Miasteczko prowincjonalne Europy Środkowej z lat 30. ubiegłego wieku to projekt pod każdym względem wyjątkowy. Zostało odtworzone z dbałością o najdrobniejszy historyczny szczegół. Wśród 11 budowli zobaczymy m.in. ratusz z Głuska, remizę z Wilkowa, szkołę z Bobrownik, areszt z Samoklęsk czy restaurację z Zemborzyc.
Jest też kołodziejnia z Bełżyc, domy z Wojsławic i Wąwolnicy, lodownia, a nawet sławojki. W zrekonstruowanych budynkach znajdą się oryginalne meble, obrazy, ozdoby, sprzęty domowego użytku. Muzeum gromadziło je przez lata, m.in. od darczyńców, teraz czekają w magazynach, by zagościć w obiektach miasteczka.
- Zapraszamy już do wnętrza pierwszych obiektów. Kolejne są w trakcie wyposażania i w ciągu najbliższych tygodni będziemy je również otwierać dla zwiedzających - mówi Mirosław Korbut, dyrektor Muzeum Wsi Lubelskiej.
Fryzjernia Jankiela Struzera
Fryzjernia z Dubienki zachowała się w nienaruszonym stanie...
(fot. Dorota Awiorko/Dziennik Wschodni)
W mieszkalnej części miasteczka zwiedzający mogą zajrzeć już do wnętrza białej kamieniczki z Siedliszcza pochodzącej z 1922 roku. Mieszkała w niej żydowska rodzina Hersza i Rywki Libhaberów wraz z synami. W domu Libhaberów możemy oglądać zakład fryzjerski Jankiela Struzera z Dubienki, który prowadził ze swoimi dwoma uczniami w 1939 roku.
- To wyjątkowe, bo zachowane w całości wyposażenie, które ma swoją historię - opowiada Łucja Kondratowicz-Miliszkiewicz, pracownik działu naukowego muzeum. - Meble i wszystkie sprzęty odkupił od Jankiela Struzela jego polski uczeń, który po wojnie, aż do lat 70. prowadził w Dubience zakład fryzjerski, dokładnie taki sam, jak przed wojną. Pojechaliśmy do Dubienki w poszukiwaniu eksponatów do miasteczka i tak trafiliśmy na ten zachowany w komplecie zespół fryzjerski. Spotkaliśmy nawet klientów Struzera sprzed wojny.
Czysto i modnie
Miasteczko prowincjonalne jest jednym z największych przedsięwzięć etnograficznych na terenie wschodniej Polski
(fot. Dorota Awiorko/Dziennik Wschodni)
Fryzjernia została odtworzona w najmniejszych detalach, zachowując swój oryginalny, przedwojenny klimat. Mamy tu oryginalną ladę wspartą na dwóch komódkach z trzema lustrami, fotele ze specjalnymi zagłówkami, podnóżki, narożną szafkę na fartuchy fryzjerskie. Drewniane meble pociągnięte są farbą w charakterystycznym kolorze orzecha. Jest nawet umywalka, choć brakowało kanalizacji.
- Umywalka była niezbędnym elementem wyposażenia fryzjerni. Przepisy sanitarne były w tej kwestii bardzo restrykcyjne. Specjalne komisje chodziły po zakładach i sprawdzały, czy wszystkie wymogi są spełnione - opowiada Kondratowicz-Miliszkiewicz
Największe wrażenie robią jednak oryginalne przyrządy fryzjerskie. Specjalną karbówką rozgrzewaną na maszynce spirytusowej panie miały układane włosy w oryginalne fale - na wzór bardzo modnej wówczas fryzury Marleny Dietrich. Była także lokówka i skomplikowane urządzenie do trwałej ondulacji.
Jak się żyło przed wojną w prowincjonalnym miasteczku
Ale najwierniejszą grupę klientów Struzera stanowili mężczyźni. - Przychodzili przed niedzielną mszą ogolić się. I to był cały rytuał - mówi Łucja Kondratowicz-Miliszkiewicz. - Brzytwa najpierw ostrzona była na skórzanym pasku, a potem gładzona na marmurku (wszystkie te oryginalne przyrządy znajdziemy we fryzjerni). Klient opierał wygodnie głowę na zagłówku, a fryzjer namydlał mu twarz.
We fryzjerni obejrzymy także oryginalne maszynki do strzyżenia, metalowe grzebienie, rozpylacz do wody fryzjerskiej, szczotkę do oczyszczania z włosów, pojemnik do dezynfekcji brzytwy.
Sklep żelazny Hersza Libhabera
Wnętrze sklepu żelaznego odtworzone zostało ze szczególną starannością
(fot. Dorota Awiorko/Dziennik Wschodni)
W domu z Siedliszcza znalazł się także sklep żelazny, który należał do Hersza Libhabera w 1933 roku. - Odtworzyliśmy jego wystrój na podstawie fotografii. Natomiast regały są po innym kupcu, Michale Jaroszu z Kocka - opowiada Grzegorz Miliszkiewicz ze skansenu. - Sklepy żelazne były w owym czasie bardzo popularne, w każdym miasteczku było ich 7-8.
Sklepy żelazne mogły dobrze prosperować dzięki kolejowemu transportowi materiałów żelaznych z Zagłębia Dąbrowskiego. Kowale mogli się w nich zaopatrzyć w tzw. kęsy.
- Z czasem w sklepach żelaznych pojawiły się balie, wiadra, czajniki, moździerze, formy do pierniczenia, czyli wszystko to, co przydawało się w gospodarstwie domowym - wylicza Miliszkiewicz. Chociaż sklep nazywał się żelazny, to spory asortyment stanowiły narzędzia budowlane i rolnicze. Zobaczymy więc młotki, gwoździe, kosy, sierpy, a nawet barwione wapno. - Tu zaopatrywali się szewcy, stolarze, kołodzieje. A od 1932 roku w sklepie żelaznym można było kupić także mydło.
Monopol na tytoń
Na drogi tytoń sprzedawany w blaszanych pudełkach pozwolić mogli sobie tylko najzamożniejsi mieszkańcy
(fot. Dorota Awiorko/Dziennik Wschodni)
Kolejny obiekt, do którego możemy już zajrzeć w miasteczku, to trafika. Tu amatorzy palenia tytoniu zaopatrywali się w papierosy i wszystko, co potrzebne było do ich ręcznego skręcania. - W 1924 roku państwo przejęło fabryki tytoniu, zakładając państwowy Polski Monopol Tytoniowy. Papierosy i tytoń można było kupić w sklepach z towarami różnymi - opowiada Krzysztof Wiśniewski, kustosz Muzeum Wsi Lubelskiej.
- Ta trafika nie została odtworzona na podstawie konkretnego obiektu, ma charakter symboliczny, obrazujący jakie wyroby tytoniowe, w jakich opakowaniach można było kupić przed wojną w miasteczku prowincjonalnym.
Za szklaną, oryginalną gablotą (zamykaną - żeby zapachem tytoniu nie przechodziły inne produkty w sklepie) znajduje się m.in. machorka przednia, papierosy machorkowe sprzedawane na sztuki, droższe papierosy dla urzędników. - Mamy też droższy tytoń "Pursiczan" sprzedawany w blaszanych pudełkach - prezentuje Wiśniewski.
W trafice obejrzymy także gilzy, maszynki do nabijania gilz, zapałki objęte monopolem państwowym. Wrażenie robi oryginalna, przedwojenna reklama "Fabryki Gilz Sokoł". W przeszklonej gablocie powieszonej na ścianie możemy podziwiać różne rodzaje gilz.
Oryginalnym budynkiem przeniesionym z Bełżyc, do którego już możemy wejść, jest kołodziejnia. Należała ona do Zygmunta Ćwiklińskiego, a powstała w 1930 roku. Wykonywano w niej drewniane koła do wiejskich wozów.
Kołodziejnia podzielona jest na dwie części: warsztat i magazyn. W warsztacie możemy zobaczyć m.in. tokarnię, kobylicę i sztalugi wykorzystywane do wyrobu kół. Drewniane polana, ułożone przed kołodziejnią, musiały rok schnąć, zanim można je było wykorzystać do wyrobu szprych do kół.
MAGDALENA BOŻKO, Dziennik Wschodni