Tadeusz Chciuk - król Białych Kurierów

Redakcja
Tadeusz Chciuk i jego żona, Ewa z Lovellów
Tadeusz Chciuk i jego żona, Ewa z Lovellów zbiory rodziny Chciuków
Z licznej drohobyckiej rodziny Chciuków, zadziwiającą, wręcz filmową biografię miał jego brat - Tadeusz

Tadeusz Chciuk (1916-2001) był synem Marii z domu Śpiewak i Michała, technika melioracyjnego. Ukończył gimnazjum w Drohobyczu, gdzie dał się poznać jako świetny hokeista, narciarz, szachista, poeta, redaktor pisma "Młodzież". Był w szkole prymusem, starostą klasy, prowadził drużynę harcerską i jednocześnie uczył się w ukraińskiej Szkole Muzycznej im. Mykoły Łysenki w Drohobyczu. Słowem, chłopak - marzenie wszystkich rodziców, gdy się do tego doda, że był wyjątkowo przystojny. Po maturze podjął studia na Wydziale Prawa Uniwersytetu Jana Kazimierza we Lwowie, które ukończył w czerwcu 1939 roku tuż przed wybuchem wojny.

Miał też dyplom średniego kursu lwowskiego konserwatorium. Był dyrygentem chóru miejskiego "Echo"w Drohobyczu. W czasie wakacji dorabiał przy regulacji Tyśmienicy. Gdy Drohobycz zajęli Rosjanie, przedostał się z bratem Andrzejem na Węgry. Zimą 1939/1940 roku pięciokrotnie przekraczał jedną z najbardziej niebezpiecznych w tym czasie granic Europy - węgiersko-sowiecką. Był ryzykancki, ale rozważny i nieuchwytny. Jak bumerang krążył między Budapesztem a Lwowem, Drohobyczem i Stanisławowem. Przenosił pierwsze informacje o masowych wywózkach ludności polskiej na Sybir, podawał liczby, charakteryzował terror, organizował przerzuty uchodźców, ratując im życie. Opisał to później w świetnej, wielokrotnie wznawianej książce "Biali Kurierzy".

Tak nazwał - a określenie to dzięki jego publikacjom i audycjom radiowym weszło do powszechnego obiegu - łączników, kurierów między rządem Władysława Sikorskiego a podziemiem pod okupacją sowiecką. "Biali" ze względu na odzież, w której wędrowali po śniegu; "biali" jako przeciwnicy czerwonej Rosji. Nie wiem - mówił później w jednym z wywiadów - czy historycy zdołają kiedykolwiek ustalić, ilu w sumie Polaków przeprowadzili przez granicę Biali Kurierzy. Ja znałem tylko kurierów, z którymi wędrowaliśmy jedną trasą wiodącą z Borysławsko-Drohobyckiego Zagłębia Naftowego na Węgry, a tras kurierskich było wiele. (...) Wiem, że Budapeszteńskie Biuro Ewakuacyjne wysłało do Francji zimą 1939/1940 roku 23 tysiące ludzi. Przerzucenie przez granicę było wówczas równoznaczne z uratowaniem życia.

Łapacze kotów

Drohobyczanie Franciszka (1901-1976) i Franciszek (1898-1970) Kawalcowie, którzy po wojnie osiedli w Kluczborku
(fot. archiwum)

Drohobyczanie Franciszka (1901-1976) i Franciszek (1898-1970) Kawalcowie, którzy po wojnie osiedli w Kluczborku. W środku ich syn Wacław Kawalec - urodzony w Drohobyczu w 1935 roku, lekarz weterynarii, całą pracą zawodową związany z Kluczborkiem, znany i szanowany jako lekarz zwierząt. (fot. archiwum) Niektórzy z kurierów podczas akcji przerzucania uciekinierów przez granicę wykorzystywali koty. Te zwierzęta, czasem za cenę swego życia, ratowały życie ludziom. Sowieccy pogranicznicy mieli do pomocy psy, najczęściej jednak nietresowane.

Gdy grupa uciekinierów w ciemnościach nocy została wytropiona przez takiego psa, kurier wypuszczał niesionego w koszyku kota. Pies z reguły koncentrował się na pogoni za kotem, ułatwiając tym samym kurierowi i zbiegom przeprawę przez granicę.

Jak wynika z opowieści Waleriana Majgiera i Zenona Oktawca, przy granicach węgierskiej i rumuńskiej w szczególnej cenie były właśnie koty. Popyt rodził podaż. Fakt, że kurierzy przeprowadzający przez granicę uchodźców potrzebowali dużej liczby kotów spowodował, że w okolicy pojawiło się wielu tzw. "łapaczy kotów", u których można było kupić te szlachetne domowe zwierzęta. Gdy po upadku Francji rząd polski musiał ewakuować się do Londynu, Tadeusz Chciuk znów stał się jednym z najważniejszych emisariuszy. Gdy naród - pisał - jest w okupowanym kraju, a rząd musi być poza krajem, warunkiem sine qua non wygranej wojny, odzyskania niepodległości - jest jak najsprawniejsza łączność między rządem i narodem.

Był niezawodnym łącznikiem. Przeżywał wówczas mrożące krew w żyłach eskapady. Jedną z nich był udział w operacji "Jacket". Zrzucony w nocy 28/29 grudnia 1941 roku wraz z pięcioma Cichociemnymi na skutek pomyłki pilota wylądował pod Łowiczem, 22 kilometry od wyznaczonego miejsca. Robinsonada, którą musiał wykonać, aby dotrzeć do okupowanej Warszawy, to gotowy scenariusz sensacyjnego filmu. Opisał to później Tadeusz Chciuk w książce "Koncert. Opowiadanie Cichociemnego". Można mnożyć te opowieści.

Zwłaszcza gdy przygotowywał "Raport z Podziemia", napisany w 1943 roku dla premiera Stanisława Mikołajczyka po tragicznej śmierci gen. Sikorskiego i aresztowaniu w tym samym czasie gen. Grota-Roweckiego. Jak skomplikowaną sprawą było wydostanie się z okupowanej Polski i dotarcie do Anglii, obrazuje wędrówka, która trwała wiele miesięcy, a rozpoczęła się 11 czerwca 1942 roku przez Słowację, Węgry, Rumunię, Bułgarię, Szwajcarię.

Węgierski odcinek pokonywał w przebraniu księdza, w sutannie, z walizką i brewiarzem w ręku. Serce podchodziło mi do gardła - wspominał - ściśniętego sztywnym kołnierzykiem. Bałem się chodzić, bo nie byłem przyzwyczajony do kroczenia w sutannie, która pętała mi się wokół nóg. (...) Znałem zaledwie kilka słów węgierskich. Owinąłem więc szyję grubym szalem, symulując ostre zapalenie chronicznego nieżytu w gardle. To miał być "oficjalny" pretekst podróży do jednego z sanktuariów w Szwajcarii.

W kwietniu 1944 roku Tadeusz Chciuk został wysłany do kraju jako osobisty wysłannik premiera Stanisława Mikołajczyka. Leciał wspólnie z szarą eminencją "polskiego Londynu", słynnym dr. Józefem Hieronimem Retingerem. Startowali z lotniska w Brindisi we Włoszech, lądowali pod Mińskiem Mazowieckim. Misja Chciuka i Retingera miała na celu zawiadomienie kierownictwa Podziemia o sytuacji politycznej Polski po konferencji Stalina, Churchilla i Roosevelta w Teheranie. W lipcu 1944 roku Chciuk brał udział w operacji "III Most", która miała na celu przewiezienie do Wielkiej Brytanii części rakiety "V-2", "cudownej broni Hitlera", co było jednym z największych sukcesów polskiego wywiadu w walce z III Rzeszą. Już tych kilka przytoczonych faktów świadczy, że Tadeusz Chciuk był obok Jana Nowaka-Jeziorańskiego i Jana Karskiego jednym z najbardziej wpływowych i bohaterskich polskich kurierów.

Przesłania go postać Jana Nowaka-Jeziorańskiego, który marketingowo znakomicie potrafił spopularyzować swoje działania. Niemniej jednak pod względem ilości i jakości pracy kurierskiej Tadeusz Chciuk-Celt miał największe osiągnięcia. Nowak-Jeziorański bywał o nie zazdrosny. Wyjątkową towarzyszką życia Tadeusza Chciuka była Ewa Lovell (rocznik 1924) - drohobyczanka, córka leśnika i siostra Jerzego Lovella (1925-1991) - pisarza, znanego po wojnie krakowskiego dziennikarza. Zaręczyli się w Drohobyczu tuż przed wybuchem wojny i pozostali sobie wierni do końca życia. Stworzyli wspaniały dom w Monachium ("Celtowo"). Mieli czwórkę dzieci: Aleksandrę (1946) - doktor filozofii, Łukasza (1950) - prawnika i dziennikarza, Marię (1954) - muzykolożkę, wirtuozkę lutniową i gitarową oraz Jana (1955) - muzyka bluesowego. Ewa Lovell-Chciukowa, z wykształcenia romanistka, jest znawczynią historii i kultury Indii i Tybetu.

Po wojnie Tadeusz Chciuk był przy Stanisławie Mikołajczyku, wicepremierze rządu warszawskiego, i został aresztowany przez Urząd Bezpieczeństwa wraz z żoną w 1946 roku. Po odzyskaniu wolności związał się na 30 lat z Radiem Wolna Europa w Monachium, gdzie prowadził pod pseudonimem Michał Lasota popularne audycje dla wsi pt. "Tym co żywią i bronią - chłopom polskim Szczęść Boże". Był prezesem Polskiego Stronnictwa Ludowego na Uchodźstwie. W latach 1976-1983 był zastępcą dyrektora Radia Wolna Europa. Znane było jego podmonachijskie "Celtowo" - miejsce spotkań polskich emigrantów.

Spotykali się tam pisarze, poeci, politycy i wybitni dziennikarze oraz publicyści Radia Wolna Europa. Często bywała tam Włada Majewska - piosenkarka szczególnie ceniona za interpretacje lwowskich piosenek Mariana Hemara, od której przed laty w Londynie otrzymałem w darze książkę Tadeusza Chciuka pt. "Biali Kurierzy", a w niej niezwykłą dedykację, która świadczy o atmosferze "Celtowa":

Bardzo Kochanej Pani Władzie,
Stamtąd - a więc Siostrze,
Tu - Koleżance przez lata Miłej,
Z podwójną przyjaźnią
Bo Ewy mojej i moją
Tych "Białych Kurierów", "bałak",
Tęsknotę do Lwowa i całej Małopolski
Wschodniej, wspomnienia o grozie,
walce i nadziei ofiarowuje
Tadeusz "Celtowo",
w grudniu 1986.

"Biali Kurierzy" są niezwykłą opowieścią, napisaną z literacką swadą o dramatycznych przeżyciach emisariuszy, przekraczających tam i z powrotem granicę, o ich dyskusjach, częstokroć bałakiem, o atmosferze powrześniowej klęski, o bólu, żalu i rozgoryczeniu w stosunku do sanacyjnych elit politycznych. Jest tam też zapis szoku, jakiego doznali Polacy w Zagłębiu Drohobycko-Borysławskim pod okupacją sowiecką na wieść o aresztowaniach, wywózkach, kolaboracji i zdradzie.

Drohobyckie corso

Tadeusz Chciuk miał też talent poetycki. W odnalezionym ostatnio komplecie pisma "Młodzież" (wydawanego przez Gimnazjum im. Władysława Jagiełły w Drohobyczu, do którego uczęszczał) znajduje się jego debiutancki, dowcipny wiersz pt. "Corso". Tadeusz Chciuk miał wówczas 16 lat i opisał przygodę, która zdarzyła się na głównej ulicy Drohobycza noszącej wówczas imię Adama Mickiewicza, nazywanej też corsem. Był to główny deptak miasta, gdzie zwłaszcza w dni świąteczne mieszkańcy wylegali tłumnie na spacery i towarzyskie pogawędki. Drohobyccy gimnazjaliści mogli tam spacerować tylko do godz.18. Po tej godzinie na corsie dyżury pedagogiczne pełnili profesorowie gimnazjów i wyławiali nieprzestrzegających tej zasady uczniów.

Pisma gimnazjalistów, podobne do drohobyckiej "Młodzieży", były w II RP bardzo popularne. W sumie wychodziło ich - jak policzyła Irena Socha - około tysiąca tytułów. W edukacji szkolnej przypisywano im bardzo ważną rolę, miały bowiem uczyć jasności wypowiadania myśli, poprawnej, zwięzłej polszczyzny oraz zdobywania, gromadzenia i selekcjonowania materiałów. Dla nauczycieli było to cenne źródło wiedzy o zdolnościach literackich ich wychowanków. Opiekunem drohobyckiej "Młodzieży" był gimnazjalny polonista, a równocześnie historyk - prof. Mścisław Mściwujewski, autor cennej monografii Drohobycza. Okładki pisemka projektowali malarze, absolwenci tego gimnazjum - Bruno Schulz i Feliks Lachowicz. Trudno przecenić rolę takich pism w edukacji młodzieży szkolnej w II Rzeczpospolitej.

Halina Nicieja
NOWA TRYBUNA OPOLSKA

Dołącz do nas na Facebooku!

Publikujemy najciekawsze artykuły, wydarzenia i konkursy. Jesteśmy tam gdzie nasi czytelnicy!

Polub nas na Facebooku!

Kontakt z redakcją

Byłeś świadkiem ważnego zdarzenia? Widziałeś coś interesującego? Zrobiłeś ciekawe zdjęcie lub wideo?

Napisz do nas!
Wróć na naszahistoria.pl Nasza Historia