Wystawny obiad w Oazie, Gastronomii, Złotej Kaczce lub U Wróbla, wieczorem tańce w Adrii, a co potem? Potem gastronomiczno-alkoholowy szlak często wiódł rozdokazywane towarzystwo w mroczniejsze strony stolicy - na żydowski Muranów albo na Pragę. Co bardziej zabawowi wyruszali zaś w Polskę.
Na podstawie dzienników i wspomnień przedwojennych statystów można z powodzeniem rozrysować orientacyjny plan miejsc, w których trzeba było bywać, nie tracąc przy tym reputacji. Widok wydekoltowanych dam i galowych mundurów w szemranych knajpach Radomia czy w szynkach Lublina wcale nie należał do rzadkości. Przeciwnie, należał do stałych elementów karnawału dwudziestolecia. Podobnie jak poranki w ogródku Nadświdrzańskiej na rogu Nowego Światu i Alej Jerozolimskich, gdzie przy szklance kojącego kefiru lub maślanki syte wrażeń towarzystwo dzieliło się przygodami.
Pejsachówka na Muranowie
„Jedziemy do Joska” - taki okrzyk miał wydać w sierpniową noc 1931 r. legendarny ułan Bolesław Wieniawa-Długoszowski, gdy znudziły mu się intelektualne pogaduszki w Ziemiańskiej. Towarzystwo podchwyciło pomysł i sznur taksówek ruszył na przedwojenną Rynkową 7, gdzie funkcjonowała legendarna knajpa. Co ciekawe, zarejestrowana przez właściciela Joska Ładowskiego jako herbaciarnia. Miejsce słynęło z legendarnych pikantnych flaków posypanych papryką, czyli tzw. cegłą, wódki pitej w tzw. mikadkach, szemranego klimatu i akordeonisty, który wygrywał żydowskie przeboje.
Krążąca w towarzystwie sensacyjna plotka głosiła, że Ładowski, członek PPS jeszcze w czasach rewolucji 1905 r., był po imieniu z większością tuzów sanacji. Gdy zmarł w roku 1932, jego nekrolog pojawił się w większości warszawskich dzienników. „Ilustrowany Kurier Codzienny” pisał: „W czasie wypadków rewolucyjnych 1905-1906 r. »Gruby Josek« oddawał usługi bojowcom. Zasługi te nie zostały mu zapomniane i przez pamięć o nich policja miała często dla niego różne względy. Knajpa »Grubego Joska« odwiedzana była często, zwłaszcza w karnawale, przez tzw. osoby z towarzystwa, które po zabawie w wytwornych lokalach szukały silniejszych wrażeń w podejrzanej spelunce. Szczególną sympatją »Gruby Josek« otaczał artystów, dziennikarzy i literatów, których chętnie widział w swoim zakładzie”.
W połowie lat 30. na Rynkową pielgrzymowało dla przeżycia dreszczyku emocji pół ówczesnej warszawki. W 1935 r. powstał nawet przebój „Bal na Gnojnej” śpiewany przez Adama Astona (muzykę skomponowała słynna Fanny Gordon, czyli Fajga Jofe), a następca Ładowskiego rozbudował knajpę o salę przeznaczoną specjalnie dla lepszego towarzystwa. Urozmaicono też menu o gęsinę na złoto, a za dodatkową opłatą można było zamówić sobie udawany pojedynek na pięści żydowskiego tragarza z Kercelaka z polskim robociarzem. Można powiedzieć, że knajpy z terenu getta weszły na stałe do gastronomiczno-alkoholowego repertuaru rozbawionych elit. Niedaleko, w Pasażu Simona, w najlepsze funkcjonowała restauracja Herszfinkla (specjalność pejsachówka i gęsie skwarki z Poldrobu braci Gothfelów z Targówka). Na rogu Dzikiej i Okopowej działał zaś bar u Glajszmitki, gdzie stołowali się robotnicy z pobliskich garbarni.
Złośliwa plotka rozpuszczana po Warszawie przez endeków mówiła, że po śmierci Piłsudskiego widziano wychodzącego stąd nad ranem pułkownika Aleksandra Prystora w otoczeniu mundurowej świty. Wierni swemu wodzowi opijali tragedię w żydowskim szynku. A gdyby komuś było mało - w okolicach schroniska dla bezdomnych na Stawkach funkcjonował bezimienny bar, popularnie zwany cyrkiem.
Tam zapuszczali się najodważniejsi, bo wizyta nierzadko kończyła się mordobiciem i wzywaniem posterunkowego. Zresztą przemoc stanowiła nieodłączny element wypraw na Muranów, działający szczególnie wabiąco na damy. W 1932 r. „Nowiny Codzienne” donosiły sensacyjnie: „Pijany dr Łokietek zmasakrował sześć osób w knajpie »U Grubego Joska«”.
Dalej w tekście stało: „Znany na bruku warszawskim terrorysta spod znaku Frakcji Rewolucyjnej PPS, dr Łokietek, wywołał wczoraj o świcie krwawą awanturę w restauracji »U Joska« przy ul. Rynkowej 7. Około godz. 4 rano Łokietek, w towarzystwie swego przybocznego adjutanta »Prześcieradła« - Leona Przebierały, oraz pięciu osób przybył do restauracji pijany. Z trudnością trzymał się na nogach i bełkotał bez sensu. Około godz. 5 zaczęli schodzić się tragarze na szklankę gorącej herbaty. Łokietek, zobaczywszy konfratrów, chociaż z haraczu ściąganego z nich żyje i pije, wywołał awanturę. Wydobywszy rewolwer, chciał strzelać”.
Dodajmy na koniec, że Józef Łokietek, dawniej bojowiec, a w okresie II RP komendant Milicji PPS, przyjaciel Walerego Sławka, we wrześniu 1939 r. jako komendant Związku Strzeleckiego brał udział w obronie Warszawy. Zmarł w tajemniczych okolicznościach w 1941 r.
Na wódkę na Brzeską
Mody na Pragę nie wymyślili wcale dzisiejsi hipsterzy lubujący się w brataniu z praskim lumpenproletariatem. Przed wojną wyprawy na Brzeską i w okolice były nie tylko w dobrym tonie - miały świadczyć też o braku przesądów klasowych reprezentantów sanacji. Ale był też inny powód - wielu z ówczesnych luminarzy chlubiło się kontaktami z nieformalnym królem praskiej gastronomii Manasem Rybą, przedsiębiorcą jeszcze z czasów zaborów (dyrektorował m.in. Towarzystwu Dróg Podjazdowych w Królestwie Polskim).
To Ryba był cichym właścicielem większości knajp i restauracji na Pradze, szczególnie tych najbardziej popularnych, w okolicach bazaru i na Pelcowiźnie. Zresztą słynnych knajp po praskiej stronie miasta nie brakowało. Na rogu Brukowej i Targowej funkcjonowała Sportowa (specjalność: duszone cynaderki).
Podmiejskie plenery
„Jak zwykle pomysł na wypad poza Warszawę urodził się przy strzemiennym” - wspomina w „Dziennikach” Jarosław Iwaszkiewicz, pomysłodawca wielu podobnych ekspedycji. Towarzystwo w pośpiechu zamawiało taksówki, dzwoniono po szoferów, targowano się, kto z kim jedzie, ustalano trasę. Można zresztą powiedzieć, że od lat 30. nic się w tej materii nie zmieniło.
Z tzw. bliskich okolic największą popularnością cieszył się przed wojną Konstancin, a szczególnie działające w tamtejszym parku zdrojowym Casino Franciszka Berentowicza. Lokal słynął z kurcząt po polsku (obrotny restaurator sprowadzał je aż z podlaskich Łap), raków i imponującej baterii alkoholi, podobno największej w Polsce. Przybyłym z Warszawy przygrywała nocą orkiestra Jana Zielińskiego. Alkohol i zdrojowe wody szybko uderzały do głów.
Dowodem Stanisław Cat-Mackiewicz, któremu przy okazji zabawy u Berentowicza przyszła do głowy myśl pojedynkowania się z nielubianym Stanisławem Carem, współtwórcą konstytucji kwietniowej. Szczęśliwie pojedynek się nie odbył, bo Mackiewicz wziął za Cara jednego z Bogu ducha winnych gości. Obraźliwe epitety i szarpanie za klapy surduta szybko puszczono w niepamięć. Podobną popularnością co Konstancin cieszył się w połowie lat 30.
Otwock i tamtejsze imponujące architekturą kasyno, zaprojektowane przez Leszka Horodeckiego i oddane do użytku w 1934 r. Oprócz wyśmienitej kuchni kasyno oferowało: kino, salę teatralną, salon gier hazardowych, parkiet do tańca, a tym, którzy przedobrzyli w przyjemnościach, pokoje gościnne. Osobliwą atrakcją zabaw w Otwocku był Urke Nachalnik, legenda półświatka, a zarazem literatury, osiadły w Otwocku w 1932 r. Nieraz widziano go przy bankietowym stole w przyjacielskich uściskach z rozbawioną, podchmieloną i szukającą ekscytacji warszawską socjetą.
Swoich orędowników miały wyprawy do Pułtuska - do szacownej restauracji U Józefa przy ul. 3 Maja, słynącej z organizowanych corocznie bali sylwestrowych - do Radomia - który wabił smakoszy restauracją Pod Mosiężnym Rakiem (Żeromskiego 51), chlubiącą się składem win Stanisława Wierzbickiego funkcjonującym nieprzerwanie od XIX w. (to tu Wojciech Kossak zostawił w księdze pamiątkowej wpis: „Mistrzowi rondla - mistrz pędzla”) - i do Garwolina, gdzie gości z Warszawy podejmowano w kasynie 1. Pułku Strzelców Konnych. Notowania Garwolina na giełdzie gastronomiczno-alkoholowej atrakcyjności wzrastały po każdorazowej wizycie marszałka Piłsudskiego, który co prawda dużo nie pił, ale dobrą kuchnię docenić potrafił. Przynajmniej w czasach, gdy nie dopadły go jeszcze kłopoty gastryczne.
Jedziemy do Berensa!
Na pierwszym miejscu do weekendowego wyskoku znajdował się jednak zawsze Kazimierz nad Wisłą, mekka malarzy i amatorów plenerów. Oddalony o dwie godziny jazdy od Warszawy Kazimierz przyciągał Hotelem Edwarda Berensa, zbudowanym w 1880 r. u podnóża tamtejszej fary. Jak pisał w „Dookoła Świata” w 1985 r. Robert Jarocki, do Berensa „przyjeżdżali ludzie z kręgu Ziemiańskiej, Tuwim, Lechoń, Słonimski, Wieniawa-Długoszowski. Przyjeżdżali Wincenty Rzymowski, generał Sławoj-Składkowski.
Przyjechała Hanka Ordonówna, amant filmowy Mieczysław Cybulski i artyści tej miary co Jaracz, Schiller, Leszczyński, Zelwerowicz. Niektórzy zbierali się prywatnie w co wytworniejszych willach, ale brać artystyczna wierna była znakomitej kuchni Berensa”. W Berensie nie tylko pito i jedzono, ale też romansowano. Prym wodzili aktorzy: Bodo i Żabczyński, ale też pomniejsze sławy. Znów sięgnijmy do tekstu Jarockiego: „W roku bodajże 1937 niemałą sensację wzbudzała czekoladowa aktorka filmowa, ubrana zwykle w czerwoną piżamę.
Aktorka ta występowała w polskim filmie, kręconym na Haiti, nazywała się Reri-Bodo, a film »Czarna perła«. Eugeniusz Bodo występował w roli głównej jako polski marynarz, który obronił przed napaścią łobuzów piękną Haitankę, zakochali się i romansowali”. Przeskoczmy w czasie: w 1998 r. słynny hotel i restaurację zrównał w ziemią restaurator Adam Gessler, obiecując odbudować ją w przedwojennym kształcie.