londynie w 1965 roku, ale nikt nie rozpoznał, że to cesarskie jajo Faberge. O jego istnieniu wiedziano jednak, bo w 1962 było pokazane na wystawie charytatywnej i zachowało się zdjęcie, na którym był widoczny jego fragment. Dopiero gdy ukazał się katalog z aukcji w 1965 roku, zorientowano się, że to ten sam przedmiot.
Kilka lat temu rozpoczęły się intensywne poszukiwania jaja, nawet zamieszczano ogłoszenia w prasie. W tym roku jajo prawdopodobnie trafi na aukcję i to będzie sensacyjne wydarzenie, bo jego wartość ocenia się na 33 mln dolarów! Zważywszy, że jajo jest nieduże, ma niewiele ponad 8 cm, wypada po 4 mln dolarów za centymetr bieżący.
- To będzie najdroższe złotnicze cacko Faberge?
- Najdroższe jest Jajo Koronacyjne. To w ogóle najdroższy wyrób sztuki złotniczej na świecie. Warte jest 50 mln dolarów. Dziesięć lat temu zostało sprzedane za 25 mln dolarów, ale od tego czasu jego wartość wzrosła. To jest to cacko, które w swym wnętrzu kryło miniaturkę karety, jaką Aleksandra Fiodorowna, żona Mikołaja II, pojechała w maju 1896 roku na koronację do Soboru Uspieńskiego. Ze źródeł wiemy, że młoda cesarzowa sama wybrała ten pojazd jako bardzo reprezentacyjny i symbolizujący jej nową pozycję, już nie księżniczki heskiej, ale rosyjskiej carycy.
1903. Jajko Piotra Wielkiego (Peter the Great Egg). Było prezentem dla cesarzowej Aleksandry Fiodorowny
(fot. Wikimedia Commons)
- Cesarskie prezenty wielkanocne były tak kosztowne już wtedy, gdy powstawały?
- Pierwsze jajo kosztowało ponad 2 tysiące rubli. A potem ceny rosły. Powstały 54 prezenty wielkanocne. Ostatnie jajo dwór carski kupił za 24 tysiące rubli. Za taką sumę można było nabyć duży majątek ziemski. Robotnik w tych czasach zarabiał 300 rubli rocznie, a pensja premiera rządu wynosiła około 6 tysięcy. Wartość jaj nigdy, może z wyjątkiem pierwszego, nie wynikała tylko z wartości użytego złota i kamieni szlachetnych. To była cena za kunszt złotniczy i markę Faberge. A wyobrażenie o niej Piotr Karol miał wygórowane.
- Wszystkie jaja zrobił sam?
- Ani jednego! Faberge jest najsłynniejszym złotnikiem świata, ale żadnego projektu nie jesteśmy w stanie mu przypisać. Miał świetnych fachowców, najlepszych. Sam przede wszystkim był znakomitym menedżerem po bardzo dobrej szkole handlowej. Jego pomysł na firmę polegał na tym, by zrobić świetny marketing, zapewnić możliwie najwyższą jakość, zdobywać zamówienia dworu i zatrudnić najlepszych złotników. I do tego miał talent.
W firmie Faberge obowiązywała ścisła polityka jakości, to był jego pomysł. Wszystkie projekty rysunkowe, a potem wyroby przechodziły przez ręce szefa. Dobre było to, co zyskało jego akceptację. Trzeci element weryfikacji polegał na tym, że jeśli dany wyrób nie sprzedał się w określonym czasie, był niszczony. W stałej ofercie firmy było 5 tysięcy przedmiotów, dziennie pojawiało się 50 nowych. Zwykle było tak, że zamówienie na jajo wielkanocne przychodziło na początku roku.
Pracownia w Petersburgu wyłączała się na ten czas z innych zleceń. Nad projektem skupiało się kilku najważniejszych mistrzów. Potem w firmie wprowadzono konkursy - każdy mógł przedstawić swój projekt i wybierano najlepszy. Pierwsze trzy jaja zaprojektował Eryk Kollin, większość następnych Michał Perchin. Dwa najpiękniejsze - mozaikowe i lodowe - zaprojektowała 20-letnia Anna Pihl, córka jednego z mistrzów.
- Pierwsze jajo było skromne i przypominało zwyczajne kurze jajko.
- Bo to było przede wszystkim pudełko, kryjące niespodziankę. Po otwarciu pierwszego jaja ukazywał się złoty pojemnik jako żółtko, w nim była złota kurka, a w kurce wisiorek z ogromnym rubinem dla Marii Fiodorowny, żony Aleksandra III. Mało kto wie, że to nie był nowy pomysł, lecz nawiązanie do tradycji dworu królewskiego w Danii, skąd pochodziła cesarzowa.
Tam w skarbcu jest przechowywane francuskie jajko z XVIII wieku. Prezent od męża miał jej przypominać rodzinny dom. Cesarskie prezenty nabrały bardziej dekoracyjnego charakteru, gdy zaczął je projektować Perchin. Jego fantazja nie znała granic, to jeden z najgenialniejszych złotników XIX wieku. Jedno z jaj kryło miniaturkę krążownika "Pamięć Azowa".
Peter Carl Fabergé, ros. Петер Карл Фаберже, właśc. Carl Gustawowicz Fabergé (ur. 30 maja 1846 w Sankt Petersburgu, zm. 24 września 1920 w Lozannie) - rosyjski jubiler i złotnik
(fot. Wikimedia Commons)
- Jajo z kurką i drogocennym wisiorkiem to jest prezent dla ukochanej kobiety, ale krążownik? Skąd ten pomysł?
- Historia kolejnych cesarskich prezentów związana jest z wydarzeniami w życiu rodziny cesarskiej. Ów krążownik to była duma floty rosyjskiej, co samo w sobie było godne upamiętnienia. W tym czasie następca tronu, przyszły Mikołaj II, którego potem zmiotła rewolucja, wdał się w romans z polską tancerką Matyldą Krzesińską. W pewnym momencie stał się on tak intensywny, że groziło to skandalem. Najpierw próbowano młodych izolować, ale trudno było zabronić księciu chodzenia do teatru.
Poza tym Matylda była zdeterminowana i nieustannie pchała się Mikołajowi przed oczy. Postanowiono więc carewicza wysłać w podróż dookoła świata - by dorósł - właśnie na nowym krążowniku. Cesarzowa Maria za tym jajkiem jednak nie przepadała, bo dwa tygodnie po tym, jak je dostała, doszła do niej wiadomość, że Mikołaj omal nie zginął z ręki japońskiego samuraja.
- Badanie historii tak niezwykłych przedmiotów to chyba niezwykła przygoda?
- W przypadku dzieł Faberge szczególnie fascynująca, bo stan badań bardzo się zmienił w ostatnich latach. To był jeden z powodów, dla których zająłem się tą tematyką i napisałem książkę. Dopiero od niedawna badacze mają dostęp do archiwów rosyjskich. One z zasady są zamknięte przez 100 lat, a zwłaszcza w przypadku tak drażliwych tematów jak rodzina cesarska, która została wymordowana.
Mnóstwo szczegółów dotyczących okoliczności powstawania cesarskich prezentów wielkanocnych poznajemy z korespondencji. Zachowały się listy, w których Aleksander III uzgadnia z bratem, co ma być w środku pierwszego jaja. Rozważano pierścionek z brylantem, a w końcu ustalono, że będzie to wisior z rubinem. W literaturze sprzed 10 lat jeszcze tego nie ma. Podobnie nie była dotąd znana historia z krążownikiem "Pamięć Azowa". Kopalnią wiedzy są też dostępne od kilkunastu lat rachunki dworu cesarskiego. Dzięki takim źródłom możliwe było m.in. ustalenie właściwej chronologii powstawania wyrobów. Do tej pory w książkach była ona błędna. Poznajmy też ludzi związanych z firmą i wspaniałą historię rodziny Faberge.
- O samym mistrzu też dowiadujemy się czegoś nowego?
- W gruncie rzeczy dopiero go odkrywamy. Do niedawna niewiele było o nim wiadomo, znane było tylko jedno jego zdjęcie, a teraz mamy ich już kilkanaście. Po badaniach okazało się, że panicznie bał się dziennikarzy (udzielił tylko jednego wywiadu), a arystokracji unikał jak tylko mógł. W sklepie miał swój kantorek z wielkim weneckim lustrem, za którym siedział i kiedy w salonie pojawiał się ktoś ważny, to wychodził, witał się i rozmawiał. Poza tym nigdzie nie bywał, wręcz uciekał ze spotkań z arystokracją.
Znamienna jest historia z angielską królową Aleksandrą, która była głównym odbiorcą dzieł Faberge w Anglii. Kiedy dowiedziała się, że słynny złotnik właśnie przebywa w londyńskiej filii firmy, poprosiła o spotkanie, bo wreszcie chciała go poznać. Faberge nie mógł odmówić spotkania, ale robił wszystko, by się od niego wykręcić. Kiedy stało się jasne, że złotnik nie przyjdzie do Pałacu Buckingham, kolejny posłaniec zawiadomił go, że w takim razie królowa przyjedzie do sklepu. I co zrobił Faberge? Spakował się i rano wyjechał.
- Pana książka już w tytule - "Faberge. Historia i arcydzieła" - sygnalizuje, że mowa jest nie tylko o słynnych jajach.
- Cesarskie jaja to oczywiste skojarzenie z tym nazwiskiem, ale Faberge to także niezwykłej urody przedmioty codziennego użytku - papierośnice, puzderka, szkatuły, ramki na zdjęcia, bukiety kwiatów. Na dworze cesarskim takimi prezentami obdarowywano szczególnie ważnych gości. Kiedy Faberge odniósł sukces, stał się jednym z głównych ich wykonawców. Takie cacka zamawiali różni bogacze, nie tylko w Rosji.
W ciągu 50 lat firma wykonała 120-150 tys. przedmiotów. Dzięki temu, że w komplecie zachowały się rachunki możemy na ich podstawie odtworzyć wiele ciekawych historii. Ba, znamy nawet historię przedmiotów, których jeszcze nie odnaleźliśmy. Wiemy np. że Matylda Krzesińska zamówiła ikonę z Matką Boską Czestochowską. Niestety, dzieło zaginęło.
- Co wiemy o innych nabywcach?
- Jednym z największych mecenasów Faberge był Emanuel Nobel, kuzyn Alfreda. Rodzina Noblów osiadła w Baku, gdzie zaczęli wydobywać ropę i szybko stali się jedną z najbogatszych rodzin w Europie. Emanuel zamawiał u złotnika ogromne ilości przedmiotów. Na wydawanych przez niego przyjęciach zaproszone damy w serwowanych ciastkach znajdowały drobną biżuterię. On też był głównym nabywcą biżuterii lodowej - w srebro lub platynę oprawiano zanieczyszczony kryształ górski, który wyglądał jak kawałek lodu.
- To bardzo nowoczesny pomysł.
- Kilka pomysłów Faberge promował jako pierwszy na świecie. Przykładem jest jajko mozaikowe. Jego korpus tworzy siatka z platyny i złota, której oczka inkrustowane są diamentami, rubinami, szafirami, szmaragdami i perłami. Dzięki temu jajko jest jednocześnie ażurowe i lśni barwami szlachetnych kamieni. Charakter dekoracji jest zbliżony do struktury mozaiki.
Jego styl wyprzedzał swój czas. Jajko powstało w 1914 roku, ale estetyka dzieła jest bliska stylowi art deco, który opanuje sztukę Zachodu dopiero w kilka lat później, po pierwszej wojnie światowej. Pomysł stylu mozaikowego zainspirował złotników i spodobał się klientom. Już dwa lata później biżuteria naśladująca styl jajka mozaikowego pojawiła się w ofercie znakomitej amerykańskiej firmy złotniczo-jubilerskiej Cartier.
- Faberge lubił też secesję.
- Arcydziełem tego stylu jest niebieska emaliowana papierośnica z diamentowym wężem. W dorobku pracowni Fabergé jest to dzieło wyjątkowe, zachwycające urodą, delikatnością i klasą artystyczną. Ma też niezwykłą historię z romansem i zemstą królewskiej kochanki. W 1908 roku kupiła ją Lady Alicja Keppel, jedna z wytwornych dam londyńskiego towarzystwa, a prywatnie kochanka króla Anglii Edwarda VII. Był to upominek z okazji dziesiątej rocznicy ich romansu. Po śmierci monarchy jego żona królowa Aleksandra ostentacyjnie zwróciła papierośnicę pani Keppel.
Wkrótce też Alicja wraz z mężem opuściła kraj i nigdy już do Anglii nie wróciła. 25 lat lat później, w 1936 roku, wnuk Edwarda VII, król Edward VIII abdykował, aby poślubić kobietę z gminu i do tego rozwódkę, Wallis Simpson. Jego czyn wstrząsnął całym ówczesnym światem. Na wieść o tym Alicja Keppel zrobiła coś niezwykłego. Zapakowała papierośnicę i posłała ją w prezencie królowej Marii, żonie kolejnego króla Anglii, Jerzego VI.
Wspaniała, wyzwolona kobieta o nieposkromionym temperamencie dokonała zdumiewającej manifestacji, czyniąc jedno z dzieł Fabergé symbolem zmian społecznych i wyzwolenia kobiet. Pikanterii tej historii dodaje fakt, że Alicja Keppel jest prababką Kamilli, żony księcia Karola.
- Czy warto wciąż szukać dzieł Faberge?
- Oczywiście. Zaginęło osiem cesarskich jaj wielkanocnych, o trzech wiedzieliśmy na pewno, że przetrwały i jedno niedawno się odnalazło. Dwa są jeszcze do odkrycia. Ale nie tylko one. Dowodem jest historia zbiorów wielkiej księżnej Marii Pawłownej, właścicielki jednej z największych kolekcji diamentów i kamieni szlachetnych na świecie. Kiedy wybuchła rewolucja, księżna zdążyła jedynie spakować klejnoty i uciekła za granicę (notabene jej rodzina do tej pory z nich żyje), zostawiając w Rosji swoje zbiory Faberge - spinki do mankietów, papierośnice, broszki.
Zostały one zamknięte w kasie pancernej w ambasadzie szwedzkiej. Pracownicy ambasady, ewakuując się podczas II wojny światowej, wywieźli tę kasę do Szwecji. Przez kilkadziesiąt lat stała nieotwierana. Kiedy to w końcu zrobiono, drogocenności wróciły do spadkobierców Marii, a ci uznali, że sprzedadzą je na aukcji. Nagle na rynku antykwarycznym pojawiły się wielkiej klasy wyroby jubilerskie zrobione dla jednej na najbardziej eleganckich kobiet epoki.
- A w Polsce jest sens przepatrywać strychy?
- W naszych komodach i szufladach z całą pewnością leży mnóstwo wyrobów rosyjskiego złotnictwa, często zupełnie niedostrzeganych. Proszę sobie wyobrazić mały flakonik na perfumy - polny kamień, jakim jest różowy kwarc, troszkę srebra, parę maleńkich diamencików. I talent artysty. Taka rzecz na aukcji w Londynie poszła za 150 tys. funtów. Moja książka ma przekonać, że warto zacząć polskie badania nad złotnictwem rosyjskim. Mamy co badać i szukać, bo byliśmy częścią Rosji w czasach, gdy tworzył Faberge. Analizując rachunki w rosyjskich archiwach, wiemy o setkach nazwisk polskich odbiorców, naszej arystokracji. Te wspaniałe i kosztowne rzeczy gdzieś wciąż w Polsce muszą być.
IWONA KŁOPOCKA-MARCJASZ
[1] Zdjęcie udostępnione jest na licencji:
Creative Commons
Uznanie autorstwa - Na tych samych warunkach. 3.0.