Wzburzenie sięga zenitu. Mieszczanie mają dość panowania Krzyżaków i dość bycia "gorszymi torunianami". Zwłaszcza, że ci lepsi są zaledwie kilkaset metrów dalej. Chodzą tymi samymi ulicami, przekraczają ten sam most, handlują tym samym suknem. Tylko mieszkają gdzie indziej. W Starym Mieście.
Na początku był dąb
Jak do tego doszło? Skąd wziął się ten podział na lepszych i gorszych? I co się stało, że trzeba było aż chwycić za broń? Żeby to wyjaśnić, trzeba cofnąć się aż do 1231 roku - oraz w przestrzeni - do niewielkiej osady, która wówczas zaczęła wyrastać nad Wisłą Tam według legendy mistrz krzyżacki Herman Balk miał przeprawić się z braćmi zakonnymi przez rzekę i wznieść warownię. Podania mówią, że pierwszy gród został wzniesiony na olbrzymim dębie.
Dwa lata później osadzie nadano prawa miejskie. Ale Wisła od początku nie sprzyjała nowemu grodowi. Regularne wylewy rzeki spowodowały, że po pięciu latach od założenia Krzyżacy przenieśli nowo powstałe miasto nieco na wschód. Tym razem nie popełnili błędu i na miejsce lokacji wybrali tzw. "wyspę" - obszerne wzniesienie w pobliżu rzeld (okolice obecnego kościoła śś. Janów).
To był strzał w dziesiątkę - osada zaczęła rozwijać się w błyskawicznym tempie. Do miasta napływali kupcy, zachęceni przywilejami (kusił ich zwłaszcza brak cła na lądzie oraz na wodzie). Szybki rozwój handlu i budowa domu kupieckiego na Rynku dodatkowo przyciągały osadników.
Efekt? W ciągu kilkunastu lat w Toruniu zaczęło robić się zwyczajnie ciasno. A że handel ciasnoty nie lubi, toruńscy kupcy postanowili jakoś temu zaradzić.
Bogaci na lewo. biedniejsi na prawo
Dokument dotyczący połączenia Starego i Nowego Miasta Torunia
(fot. Muzeum Okręgowe)
- Stuprocentowej pewności nie ma, ale większość historyków zgadza się, że powstanie Nowego Miasta było w interesie staromiejskich kupców - przyznaje Robeń Żytkowicz z Muzeum Okręgowego w Toruniu, kurator wystawy "Toruńskie Nowe Miasto 750 lat lokacji". - Stare Miasto rozwijało się szybko i dynamicznie i w krótkim czasie wszystkie parcele zostały zajęte. Tymczasem osadnicy przybywali, a miasto było ograniczone murami Potrzebny był nowy rzemieślniczy ośrodek, który mógłby zapewniać dostawy surowca, przede wszystkim sukna, które było wówczas głównym towarem handlowym.
Krzyżacy nie zastanawiali się długo. W1264, niespełna trzydzieści lat po lokowaniu Torunia utworzyli kolejne miasto - tuż pod murami pierwszego.
Dziwne? Niekoniecznie. Wcześniej na podobne rozwiązanie zdecydował się Wrocław, a znaczna część toruńskich osadników pochodziła ze Śląska i okolic. Bardzo możliwe, że to przy głównej ulicy, dużego zaplecza gospodarczego i co najmniej kliku domów i bud które można było wynajmować.
W Nowym Mieście dominowała luźna zabudowa Nic dziwnego: sukiennicy nie potrzebowali gęsto rozmieszczonych bud Do pracy bardziej przydatne im były puste place i parcele, na których można było rozkładać sukno. Parcele takie, jak np. przy ul Paulerskiej (dziś: Małe Garbary). Prawdopodobnie min. tam sukno było spilśniane i moczone w strudze. Było też biedniej: typowy majątek nowomiejskiego kupca z elity rzadko składał się z więcej niż jednej kamienicy.
- Krzyżacy osadzili w Nowym Mieście nieco uboższych rzemieślników i kupców - wyjaśnia Paweł Bukowski, przewodnik po Toruniu - W Starym Mieście warstwa społeczna była bogatsza Ale przepływ ludności między oboma miastami był bezproblemowy. Żeby zarobić i sprzedać sukno po wyższych cenach, szło się do Starego Miasta Żeby kupić coś taniej - do Nowego. Wokół dwóch bram łączących miasta mieszkali rzemieślnicy i kupcy. Kto chciał przejść między miastami musiał przejść po moście. To oznaczało duży ruch i dużo ludzi - więc i dużo potencjalnych klientów. Z marketingowego dzisiejszego punktu widzenia most był miejscem arcy strategicznym dla handlarzy.
Burmistrz szantażuje:"Pokój! Bo jąknie, to..."
Akt lokacyjny Nowego Miasta Torunia
(fot. Muzeum Okręgowe)
Brzmi jak sielanka? Nic z tych rzeczy. Po pierwsze: kłótnie między miastami zaczęły się zaraz po założeniu Nowego Miasta Sprawę pokpili sami Krzyżacy, którzy w dokumencie lokacyjnym Nowego Miasta nie określili, z jakich patrymoniów może ono korzystać. Innymi słowy - nie podali, jakie grunty uprawne leżące poza murami miejskimi mają zaopatrywać nowo powstały gród A kwestia była istotna, bo tereny wokół osady były już dawno zajęte przez Stare Miasto, które niespecjalnie chciało się nimi dzielić. - Mistrz krzyżacki w końcu rozwiązał ten problem kolejnymi dokumentami, ale spór o patrymonium był pierwszym ważnym konfliktem między miastami - ocenia Robert Żytkowicz.
Pierwszym, ale nie ostatnim. Kłótni było więcej - duży udział w nich miał Zakon, który znacząco wpływał na gospodarkę obu miast. Krzyżacy m.in.
zaopatrywali nowomiejskich szewców w skóry, z których później robiono buty dla załogi zamka Ale z drugiej strony utrudniali handel i zagarniali towary. Przykładem może być konflikt z połowy XIV wieku Wówczas toruński komtur Jan Nothaft pokłócił się porządnie z radą Starego Miasta - zirytowani brakiem swobód gospodarczych mieszczanie oskarżali zakonników nie tylko o utrudnianie handlu, ale nawet o molestowanie mieszczek.
Mimo tych wszystkich niedogodności Stare Miasto początkowo dochowywało lojalności Krzyżakom Gdy w1408 wielki mistrz Urlich von Jungingen przybył do Torunia, mieszczanie przywitali go z pompą. Rok później toruńscy zbrojni towarzyszyli zakonnikom w skutecznym zdobywaniu zamku w Złotorii, a w 1410 wspomagali Krzyżaków pod Grunwaldem Tam jednak mieli mniej szczęścia - ich chorągiew została pokonaną a naciskane przez Jagiełłę miasto złożyło hołd polskiemu królowi Nie miało za bardzo wyjścia - Krzyżacy nie bardzo kwapili się z pomocą.
Ale gdy tylko polski władca odstąpił od oblężenia Malborka, Toruń błyskawicznie zmienił zdanie. Ogłosił neutralność i znów oddał się w ręce Krzyżaków. Ci zaś - pamiętając miastu zdradę - ustanowili nową radę miejską, złożoną z wiernych im ludzi Dodatkowo mieszczan sprzyjających Połakom dotknęły ostre represje. Nowa rada nie przetrwała wprawdzie długo, ale mieszkańcy Torunia dobrze zapamiętali sobie ten incydent - ich sympatia do Zakonu zaczęła gwałtownie topnieć.
Właśnie stamtąd spłynęła inspiracja. Takie miasta licznie powstawały również na terenie Prus. Zwykle były mniejsze od swoich starszych braci i miały rzemieślniczy charakter Nowe miasto od początku było jednak na straconej pozycji Przede wszystkim nie miało dostępu do Wisły. Bo co za dużo, to niezdrowo - w myśl tej zasady staromiejscy kupcy mogli zgodzić się na położony tuż pod nosem kolejny ośrodek, ale na równą sobie konkurencję już niekoniecznie.
Wisła była wówczas olbrzymim szlakiem handlowym, na który Stare Miasto dostało w ten sposób monopol Poza tym między murami miejskimi a rzeką stały wówczas budynki gospodarcze konwentu krzyżackiego. Zakonnicy mieli więc swobodny wyjazd z zamku i zapewne nie mieli ochoty z niego rezygnować, uzależniając się odnowionego miasta.
Różnice w położeniu szybko dały się odczuć. Stare Miasto błyskawicznie stało się gęsto zaludnionym ośrodkiem kupieckim, gdzie każdy skrawek powierzchni zajęty był przez murowane domy i pomieszczenia gospodarcze. Tam też mieszkali bogatsi mieszczanie. Przeciętny majątek bogatego staromiejskiego kupca składał się z wystawnej kamienicy.
Nic dziwnego, że gdy w 1420 r. na krzyżackim zamku wybuchł pożar, nie było wielu chętnych do gaszenia ognia.
Jakby tego było mało, ciągłe wojny rujnowały handel, obroty kupców spadały, a nie było widoków na poprawę sytuacji. Czara goryczy przelała się w 1433 roku, podczas zjazdu krzyżackiego w Toruniu. Wtedy to burmistrz Starego Miasta, Herman Russop, postawił Krzyżakom ostre ultimatum. Jego przesłanie było jasne: zaprowadźcie w końcu pokój! Bo jeśli nie, to znajdziemy sobie innego władcę, który będzie w stanie to zrobić!
O dziwo, groźba najwyraźniej podziałała - Zakon rzeczywiście zaczął myśleć o pokoju. Ale za późno - toruńscy mieszczanie mieli już Krzyżaków serdecznie dość. Nie byli zresztą jedyni Większej niezależności gospodarczej chciało m.in. Chełmno, Elbląg, Królewiec. Na zjeździe w Kwidzynie w 1440 r. przedstawiciele tych miast założyli tzw. Związek Pruski - związek opozycyjnych wobec Zakonu ośrodków.
Gdy Krzyżacy zorientowali się, czym grozi taka współpraca miast, postanowili związek rozbić. Ówczesny wielki mistrz, Konrad von Erlichshausen, podszedł do tego rozsądnie: zamiast niszczyć konfederację z zewnątrz, postanowił rozbić ją od środka. Dwa toruńskie miasta od lat rywalizujące ze sobą były dla niego prezentem od losu, idealną okazją do wcielenia planu w życie. Wystarczyło wykorzystać stare antagonizmy. Zadanie okazało się proste: już rok po założeniu Związloi Nowe Miasto obiecało, że da sobie spokój z konfederacją, a jego przedstawiciele przestaną jeździć na zjazdy. Po sześciu latach oficjalnie zapowiedziało wystąpienie ze Związku.
- Władze Nowego Miasta cały czas czuły się zagrożone przez starszy ośrodek - wyjaśnia Robert Żytkowicz. - Bojąc się, słusznie zresztą, że miasto zostanie wchłonięte, współpracowały z Krzyżakami Rajcy chcieli zachować władzę i potrzebowali do tego Zakonu. Zwłaszcza, że ich właśni mieszczanie zaczęli zwracać się przeciwko nim.
Kłótnie między miastami przybierały na sile. Jakby tego było mało, wielki mistrz nałożył na Stare Miasto kolejny podatek. Herman Russop nie dał rady obronić podatkowej wolności i coraz mniej skutecznie bronił interesów mieszczan. Wszystko wskazywało na to, ze długoletnia walka o swobody gospodarcze Starego Miasta spełznie na niczym.
Tileman przekupuje. Opowieść o bezczelnym fałszerzu
W obu miastach były dziesiątki rzemieślniczych cechów
(fot. Muzeum Okręgowe)
Wtedy na arenie pojawił się nowy gracz: Tileman von Wegen, który właśnie przyjechał do Torunia z Westfalii Światowy bywalec, który wiele podróżował, zaimponował torunianom.
"Był to człowiek zrównoważony, obdarzony wielką pewnością siebie, która chwilami zakrawała na bezczelność. Umiał sobie radzić w życiu i wiedział, jak prawem i lewem dochodzić do celu" - pisał o nim Karol Górski. Przybysz błyskawicznie stał się przywódcą anty - krzyżackiej opozycji.
Werwa von Wegena przydała się szybko, bo losy Związku wisiały na włosku.
Do Prus zjechał właśnie legat papieski, który bardzo ostro wystąpił przeciw Związkowi Zakon zaczął grozić rozwiązaniem konfederacji siłą, alternatywą stał się proces przed cesarzem.
Równocześnie Stare Miasto oficjalnie zaczęło bojkotować najbliższego sąsiada. Nagle przed rzemieślnikami i kupcami nowomiejskimi zamknęły się rynki zbytu w większości okolicznych miast. Mieszkańcy znaleźli się w trudnej sytuacji, bo równocześnie zakazano udzielania im pracy. Nic dziwnego, że nastroje w Nowym Mieście z dnia na dzień stawały się coraz bardziej buntownicze. Mieszczanie coraz wyraźniej skłaniali się ku powrotowi do Związku, ale ich radni nie chcieli o tym słyszeć.
W Starym Mieście nie było lepiej. Nikt wprawdzie nie bojkotował kupców, ale osada co noc była w pogotowiu bojowym. Jedna czwarta mieszczan pełniła straże na zamykanych łańcuchami ulicach. W przyzamkowych spichrzach wystawiano podsłuchy. Rewolta wisiała na włosku.
Krzyżacy nie byli ślepi - zauważyli, że trzeba zareagować. I to mądrze, w przeciwnym razie może wybuchnąć wojna. W1452 roku wielki mistrz robił co mógł, by uspokoić sytuację. Zakazał komturom zbrojenia zamków, a radzie Nowego Miasta rozkazał dogadać się z mieszczaństwem. O dziwo, podziałało.
W tym samym czasie Tileman von Wegen pojechał z poselstwem do Wiednia, by w imieniu Związku złożyć cesarzowi skargę na Zakon i bronie praw konfederacji miast. Obrotny torunianin poradził sobie aż zbyt dobrze. Zimą tego samego roku wrócił, ogłaszając sukces: zdołał uzyskać przywileje cesarskie potwierdzające prawa Torunia i Chełmna. Mało tego: przywiózł też ze sobą potwierdzenie cesarskie dla Związku. Ważne, bo dzięki niemu można było rozkręcić propagandę w mieście. Mało kto jednak wiedział o tym, że potwierdzenie było sfałszowane, kosztowało 5,4 tys. florenów.
Potem Tileman znów pojechał do Wiednia, by przygotować proces. Udało mu się wynająć adwokata, dostał nawet pozwolenie na zbieranie podatku na pokrycie kosztów sądowych. Prawdopodobnie chciał też przekupić cesarskich doradców - prosił o nadesłanie bobrowych futer i pieniędzy. Mieli je mu dowieźć inni posłowie, którzy rzeczywiście wyruszyli do Wiednia. Zaryzykowali, choć ostrzegano ich, że tak cenna przesyłka może zostać zrabowana.
I rzeczywiście: poselstwo zostało napadnięte w niewielkiej wsi, trzy godziny drogi za Brnem. Czy na polecenie Krzyżaków? Nie wiadomo. Pewnie jest tylko, że choć więźniów udało się później oswobodzić, to pieniądze przepadły. Chytry plan von Wegena spalił na panewce.
Proces rozpoczął się w czerwcu 1453 roku. Fałszerstwo toruńskiego posła od razu wyszło na jaw - i zdecydowanie nie pomogło przychylnie usposobić cesarza.
Von Wegen przegrywa. Mieszczanie chwytają za broń
Dwa miesiące później wielki mistrz rozpoczął zbrojenie zamków. W Starym Mieście znów zawrzało. Wzmocniono warty przed murami, przywrócono czuwanie z bronią przy ratuszu.
Również mieszczanie nowomiejscy postanowili działać. Zażądali broni - ich rada miejska musiała schronić się na krzyżackim zamku. Szybko wprawdzie wróciła do ratusza, ale coraz bardziej zdesperowani mieszkańcy zażądali od niej zdania rachunków. Nowe Miasto zaczęło się zbroić.
Ten stan zawieszenia trwał aż do zimy. Wtedy do torunian zaczęły dochodzić bardzo niepokojące pogłoski: von Wegen przegrał, cesarz potępił Związek Pruski.
Trzysta osob skazano na smierc! Nic dziwnego, że niepokój w Nowym Mieście narastał - na początku grudnia zdemolowano mennicę, kilka dni później mieszczanie wdarli się siłą do Ratusza Nowomiejskiego i zabrali stamtąd broń. Rada miejska uciekła, a władzę przejęli stronnicy Związku.
Tymczasem w styczniu wrócił z Wiednia von Wegen. Pogłoski o przegranym procesie okazały się prawdziwe. Prawdziwy był też wyrok śmierci dla trzystu mieszczan. Związkowcy nie mieli już wyjścia: musieli w końcu chwycić za broń.
Prawdopodobnie już 3 lutego 1454 roku rajcy toruńscy obstawili strażami zamek i zablokowali wszystkie drogi ucieczki Dzień później oficjalnie wypowiedzieli posłuszeństwo Krzyżakom. Zakonnicy mieli nóż na gardle: w ich zamku brakowało jedzenia, zaopatrzenie było słabe, wysłali więc posłów z nadzieją na rokowania. Nadzieja była jednak płonna: Tileman von Wegen publicznie nazwał posłów starymi filutami i na tym negocjacje się skończyły.
6 lutego miasto zażądało poddania się zamka Zakonnicy odmówili, ale po prawie dwudniowym ostrzale nie mieli wyjścia. 8 lutego skapitulowali, a dwa toruńskie miasta po blisko dwustu latach miały połączyć się w jedną całość. - Mieszczanie Nowego miasta po rozmowach z radą Starego przygotowali spis warunków, na jakich chcieli być przyłączeni - mówi Robert Żytkowicz. - Nowomiejscy rajcy chcieli zachować część władzy i przywilejów. Ale rada odrzuciła ich warunki i mając poparcie Związku Pruskiego doprowadziła do połączenia obu miast na własnych zasadach.
8 marca oba miasta połączyły się w jeden organizm - już pod panowaniem polskiego króla. A w dziejach Torunia rozpoczęła się nowa epoka.
Alicja Wesołowska
NASZA HISTORIA