Symbol Rzeszowa, który do niego nie należy

Początek lat 70. Montaż pomnika Czynu Rewolucyjnego. Zgodnie z założeniem projektanta szybko stał się symbolem miasta
Początek lat 70. Montaż pomnika Czynu Rewolucyjnego. Zgodnie z założeniem projektanta szybko stał się symbolem miasta Włodzimierz Kozło
Rzeszów prowadzi dyskretne rozmowy z bernardynami o odzyskanie kilku arów, na których stoi pomnik Czynu Rewolucyjnego. Na razie bez efektu

Komuna dyskretnie ubolewała, że pomnik Czynu Rewolucyjnego w Rzeszowie jest niższy niż wieża bernardyńskiego kościoła. Dla komuny to był architektoniczny dyshonor. Wolna Polska po 1989 roku ubolewa, że pomnik w ogóle stanął i stoi, więc co rusz pojawiają się pomysły jego burzenia.

W 2006 roku Radą Miasta Rzeszowa targała dyskusja, czy zwracać bernardynom teren, na którym kiedyś kwitły ich słynne ogrody. Wówczas radnych mniej zajmował problem, że na tym placu stoi rewolucyjny pomnik, który na kościelnym terenie będzie obrazą uczuć religijnych. Przekazano zakonnikom plac za symboliczny 1 proc. wartości i nagle (?) przypomniano sobie, że na kościelnym stoi komunistyczna instalacja. Tajemnicą poliszynela jest, że zakonnicy mieli konkretne plany, co do przyszłości odzyskanego placu, ale pomnika Czynu Rewolucyjnego w nich już nie było.

Na papierze można wszystko, ale nikt nie wie, za czyje pieniądze i czyim staraniem obiekt miałby zniknąć. Tym bardziej że "Wielka c...a", jak rzeszowianie pieszczotliwie nazywają dzieło prof. Mariana Koniecznego, na stałe wpisała się w świadomość i krajobraz miasta. Nie zamek, nie studnia na rynku, a "Wielka c...a" stała się symbolem Rzeszowa. Zburzyć ją, to jakby zburzyć warszawską Kolumnę Zygmunta albo gdańskiego Neptuna.

Od kontrowersji nie dało się uciec w trakcie spotkania mieszkańców miasta z prof. Marianem Koniecznym, autorem pomnika, ktore miało miejsce w ubiegły piątek. W sali balowej hotelu Rzeszów przeważali piewcy obiektu i spotkanie pewnie przebiegałoby w atmosferze laurek dla artysty, gdyby nie Bogusław Kleszczyński z rzeszowskiego oddziału Instytutu Pamięci Narodowej, który zadał artyście kilka trudnych pytań.

Komuna na kościelnym

Bogusław Kleszczyński zapytał wprost artystę, czy wie, z jakiej okazji pomnik powstał, co tak naprawdę upamiętnia i czy zna życiorysy panów, którzy uczestniczyli w odsłanianiu pomnika. Bo - przypomniał - pomnik miał być odsłonięty w 1972 r. na okoliczność rocznicy istnienia Polskiej Partii Robotniczej, poświęcony był czynowi rewolucyjnemu, który realizował się głównie w katowniach UB, a w jego odsłonięciu uczestniczących trzech na pięciu panów to byli funkcjonariusze Wojewódzkiego Urzędu Bezpieczeństwa Publicznego. Kleszczyński został przez część zgromadzonych "wybuczany", a Konieczny oświadczył, że życiorysów tych panów nie zna. Z ówczesnych władz lokalnych znał Władysława Kruczka.

- To był wielki gospodarz, to on rozpoczął rozbudowę i unowocześnianie tego miasta - oceniał wieloletniego I sekretarza wojewódzkiego i członka Biura Politycznego KC PZPR.

Na sali już nie można było udawać, że kontrowersji wokół pomnika nie ma. Artysta przyznał, że od ćwierćwiecza docierają do niego echa tych kontrowersji.
- Z początkiem tego wolnego dla nas dwudziestopięciolecia zjawiła się u mnie w domu bardzo ważna społecznie postać i prosiła o podpisanie glejtu, że zgadzam się na zmianę nazwy - zdradził. - Wypędziłem go. Pomnik mogą sobie usuwać, ale nie wolno zmieniać jego wymowy.
Owszem, cieszy go, że jego dzieło żyje życiem intensywnym, choć nie cieszy, że temu życiu towarzyszy nieustający spór.

W trakcie spotkania ujawnił sie jeszcze jeden aspekt tego sporu - biznesowy. Otóż jeden z młodych jego uczestników zakrzyczał, że rzeszowscy studenci wpadli na pomysł produkcji miniaturek pomnika jako pamiątki dla turystów. A tu za stołem prezydialnym siedzi pani Agnieszka, która rości sobie prawa wyłączności do produkcji miniaturek, choć studenci na ten pomysł wpadli dwa lata przed nią.

Pani Agnieszka broniła się, że zgodę na wykorzystanie projektu uzyskała od samego mistrza, co mistrz natychmiast potwierdził. W ten sposób pomnik ku czci antykapitalistycznego czynu stał się przedmiotem zupełnie kapitalistycznych zachowań.

Warszawska Nike Koniecznego od dawna nie wywołuje sporów, choć artysta opowiadał, że kiedy w 1964 r. odsłaniano ją kosztem 7 milionów ze zbiórki społecznej, pojawiły się opinie, że za taką sumę można by wybudować kolejną szkołę tysiąclatkę. Jan Paweł II jego autorstwa nikomu nie wadzi w Licheniu ani marszałek Piłsudski w Suwałkach. Ale rzeszowski pomnik wciąż kole w oczy.

Czy w 2006 roku oczy rzeszowskich radnych zaszły mgłą i nie zdawali sobie sprawy, jaki problem szykują? To była kolejna pyskówka pomiędzy garstką lewicowych a dominującymi w radzie miasta prawicowymi radnymi. Zdominowana przez PiS i LPR rada przegłosowała zwrot ponad półtora hektara miejskiego terenu zakonowi braci mniejszych.

Wprawdzie Tomasz Kamiński oponował, żeby decyzję jeszcze przemyśleć, bo miasto pozbywa się szalenie atrakcyjnego terenu za 1 proc. wartości, ale Robert Kultys nawymyślał mu od spadkobierców komuny, która niszczyła naród i Kościół. W politycznym zacietrzewieniu wszystkim umknęło, że na tych 1,6 ha, które w końcu przekazano bernardynom za 1 proc. wartości, stoi pomnik Czynu Rewolucyjnego.

A ledwie rok wcześniej z budżetu miasta wyłożono w ciągu tygodnia 100 tys. zł na instalację przy pomniku dość prymitywnego skateparku. Wcześniej chłopcy na deskach szaleli po granitowych płytach i schodach wokół pomnika, władze miasta chciały zrobić im dobrze i wylały beton. Rok później przyszli bernardyni z planem swoich ogrodów i betonowy skatepark za publiczne złotówki trzeba było skuwać.

Pomnik się ostał, bo skuwanie tego żelbetu to koszt gigantyczny, a i przyzwolenia rzeszowian na ten krok by nie było.
Przypuszczać można, że zakonnicy od początku mieli w planie likwidację pomnika. Pokazują to wizualizacje zagospodarowania odzyskanego terenu. Po prostu pomnika na tych wizualizacjach już nie ma, na co zwrócił uwagę jeden z uczestników spotkania z prof. Koniecznym. Przypadek, pomyłka, celowe zamierzenia w planach bernardynów?

Jasne są za to zamierzenia miasta. Prezydent Tadeusz Ferenc oświadczył publicznie, że od kilku lat prowadzi z zakonnikami rozmowy o odzyskanie kilku arów, na których pomnik stoi. Choć rozmowy te bardziej przypominają monolog niż dialog.

- Ubiegamy się o ten teren choćby po to, by przeprowadzić renowację pomnika, bo w tej chwili obiekt stoi na prywatnym terenie, więc nie możemy tam prowadzić żadnych działań - potwierdza Maciej Chłodnicki, rzecznik prezydenta miasta.

Przed trzema laty w przestrzeni publicznej zaistniała informacja, że to bernardyni zwrócili się do władz miasta z propozycją przekazania sześciu arów. Informacja szybko przez zakon zdementowana. W 2012 roku informowali oficjalnie: "Oświadczamy, że do czasu zakończenia Roku Jubileuszowego i prac nad ogrodami klasztor nie będzie podejmował żadnych działań związanych z pomnikiem".

Nie wspominano o jakie działania chodzi. Ogrody stoją i zostały oficjalnie udostępnione, rok jubileuszowy, czyli 500-lecie objawień Marii Panny w Rzeszowie, czyli 2013 rok dawno już minął, a właściciele terenu nie zajęli stanowiska na temat przekazania miastu tych kilku arów.

Bo kole w oczy

"Pomnik Czynu Rewolucyjnego nie jest społecznie akceptowanym symbolem Rzeszowa i narusza kulturową tożsamość miasta. Nie możemy być dumni z budowli, która upamiętnia zbrodniczy system komunistyczny. Jesteśmy przeciwni gloryfikowaniu totalitaryzmu, dlatego nie wyrażamy zgody na zapełnianie publicznej przestrzeni obiektami o charakterze apoteozy faszyzmu i komunizmu.

Idea pomnika jest sprzeczna etycznie, moralnie, duchowo i kulturowo z kultem Matki Bożej i jej sanktuarium, jak też całą tradycją Rzeszowa" - pisali w liście otwartym działacze rzeszowskiej prawicy w 2012 roku. To była ich reakcja na apel lewicy, by prezydent Ferenc postarał się o zwrot pomnika. Radny PiS Marek Strączek grzmiał na to, że o zwrocie nie ma mowy, pomnik ma zniknąć, bo "walczymy o prawdę historyczną" i "trzeba uświadomić ludziom, że ten obiekt przynosi miastu wstyd i nie jest jego żadną wizytówką". Decyzję, co do losów pomnika pozostawił bernardynom.

Dyskusji publicznej towarzyszy obawa wielu rzeszowian, bo wciąż nie milkną głosy upierające się przy wyburzeniu tej artystycznej i ideologicznej spuścizny po PRL. Bez której to spuścizny znaczna część mieszkańców nie wyobraża sobie topografii miasta, która dla przyjezdnych jest punktem orientacyjnym w terenie, dla wszystkich - symbolem Rzeszowa. I nie tylko dla tych najstarszych, bo - jak to ujął jeden z najmłodszych uczestników spotkania z prof. Koniecznym: zanim na rynku zainstalowano studnię, to wszyscy umawialiśmy się pod "Wielką"...

Andrzej Plęs
NOWINY

emisja bez ograniczeń wiekowych
Wideo

Biznes

Polecane oferty

Materiały promocyjne partnera
Wróć na naszahistoria.pl Nasza Historia