Tak wyglądał Prudnik po wejściu Armii Czerwonej. Minęła 79. rocznica tamtych tragicznych wydarzeń

Krzysztof Strauchmann
Powojenny Prudnik a obiektywie fotografia Witolda Czerkawskiego
Powojenny Prudnik a obiektywie fotografia Witolda Czerkawskiego Witold Czerkawski
Wojna pokazała swoje najczarniejsze oblicze niemieckiej ludności, która do tej pory żyła stosunkowo spokojnie. Najważniejsze wydarzenia w Prudniku i okolicach miały miejsce od 17 do 19 marca 1945 roku.

W sobotę, 17 marca 1945 roku, uderzenie wojsk radzieckich od strony Ścinawy dotarło aż do Niemysłowic pod Prudnikiem.

Tego dnia przed południem wśród mieszkańców Neustadt Oberschlesien, czyli dzisiejszego Prudnika, rozeszła się wieść, że mają natychmiast opuszczać swoje domy, bo zbliża się front. Urzędowe komunikaty od dawna ostrzegały, żeby nie zostawać w miastach zajmowanych przez Armię Czerwoną, bo obcy żołnierze są bezkarni i bardzo groźni dla cywilów.

- Znajomy przyjechał po nas konnym wozem i zabrał nas na stację kolejową – wspominała dziennikarzowi „NTO" Janina Mokrska (zmarła w 2019 roku, w wieku 90 lat), która wówczas miała niecałe 16 lat. – Na stacji czekaliśmy 5–6 godzin, zanim przyjechał pociąg. Wszędzie było pełno uciekinierów, kobiet i dzieci. Około 17:00 pociąg ruszył w stronę Nysy, ale przejechał tylko kawałek i ostrzelały do radzieckie armaty. Wybuch, ogień, straszny krzyk. Ludzie w panice wyrzucali dzieci przez okna wagonów. Pociąg stał na nasypie. Wszyscy spadali i staczali się po wysokiej skarpie. Pamiętam, że biegliśmy do rzeki. Wskoczyłam do wody i przenosiłam młodsze rodzeństwo. Potem przez park i leśną drogą do wioski Dębowiec. Byliśmy wszyscy, cali, ale bez dokumentów, bez pieniędzy, bez żadnego bagażu czy prowiantu. Siedliśmy głodni na schodach przed gospodą. Jakiś żołnierz dał nam chleb, a mama łamała go i dzieliła między dzieci.

Gwałty i rabunki

Mieszkająca wtedy przy dzisiejszej ul. Chrobrego mieszkanka miasta relacjonowała w 2011 roku dziennikarzowi „NTO".

- W sobotę cały rynek był zapełniony wozami i traktorami. Organizowano ewakuację mieszkańców i wojska przed frontem na południe, do Czech. W mieście było wtedy 18 tysięcy cywilów i 3 tysiące wojska. 9 tysięcy nie zdążyło wyjechać. Wieczorem Rosjanie zaczęli ostrzeliwać miasto z Niemysłowic. Około 19:00 trafili w kocioł gazowni i doszło do wielkiego wybuchu. Na kilka chwil całe miasto było oświetlone od tego pożaru. Ok. 22:00 mężczyźni z naszej kamienicy weszli na dach i patrzyli, co się dzieje w okolicy. Opowiadali, że pali się na Kolejowej. Trafiony był też kościółek na Piastowskiej.

18 marca rano pierwsi czerwonoarmiści weszli na ulicę Chrobrego. Wojska niemieckie bez oporu wycofały się w podgórski teren na południe od miasta, minując pola od strony Dębowca. Walk o Prudnik nie prowadzono. Ciężkie boje toczyły się natomiast o wzgórze Kraska koło Łąki Prudnickiej oraz o Szybowice.

Exodus mieszkańców Neustadt

- Około 10:00 Rosjanie biegali już po wszystkich ulicach w okolicy. Wyważali drzwi do sklepów i rabowali co popadnie – wspominała w 2011 roku mieszkanka Prudnika. - Wchodzili do opuszczonych mieszkań i brali rzeczy z szaf, jedzenie ze spiżarni. Świecili sobie świecami, bo na ul. Sobieskiego wyrabowali sklep ze świecami. Jak znaleźli jakieś słoiki z mięsem czy owocami, to najpierw kazali miejscowym próbować, a potem sami jedli i pili. Wyłączono prąd, dostawy wody. Siedzieliśmy zamknięci w piwnicy. Brakowało wody, ustępy były zatkane, nie było się gdzie myć ani gotować. Baliśmy się bardzo gwałtów, bo oni gwałcili nawet stare kobiety. Każda kobieta ubierała się w łachmany, żeby wyglądać jak najgorzej. Po kilku dniach siedzenia w piwnicy ludziom zaczęły się kończyć zapasy. Bardziej odważni z głodu zaczęli wypuszczać się do centrum miasta.

W tym samym czasie setki mieszkańców miasta uciekały lasami przez góry do czeskiej wioski Jindrichov, gdzie jest linia kolejowa prowadząca na południe. Wywieziono ich pociągiem do jakiegoś miasta nad Łabą, gdzie początkowo zakwaterowano ich wspólnie w hali sportowej.

- Pociąg już stał na stacji w Jindrichovie – wspominała Janina Mokrska. – Wszystkie szyby w oknach miał wybite. Mama zmiotła szklane odłamki i posadziła nas na ławkach. Gdzieś po drodze do wagonu weszli żołnierze z wielkim kotłem czegoś do picia, a my nie mieliśmy przy sobie nawet kubeczka, bo wszystko przepadło. Biegałam po wagonie i prosiłam wszystkich, aż wreszcie dostałam mały garnuszek i zaniosłam picie moim małym siostrom.

W Prudniku, po kilku dniach chaosu, radzieckie władze wojskowe nakazały wszystkim przebywającym w Prudniku Niemców uformować pochód i z bagażami, pod eskortą poprowadzono ich na północ w stronę Białej i Strzeleczek. Niemcom nie zapewniono żadnej aprowizacji. Na noc kolumna zatrzymywała się w polach, a niektórzy uciekali do sąsiednich wiosek po żywność.

Jak wspominał Stefan Błaszczyński, syn pierwszego powojennego burmistrza Prudnika Antoniego Błaszczyńskiego i uczestnik tych wydarzeń, w Strzeleczkach kolumnę odnalazła specjalna grupa operacyjna Wojska Polskiego. Jej dowódca por. Stanisław Frydrych wyszukał w tłumie Antoniego Błaszczyńskiego, który był Polakiem mieszkającym w Prudniku jeszcze przed wojną. Zabrano go do miasta, aby pomagał polskiej administracji. Kolumnę mieszkańców rozpuszczono do domów prawdopodobnie dopiero około połowy maja.

Początki polskiej administracji

10 maja do Prudnika przyjechała koleją pierwsza grupa operacyjna przysłana przez gen. Aleksandra Zawadzkiego, wojewodę śląsko–dąbrowskiego, do tworzenia zrębów polskiej administracji. Pierwszym starostą prudnickim został Józef Sopa, wicestarostami Stanisław Majerczak i Edward Nowak, ale stanowiska te, podobnie jak i wiele innych w administracji terenowej, często było zmieniane w tym okresie. Inspektorem szkolnym odpowiedzialnym za organizację oświaty został Stanisław Nabzdyk.

Nabzydyk w swoich wspomnieniach relacjonował, że w dniu jego przyjazdu oprócz wojska w mieście było tylko kilkudziesięciu cywilów, głównie kolejarzy, wysłanych tu do naprawy taboru i grupy przemysłowej, skierowanej do uruchomienia nieczynnych fabryk. Faktyczna władzę w mieście sprawowała radziecka komendantura, która niechętnie tolerowała zalążki polskiej władzy. Dopiero 24 maja do miasta przyjechał pierwszy oddział milicji w sile 54 ludzi. Stan moralny milicjantów, ich wyszkolenie i doświadczenie, także pozostawiały wiele do życzenia. Przyjęto pierwszą polską nazwę miasta – Prądnik, stosowaną w urzędowych dokumentach do 1946 roku.

14 maja stanowisko burmistrza objął wspomniany już Antoni Błaszczyński (według syna sprawował je do grudnia 1945 roku). Antoni Błaszczyński (ur. 1886 koło Jarocina) był lekarzem dentystą, który już w 1911 roku po studiach osiedlił się w Prudniku i przetrwał tam czas wojny.

W lipcu 1945 do Prudnika przyjechały pierwsze pociągi z ludnością przesiedlaną z terenów wschodnich.

emisja bez ograniczeń wiekowych
Wideo

Najważniejsze wiadomości z kraju i ze świata

Polecane oferty

Materiały promocyjne partnera
Wróć na naszahistoria.pl Nasza Historia