Ryszard Dziewa i mercedes V170 roadster z 1938 roku. Jeden z 10, może 20 zachowanych egzemplarzy na świecie.
(fot. Jacek Świerczyński/Dziennik Wschodni)
Ryszard Dziewa zapala kolejnego papierosa. Do nałogu wrócił po 8 latach. A wszystko przez zabytkowego oldsmobila z 1932 roku, z czasów Al Capone. Do karabinów maszynowych, garniturów w prążki, kapelusza pasuje tylko cygaro. Ale pewnie znowu będzie musiał się odzwyczaić. Przez kolejny samochód - mercedes V170 roadster z 1938 roku. Jeden z 10, może 20 zachowanych egzemplarzy na świecie. W tym aucie nie wolno palić.
- Dla mnie jest bezcenny. Chodziłem za nim dobre 6, 7 lat - opowiada Ryszard Dziewa z podlubelskiej gminy Niemce.
- Po raz pierwszy zobaczyłem go na zlocie pojazdów zabytkowych w Zakopanem. Mercedesikiem podjechał Marian Stoch, wujek naszego słynnego skoczka, Kamila. Od razu zakochałem się w tej maszynie. Z miejsca złożyłem ofertę kupna. Stoch odmówił. No cóż, też bym tak zrobił - nie dziwi się pan Ryszard.
Po kilku latach znowu przyjechał do Zakopanego swoim oldsmobilem. Jak zwykle miał ze sobą antałek z dobrą gorzałką oraz kuferek domowych smakołyków, z czego jest znany w środowisku.
- Patrzę, a tu mercedesikiem podjeżdża ktoś inny. No to walę do niego i składam po raz kolejny propozycję kupna. I znowu dostałem kosza - opowiada pan Ryszard.
Ale los nagradza cierpliwych. Po dwóch latach ciszy, w tym roku, Dziewa dostał SMS-a od Mariana Stocha. Informacja była krótka: czy nadal interesuje go mercedes?
- Wsiadam z żoną do samochodu, podpinam przyczepę i śmigam w góry. A tam negocjacje, wieczór w kolibie i mercedesik zmienia zameldowanie. Teraz ma lubelskie "blachy" - pokazuje Dziewa.
A jest to prawdziwy unikat w skali świata, legenda wśród kolekcjonerów. Według angielskich źródeł, fabrykę w Stuttgarcie opuściło tylko 300 Mercedesów V170 roadster rocznik 1938. Wojnę i dalsze lata przetrwało może 20 samochodów. Jak ten samochód trafił do Polski? Nie wiadomo. Może krasnoarmista pożyczył go sobie gdzieś w Niemczech, może w Austrii. W Polsce zabrakło mu paliwa, być może auto popsuło się, wtedy za "spirit" sprzedał go Polakowi.
Ile warte jest to auto dziś? W sierpniu tego roku, w Anglii, odrestaurowany egzemplarz mercedesa V170 roadster z 1938 roku został sprzedany na aukcji za kwotę 82 tysięcy funtów.
(fot. Jacek Świerczyński/Dziennik Wschodni)
Ryszard Dziewa oraz jego trzech synów: Łukasz, Michał i najmłodszy Andrzej - jak mówią automaniacy - mają benzynę we krwi.
- Wszyscy kochamy auta, szczególnie te historyczne, z duszą. Nowe samochody to plastikowe zabawki. Stare mają charyzmę i klasę - mówi Ryszard Dziewa.
Swoją przygodę z weteranami szos zaczął 12 lata temu. Pierwszy był mercedes W 111. - Potem były kolejne. Teraz mamy już ładną kolekcję zabytków motoryzacji. Od tych naprawdę starych, po ferrari mondial z 1989, które już prawie jest zabytkiem. Dźwięk silnika tego auta jest naprawdę narkotyczny. Do tej pory udało mi się wrzucić trzeci bieg. Wyżej było już za szybko. To auto nie wybacza błędów, ale potrafi dać mnóstwo frajdy - dodaje Łukasz Dziewa.
Tak samo jak zabytki. - Mercedesikiem zbyt dużo nie jeździłem. Natomiast oldsmobilem i innymi - owszem. Byłem na zlotach w Francji, w Niemczech. I zawsze, gdy jadę, ludzie zwalniają, oglądają się, okazują życzliwość. W nowym aucie na takie gesty nie można liczyć - dodaje Ryszard Dziewa.
Stajnia Dziewów, to nie tylko zabytki o zachodniej prowieniencji. Kupują także auta krajowe. - Mamy warszawę M 20 z 1960 roku, wersję eksportową. Mieliśmy syrenkę, spod Kurowa, która miała na liczniku 80 kilometrów. Z jej zakupem wiąże się naprawdę wesoła historia - mówi Dziewa.
- Wiedzieliśmy, że jest taka do kupienia. Jedziemy do chłopa. Na miejscu chatynka i lichy garażyk. Pytamy gospodarza, gdzie jest syrena. I słyszymy: " A ło, w tym garażu" - opowiada ze swadą Ryszard Dziewa.
Rzeczywiście, auto stało w garażu, który już się zapadł, a drzwi wrosły w ziemię. Synowie Ryszarda Dziewy odkopali drzwi, wyprowadzili brudne auto, w którym zalęgły się już myszy.
- Patrzymy na licznik, a tam 80 kilometrów przebiegu. Pytamy gospodarza, dlaczego nie jeździł. I słyszymy, że akumulator wyczerpał się. A i tak "baby" nie woził. Z chatynki wypada wspomniana "baba" i krzyczy, że "łón jeździć nie umi" - opowiada z uśmiechem Ryszard Dziewa.
PAWEŁ PUZIO, Dziennik Wschodni