Obaj też mieli austriackie nazwiska i obaj jako profesorowie uniwersyteccy weszli do polityki dość przypadkowo: jeden z polecenia marszałka Piłsudskiego, drugi za namową gen. Jaruzelskiego. Obaj byli synami kolejarzy stryjskich i polityka raczej zaszkodziła ich wizerunkom.
Bartel - pięciokrotny premier RP
Kazimierz Bartel (po prawej) wraz z Józefem Piłsudskim i Ignacym Mościckim po wyborze tego drugiego na prezydenta na Zamku Królewskim w Warszawie w 1926
(fot. Wikimedia)
Kazimierz Bartel (1882-1941) był synem maszynisty kolejowego. Z racji zawodu rodzina Bartlów często się przemieszczała. Najdłużej przemiennie pomieszkiwała w Stryju i we Lwowie. Kazimierz Bartel ukończył szkołę powszechną w Stryju, a w 1898 roku uzyskał dyplom mistrza ślusarskiego w Szkole Przemysłowej we Lwowie. Początkowo zatrudnił się jako ślusarz w stryjskich warsztatach kolejowych. Tam przygotowywał się do egzaminu dojrzałości, który zdał w 1901 roku. Później ukończył Politechnikę Lwowską i stał się szanowanym uczonym. W II Rzeczpospolitej zajmował wiele stanowisk: był m.in. ministrem kolei i oświecenia publicznego, długoletnim posłem i senatorem, ale też prezesem Polskiego Towarzystwa Matematycznego, a jego książka "Geometria wykreślna" była podręcznikiem akademickim.
W tym czasie Lwów był jednym z najważniejszych centrów światowej matematyki. Profesorowie Stefan Banach i Hugo Steinhaus z kilkudziesięcioma uniwersyteckimi uczonymi stworzyli słynną, wręcz legendarną, Lwowską Szkołę Matematyczną, będącą największym polskim wkładem w dzieje nauki powszechnej.
O znaczeniu Lwowskiej Szkoły Matematycznej wiele mówi fakt, że w chicagowskim Museum of Science Stefana Banacha postawiono na równi z Pitagorasem i Euklidesem. Bartel, z racji pełnionej funkcji, miał potężne wpływy polityczne i pomagał kolegom matematykom w umacnianiu ich pozycji w światowej nauce. Zachowały się liczne dowody świadczące, że sprzyjał finansowaniu wyjazdów lwowskich matematyków na światowe konferencje naukowe (m.in. załatwił im bezpłatne bilety kolejowe) i dotował ich publikacje w prestiżowych periodykach.
Kazimierz Bartel jako polityk popierał bezwzględnie Piłsudskiego, ale umiał też mu się przeciwstawić, gdy marszałek poniewierał Sejmem, ubliżając posłom. Ukuto nawet wówczas termin: "bartlowanie", co oznaczało szukanie kompromisów, łagodzenie napięć pomiędzy parlamentem a marszałkiem. Ale gdy Piłsudski w 1930 roku kazał uwięzić centrolewicową opozycję, złożył mandat poselski. Był człowiekiem kompromisu, ale przejawiał dużą odwagę cywilną. Będąc rektorem Politechniki Lwowskiej, ostro piętnował wszelkie przejawy antysemityzmu na uczelni. W reakcji na to studenci wszechpolacy wpuścili na korytarze Politechniki Lwowskiej dużą świnię z czerwonym napisem "Bartel".
Ostatnie dwa lata życia Bartla to czas tajemniczych, niewyjaśnionych do dziś zagadek biograficznych. Gdy we wrześniu 1939 roku Sowieci zajęli Lwów, został jako były premier i oficer w randze pułkownika aresztowany, ale wkrótce zwolniono go i pozwolono prowadzić wykłady na politechnice. Wydano nawet podręcznik akademicki jego autorstwa w języku rosyjskim. Podczas rewizji w jego domu stracił "tylko" zegarek. Zaczęły wówczas krążyć po Lwowie pogłoski, że został wezwany do Moskwy przez samego Stalina i tam otrzymał propozycję utworzenia jakiejś namiastki quasi-polskiego rządu. Inna plotka głosiła, że oferowano mu mandat w Radzie Najwyższej ZSRR oraz że premier rządu emigracyjnego Władysław Sikorski próbował ściągnąć go do Londynu. Ale Bartel uparcie twierdził, że jego miejsce jest na politechnice. W każdym razie czas okupacji sowieckiej we Lwowie Bartel przeżył w miarę normalnie.
Gdy w czerwcu 1941 roku Lwów zajęli Niemcy, aresztowali Kazimierza Bartla razem z kilkudziesięcioma polskimi profesorami Uniwersytetu i Politechniki Lwowskiej. W nocy z 3 na 4 lipca 1941 roku uczonych wywieziono na Wzgórza Wuleckie i tam rozstrzelano. Ale wśród zabitych nie było Kazimierza Bartla.
Po Lwowie krążyła plotka, że aresztujący Bartla gestapowiec miał zwrócić się do niego z pytaniem: "Dlaczego pan nie uciekł z bolszewikami?". "Bo nie jest w moim zwyczaju uciekać" - odparł Bartel. Przewieziono go do osławionego więzienia na ulicy Łąckiego i tam - według dokumentów o dużej wiarygodności - miano przedłożyć mu propozycję utworzenia na terenie okupowanej Polski zależnego od Niemiec rządu. Początkowo był traktowany z wielką atencją. Żonie pozwolono przynosić domowe posiłki. Wsłuchiwano się w to, co mówi, i w bardzo grzecznej formie polemizowano z nim. W liście do żony Bartel napisał, że pewnie traktowany jest tak z racji stanowiska premiera, jakie sprawował przed wojną. Gdy Bartel oświadczył, iż nie jest możliwe, aby firmował jakikolwiek polski kolaborancki rząd, skończyło się łagodne traktowanie. Współwięzień z tej samej celi, Antoni Stefanowicz, w swych wspomnieniach napisał: Pamiętam, jak pewnego razu gestapowiec z Ukraińcem z Hilfsgestapo kazali Profesorowi czyścić buty ukraińskiemu parobkowi od koni.
Kazimierza Bartla rozstrzelano w nocy z 25/26 lipca 1941 roku. Gdy następnego dnia żona pojawiła się w więzieniu z obiadem, strażnik odmówił przyjęcia naczyń. Dyrektor więzienia, do którego Maria Bartlowa zwróciła się z pytaniem: dlaczego? - pokazał jej depeszę, w której zawarta była informacja, iż jej męża rozstrzelano na osobisty rozkaz ministra spraw wewnętrznych III Rzeszy - Heinricha Himmlera. Bartlowej polecono opuścić dotychczasowe mieszkanie - mogła zabrać tylko dwie walizki.
Messnerowie
Zbigniew Messner (1929-2014) wywodził się ze starej austriackiej rodziny, która osiedliła się w okolicach Stryja po pierwszym rozbiorze Polski ( rok 1772). Habsburgowie po przyłączeniu do cesarstwa południowych ziem Rzeczpospolitej, w celach germanizacyjnych wysyłali tam w charakterze kolonistów przedstawicieli różnych zawodów. Niespodziewanie jednak większość z nich spolonizowała się. Zatraciła niemieckość. Zaczęła używać języka polskiego, stając się z czasem prawdziwymi polskimi patriotami. Tak było też z Messnerami.
Protoplasta polskich Messnerów, Jan Krystian Henryk (1754-1806), żonaty z Katarzyną Hamelmann (1762-1815), osiadł w Hartfeld (Twarde Pole) - około 80 km od Stryja. Była to rodzina chłopska, która przeprowadziła się do Galicji skuszona obietnicami cesarskimi otrzymania domu ze stajnią, narzędziami rolniczymi oraz dziesięcioletnim okresem zwolnienia z podatków. Rolnictwem zajmowało się pięć kolejnych pokoleń Messnerów. Tradycję tę przełamał dopiero Henryk Fryderyk Messner, żonaty z Krystyną Müller, który po ślubie przeprowadził się do domu teściów w Stryju. Zmarł młodo w 1904 roku na skutek zatrucia kwasem solnym.
Zostawił dwóch synów: Jana (1897-1970) i Henryka (1904-1978), którzy wyróżniali się zdolnościami technicznymi i manualnymi. Potrafili wytwarzać meble, lampy metalowe, szopki artystyczne. Obaj po wojnie z rodzinami osiedli w Gliwicach. Henryk, który był ojcem trzech synów: Zbigniewa - przyszłego premiera, Tadeusza i Janusza, miał niezwykłą biografię.
Henryk Messner cudem przeżył wojnę, a okoliczności uniknięcia przez niego śmierci wpisały się mocno w legendę rodzinną. Dramat rozegrał się latem 1943 roku. Mimo hitlerowskiego zakazu Henryk Messner wspólnie z sąsiadem dokonał w nocy w swoim domu (wydawało mu się, że po kryjomu) nielegalnego uboju tucznika. Rankiem następnego dnia, w porze śniadaniowej, wpadł do domu Messnerów patrol niemiecki i to w momencie, gdy rodzina siedziała przy stole, spożywając świeżą, parującą kaszankę. Za takie "przestępstwo" wyrok był tylko jeden: natychmiastowe rozstrzelanie. Henryka Messnera wyprowadzono za dom, gdzie rósł łan pszenicy, ustawiono do egzekucji i pozwolono mu się pomodlić. Gdy żołnierz niemiecki przymierzył się do strzału, nagle desperacko wyskoczył młodszy syn Henryka, dziesięcioletni Tadeusz, i rzucił się na karabin. Strzał przeszedł obok skazanego. Henryk Messner wykorzystał sytuację i dał nura w wysoki łan pszenicy. Uciekał na oślep w stronę lasu, potykając się co chwila. Miał wielkie szczęście. Kolejne kule śmigały obok jego głowy, ale hitlerowcom nie udało się go trafić. Przeżył okupację niemiecką w podstryjskiej wsi. Do domu wrócił dopiero w lecie 1944 roku, gdy Niemcy uciekli przed Sowietami.
Trójką małych synów (najmłodszy miał roczek) zajmowała się jego żona, Bronisława, kobieta z charakterem i hartem ducha. W legendzie domowej zachowało się jeszcze jedno wspomnienie. Pewnego dnia w czasie mroźnej zimy przełomu lat 1943/1944, gdy głód coraz bardziej zaglądał w oczy rodzinie Messnerów, bo Niemcy zmniejszyli przydziały chleba na kartki (Polakom i Ukraińcom z 2 kilogramów na 70 dag tygodniowo, Żydom na 35 dag), zrozpaczona
Bronisława Messnerowa wyszła za dom, aby się w samotności wypłakać. I niespodziewanie usłyszała beczenie krowy. Nie dowierzała swym zmysłom, bo w okolicy od dawna nie było bydła, gdyż cały zwierzęcy inwentarz zarekwirowali hitlerowcy. Poszła sprawdzić. Przeżyła szok. Przy torowisku leżała ranna krowa - musiała jakimś cudem, niezauważona, wypaść z transportu. Co robić w tej sytuacji?! Serce Bronisławy zaczęło bić gwałtownie i, nie namyślając się długo, poszła do domu po nóż, aby skrócić zwierzęciu męki i zdobyć mięso dla głodujących dzieci. Później przez lata prześladowała ją myśl, że gdyby nie głód, to może wykurowałaby ranną krowę i miałaby mleko dla dzieci. Ale z drugiej strony - czy udałoby się tak ukryć żywą krowę, aby sąsiedzi tego nie zauważyli i aby ktoś nie doniósł na gestapo. Był to przecież czas okrutny, gdy rozum ludzki spał, a szalały demony.
Gdy Polska straciła Stryj, Bronisława i Henryk Messnerowie z trójką synów wyjechali do Gliwic i osiedli w małym mieszkaniu przy ulicy Krzywej. Po kilku tygodniach otrzymali przydział na poniemiecki domek w pobliżu Operetki Śląskiej. Henryk Messner poszedł go obejrzeć i zastał tam płaczącą Ślązaczkę, autochtonkę, wdowę z trójką dzieci, która twierdziła, że nie chce wyjeżdżać do Niemiec, że czeka na weryfikację urzędniczą kim jest: Polką czy Niemką. Po tej wizycie Messner zrezygnował z przydziału i mieszkał już do końca życia z rodziną przy ulicy Krzywej.
Długo łudził się, że wróci do Stryja. Ale gdy udało mu się tam pojechać w odwiedziny w 1966 roku, po powrocie stwierdził: "W Stryju wszystko się zmieniło. Tylko nasza stara grusza pozostała. Niestety, my już tam nie wrócimy". I nie wrócił. Zmarł w Gliwicach. Wróciła natomiast jego teściowa, Józefa Barabasz, która nie mogła się na Śląsku zaadaptować. Opuściła Gliwice, mając 92 lata, i rok później zmarła w Stryju. Spoczywa na tamtejszym cmentarzu.
Premier lat przełomu
Zbigniew Messner
(fot. Wikimedia)
Imponującą karierę naukową zrobił syn Henryka - Zbigniew Messner. Ukończył Liceum Handlowe, a później Wyższą Szkołę Ekonomiczną w Katowicach (dzisiejszy Uniwersytet Ekonomiczny), gdzie przeszedł wszystkie szczeble kariery naukowej: od asystenta do rektora, którą to funkcję pełnił w latach 1975-1982, rozbudowując swą uczelnię w sposób budzący uznanie środowiska akademickiego.
Przez lata, robiąc błyskotliwą karierę naukową, stronił od polityki. Aż nagle - jak to powiedział w wywiadzie z Janem Cofałką - "dopadł mnie wiatr od morza, który powiał w pamiętnym sierpniu 1980 roku". Uległ namowie gen. Wojciecha Jaruzelskiego i został w 1982 roku wicepremierem w jego rządzie, a w 1985 roku - premierem. Formacja polityczna, w którą się zaangażował, była już o krok od przepaści - bankructwa ekonomicznego i politycznego, Messner wierzył jednak, że znajdzie sposób na wyprowadzenie polskiej gospodarki z zapaści. Był współautorem nośnego, a w warunkach socjalizmu rewizjonistycznego hasła: "Co nie jest prawem zabronione, jest dozwolone". Niestety, mimo wielu dość drastycznych reform i korekt (z próbami prywatyzacji niektórych gałęzi polskiej gospodarki) system zawalił się, a balast oskarżeń, który spadł na zdymisjonowanego 19 września 1988 roku premiera Messnera, zostawił niezasłużone piętno na jego biografii. Długo nie mógł się z tego psychicznie otrząsnąć. Pomogła mu w tym jego społeczność akademicka, kiedy wybrano go w sposób demokratyczny na kierownika katedry rachunkowości, a później, w roku 2003, gdy powierzono mu funkcję prezesa Stowarzyszenia Księgowych w Polsce - organizacji liczącej 30 tysięcy członków.
W najnowszej historii Polski mocno eksponowana jest teza, że premierem wielkiego przełomu był w roku 1989 Tadeusz Mazowiecki. I nie sposób jej w zasadzie kwestionować. Ale unikając politycznych uproszczeń, w których pogrążona jest bardzo historiografia Polski, należy pamiętać, że reformy gospodarcze premiera Messnera, a później Mieczysława Rakowskiego, a zwłaszcza pomysły ministra Mieczysława Wilczka (1932-2014) torowały drogę do ostrego przełomu, jaki nastąpił po przejęciu steru polskiego rządu przez tandem Tadeusz Mazowiecki - Leszek Balcerowicz.
Po latach Zbigniew Messner powiedział o swym premierostwie: - Nie żałuję tamtego okresu. Dalekie jest mi samozadowolenie, bo takiego nie mogło być. Największym mankamentem czasów, w których przyszło mi być premierem, było to, że de facto partia kierowała i rządziła, rząd był wykonawcą jej dyrektyw. Temu nie udało mi się skutecznie przeciwstawiać, co mi zresztą zarzucał bezpartyjny wicepremier Wiesław Sadowski. Uważam, że gdyby wówczas udało się wdrożyć przedłożony Sejmowi mój pakiet reform, być może społeczeństwo nie byłoby narażone na taki szok, jaki przeżyło później w rezultacie reform Balcerowicza.
Zbigniew Messner zachował sentyment do swego miasta rodzinnego, pamięć o swoim stryjskim gimnazjum i o kolegach z ulicy Młynarskiej, gdzie mieszkał. Jeden z nich, opolanin Zdzisław Kocurkiewicz, wspominał, że razem jako chłopcy toczyli boje na pięści w stryjskim klubie bokserskim. Messner zapowiadał się na dobrego boksera. Wincenty Zakrzewski - kuzyn Kocurkiewicza, który trenował w tym samym klubie i ścierał się na treningach z Messnerem - był po wojnie na Śląsku bokserem noszącym przydomek "Atomowy cios".
Po opuszczeniu Stryja - w swoim domu w Gliwicach, a później w podwarszawskim Konstancinie - kultywował kresowe tradycje. Szczególne znaczenie przywiązywał do świąt Bożego Narodzenia, obchodząc Wigilię dwukrotnie: raz 24 grudnia, a po raz drugi 6 stycznia, w święto Trzech Króli - czyli zgodnie z obrządkiem greckokatolickim, bo do tego Kościoła należała jego matka, Bronisława Messnerowa. Tak te święta właśnie obchodzono w Stryju. Na stole musiały być zawsze potrawy tradycyjne, a specjalistą od kutii, od najmłodszych lat, był Zbigniew Messner. Nigdy nie dawał sobie tego przywileju odebrać. Nawet gdy jego dorosłe wnuki chciały pomagać przy sporządzaniu kutii, decydujące zdanie miał dziadek: jakie proporcje zastosować - ile bakalii, a ile miodu.
Na Uniwersytecie Ekonomicznym w Katowicach zachowano pamięć i uznanie dla osiągnięć prof. Zbigniewa Messnera jako uczonego i budowniczego katowickiej uczelni. 14 stycznia 2014 roku rektor tej uczelni prof. Leszek Żabiński powiedział: Reformy prof. Zbigniewa Messnera torowały mentalną zmianę na rzecz przemiany ustrojowej. Sukcesowi, który był przewidywalny i realny, przeszkodziło przegrane referendum gospodarcze. Z racji zasług dla uczelni, regionu i kraju pamięć o Tobie, Drogi Profesorze i Rektorze, jest na trwałe wpisana w dzieje Twojej Alma Mater. Obecnie jedna z sal na Uniwersytecie Ekonomicznym w Katowicach nosi imię prof. Zbigniewa Messnera.
Żoną prof. Zbigniewa Messnera była poetka i pisarka, autorka poczytnych książek dla dzieci Irena Laris-Domańska (1929-2012). Poznali się w Gliwicach, gdzie uczęszczali wspólnie do liceum. Irena Messnerowa była córką przedwojennego oficera i lekarki, która zginęła na jej oczach w powstaniu warszawskim. Przeżyła też tragedię swego brata licealisty, zabitego pod Puławami podczas próby ucieczki z transportu kolejowego wiozącego go do obozu w Auschwitz. Messnerowie mają dwie córki - Bożenę i Lilianę, absolwentki psychologii na Uniwersytecie Śląskim w Katowicach.
Stanisław S. Nicieja
NOWA TRYBUNA OPOLSKA