Wielkanoc w przedwojennej Łodzi. Jak wtedy świętowano? Zobaczcie zdjęcia

Anna Gronczewska
Święta przed laty. Więcej na kolejnych zdjęciach
Święta przed laty. Więcej na kolejnych zdjęciach archiwum Dziennika Łódzkiego
Jak przed laty wyglądała Wielkanoc? W latach trzydziestych w okresie przedświątecznym łodzianie też tłumnie odwiedzali sklepy, choć kupcy często narzekali na utarg. Na stołach nie mogło zabraknąć szynek, kiełbas. Przed Wielkanocą uaktywniali się też złodzieje. Same święta mieszkańcy Łodzi spędzali w rodzinnym gronie, odwiedzając też tłumnie łódzkie kościoły.

Wielkanoc w przedwojennej Łodzi. Jak wtedy świętowano?

Wielkanoc 1930 roku wypadała 20 kwietnia. Dla łódzkiego przemysłu rozpoczęły się ciężkie lata. Wielu łodzian pozostawało bez pracy. Dlatego przed tą Wielkanocą dużą wagę przywiązywano do pomocy najuboższym. Komitet Niesienia Pomocy Najbiedniejszym rozdzielał więc tradycyjne „święcone”. Otrzymało je około dziewięć tysięcy dzieci z najbiedniejszych łódzkich rodzin. W skład tego „święconego” wchodziło: jajko, cukierki, strucel i jedna czwarta kilograma kiełbasy. Same święta przebiegały w Łodzi dosyć spokojnie. Gazety donosiły, że w poniedziałek wielkanocny, na ul. Piotrkowskiej pojawiły się tłumy mieszkańców miasta.

"Tłumy wzięły udział w tradycyjnym dyngusie" - czytamy w łódzkim „Echu”. "Młodzież nie poprzestała na wzajemnym oblewaniu się i tzw. dyngusówka. Zaopatrzyła się również w litrowe flaszki. Około godziny 12.00 w południe, podczas największego spaceru można było zobaczyć niebywale charakterystyczną scenę. Dozorca domu nr 79 przy ul. Piotrkowskiej podczas polewania ulicy został na chwilę odwołany w głąb podwórza, tak że sikawkę został zmuszony pozostawić na ulicy. Skorzystał z tego skwapliwie jeden młodzieniec, który chwyciwszy sikawkę zaczął nią oblewać swoich kolegów. Ponieważ i przechodniom dostało się coś tego natrysku powstała panika. Kilku śmielszych podbiegło do żartownisia, zaczęło się wzajemne wyrywanie stróżowskiego narzędzia. Tymczasem strumień wody zakreślając przedziwne łuki w powietrzu wpadał do okien przejeżdżających tramwajów, samochodów. Nie oszczędzając niczego i nikogo....W końcu nadbiegł dozorca z kubłem wody i dosłownie wsadził go na głowę najbliższego napastnika."

Syreny w Wielki Piątek w Łodzi w 1933 roku

W Wielki Piątek 1933 roku, o godzinie 15 w Łodzi rozległy się syreny fabryczne.. Dały tym samym samym sygnał do uczczenia pięcioma minutami ciszy rocznicy śmierci Chrystusa Pana.

W Wielką Sobotę święcono pokarmy. Przy czym nie w kościołach, ale domach, które odwiedzali kapłani. Trwało ono aż do wieczora. Natomiast w niedzielę wielkanocną, w katedrze pw. św. Stanisława Kostki o godzinie piątej rano rozpoczęła się rezurekcja.

- Po trzykrotnym okrążeniu dziedzińca katedralnego przez procesję, przy śpiewie „Wesoły nam dziś dzień nastał” nastąpiło odśpiewanie jutrzni w wykonaniu chórów katedralnych – czytamy w \ „Echu”. - O godzinie 7.00 rano ks. biskup dr Wincenty Tymieniecki w licznej asyście duchowieństwa odprawił nabożeństwo. O godzinie 11.00 rozpoczęła się zaś suma podczas której biskup Tymieniecki wygłosił kazanie.

Ku zaskoczeniu łodzian Wielkanoc powitała ich śniegiem i było mroźno, choć święta wypadały w połowie kwietnia. Informowano też, że do Rzymu wybiera się biskup Tymieniecki. Podawano, że do wiecznego miasta wyruszy 19 kwietnia o godzinie 16.30 z Dworca Łódź Fabryczna. Żegnać go miało łódzkie duchowieństwo z biskupem pomocniczym Kazimierzem Tomczakiem na czele.

W 1934 roku Wielkanoc wypadała w podobnym czasie jak obecnie, bo 1 kwietnia. Przygotowania do świąt upłynęły w cieniu tragedii jaka rozegrała się w fabryce Wienera przy ulicy Południowej 59. Wybuchł tam wielki pożar. W płomieniach zginęło kilka osób, kilkanaście zostało ciężko rannych. Śmierć poniósł między innymi brat właściciela tkalni, Alzyk Lajbowicz. Był on w niej księgowym i majstrem. Wspominano go jako młodego, pełnego werwy człowieka, który kilka miesięcy wcześniej ożenił się. Śmierć w płomieniach poniosła również 28-letnia Janina Piaskowska i 30-letnia Waleria Baraniakowa.

Najbiedniejsze rodziny z Łodzi otrzymały talony żywnościowe. Mogły za nie kupić między innymi słoninę, jaja, mąkę, groch mydło. Talony te rozdawano w komisariatach policji. Przed Wielkanocą biskup Kazimierz Tomczak poświęcił dzwony w parafii Opatrzności Bożej na Marysinie II.

Strajk na święta w Łodzi w 1935

W 1935 roku Wielkanoc wypadła późno, bo 21 kwietnia. Tuż przed świętami strajkowali brukarze. Prasa narzekała, że przez to miejscy robotnicy sezonowi nie mogą pracować przy budowie zbiornika wodnego na Stokach oraz drogi z Łodzi do Łagiewnik,.

Sukces zanotowała łódzka policja. Zatrzymała bowiem Wawrzyńca Jończyka, pseudonim „Zosik”. Był on znanym w mieście złodziejem i włamywaczem. Został skazany na cztery lata więzienia, ale udało mu się uciec z sali sądowej. Ukrywał się przez kilka miesięcy. W końcu policjanci złapali go w jednej ze złodziejskich melin w Łodzi. Pił tam alkohol.

Atrakcją świąteczną Łodzi była zaś wizyra Cyrku Staniewskich. Miasto żyło też historią 10-letniej Horowskiej z Katowic. Dziewczyna wyszła z domu i zaginęła bez wieści. Pojawiły się informacje, że wybrała się w pieszą wycieczkę do krewnych, którzy mieszkają w Łodzi.

Czego nie robić w Wielkanoc?

Łódzkie gazety rozpisywały się też o przedświątecznych zabobonach. Twierdzono, że w niemal wszystkich krajach istnieje przekonanie, że w czasie Wielkiego Tygodnia nie można zmieniać służby, mieszkania czy też rozpoczynać nowych prac. Powoływano się też na przesądy panujące w Czechach. Według sąsiadów z południa dzieci urodzone w Wielkim Tygodniu miały zakończyć swoje życie samobójstwem. Wyjątkiem miał być Wielki Czwartek.

"Dzieciom urodzonym tego dnia sprzyja szczęście" – przekonywali dziennikarze „Echa”. "W Niemczech wśród ludu panuje natomiast wiara, że każda roślina posadzona lub posiana w Wielki Czwartek pomyślnie wschodzi."

Dziennikarze przypominali, że najsmutniejszym dniem w roku jest Wielki Piątek. Dzień wyrzeczeń, postów i umartwień.
"Na Pomorzu istnieje zwyczaj, że w tym dniu matki kaszubskie biją swe dzieci zanim wstaną z łóżek: Płaczeta, dziś Płacze – Bóg - pisał dziennikarz „Echa”
I wyjaśniał, że Płacze – Bóg to po kaszubsku Wielki Piątek. Przypominał też, że związane z Wielkanocą „święcone” jest „przywilejem wyłącznie ludów słowiańskich”.
"Wielka Sobota przynosi ulgę po smutnym tygodniu przedświątecznym" – dodawał. "Tylko gospodynie nie miały w tym czasie ochoty do zabaw, żartów, zapracowane do nieprzytomności."

W latach trzydziestych, w Wielką Sobotę łódzkie urzędy kończyły pracę o godzinie 12. Ostrzegano, że tramwaje miejskie zaczną zjeżdżać do zajezdni o godzinie 8 wieczorem. O północy z trasy miał zjechać ostatni elektrowóz. Ruch tramwajów miejskich wznawiano w pierwszy dzień Wielkanocy, po godzinie 13. Ale normalnie za to kursowały tramwaje podmiejskie.

Wielkanoc w Zgierzu i Pabianicach

Przed Wielkanocą w 1935 roku paczki żywieniowe najbiedniejszym rozdawała miejscowa policja. Znalazł się w niej cukier, kasza, słonina, jajka. Natomiast niemiło przedświąteczną wizytę w Zgierzu wspominał 16-letni łodzianin Eugeniusz Szymczak, zajmujący się handlem mydłem. Do Zgierza przyjechał rowerem, który zostawił na bydlęcym targu. Niestety na rowerze nie wrócił do domu...Ktoś mu go ukradł.

Przedświąteczną sensacją w Pabianicach okazała się informacja, znany w tym mieście komunista, Kazimierz Derdoń przeszedł na...judaizm. Zaznaczano, że mężczyzna ten ożenił się z pabianicką Żydówka, która dla pozoru przeszła na katolicyzm. Kiedy jednak urodziła się im córka, Kazimierz Derdoń, mimo sprzeciwu żony, ochrzcił ją w kościele katolickim.

"Przeciwności życiowe załamały jednak moralnie Derdonia i zepchnęły go na śliską drogę: – pisał dziennikarz „Echa”. "Uległ podszeptom swej żony Żydówki i w tych dniach przeszedł na judaizm, wraz ze swoją rodziną. Operacji rytualnej na osobie Derdonia dokonali specjaliści z Warszawy i nowokreowany starozakonny pozostał w szpitalu do wyleczenia. Po wyzdrowieniu udał się do Palestyny, gdzie wysyłają go na swój koszt nowi współwyznawcy."

Przed Wielkanocą 1935 roku dramat przeżywał 46-letni Władysław Balcerak, z zawodu ślusarz, który do Łodzi przyjechał z Żyrardowa. Gazety opisywały jego smutną historie. Mężczyźnie przez lata dobrze się powodziło. Miał pracę, nieźle zarabiał. Mieszkał z kochającą go żoną. Ale to szczęście nie trwało długo. Balcerak stracił pracę. By mieć pieniądze na życie zaczął wysprzedawać różne sprzęty, które miał w mieszkaniu. W końcu żona stwierdziła, że ma już tego dość i uciekła z domu. Po jakimś czasie Balcerak dowiedział się, że kobieta przebywa w jednym z łódzkich szpitali. Nie miał pieniędzy na bilet, więc do Łodzi przyszedł z Żyrardowa pieszo. Kilka dni szukał żony. Wreszcie dowiedział się w którym szpitalu przebywa. Kiedy dotarł na miejsce okazało się, że żona została już z niego wypisana. Po tym, zdruzgotany mężczyzna, postanowił się zabić. Stracił już nadzieje na odzyskanie żony. Napił się więc trucizny...Ale go odratowano. Jednak myśli samobójcze nie opuszczały Władysława Balceraka. Poszedł na nasyp kolejowy w Radogoszczu. Tam wypił kwas solny. Dawka była tak silna, że tym razem nie udało się już go uratować...

Wielkanocne tragedie w Łodzi

Przed Wielkanocą 1936 roku „Echo” informowało, że smutne święta będzie miała matka 4-letniej Danusi Winnickiej. Dziewczynka została bowiem śmiertelnie potrącona przez tramwaj przy ul. Łagiewnickiej 34. Natomiast na klatce schodowej domu przy ulicy Siedleckiej znaleziono „podrzutka” płci męskiej. Dziecko było owinięte w chustkę. Matka chłopca dołączyła do niej kartkę: Dziecko katolickie, nieochrzczone. Nie miałam innego wyjścia.. Dziecko odwiedziono do miejskiego żłobka...

Obywatelski Komitet Pomocy Najbiedniejszym przegotował sześćset paczek dla najbiedniejszych rodzin katolickich. Dostali wędliny, czyli kiełbasy i kiszki, jajka oraz strucle. W czasie Wielkanocy część łodzian odwiedzała łódzkie kina. Na przykład kino-teatry „Metro” i „Adria” zapraszały na film „Dodek na froncie” z Adolfem Dymszą w roli głównej.

Sama Wielkanoc nie przebiegła już spokojnie. Gazety donosiły, że w święta doszło do trzech zamachów samobójczych. 72-letni Jan Kapuściński, zamieszkały przy ul. Południowej 30 połknął znaczną ilość kwasu solnego. Mężczyznę, znajdującego się w beznadziejnym stanie, odwiedziono do szpitala na Radogoszczu. Natomiast w bramie kamienicy przy ul.Żeromskiego 58 znaleziono nieprzytomnego mężczyznę, którego nazwiska nie udało się ustalić. Okazało się, że zatruł się wypijając znaczną ilość denaturatu. Odwiedziono go do szpitala w Radogoszczu.

Z kolei 36-letnia Sala Winterowa, żona stolarza, próbowała się otruć jodyną. Próba samobójcza też okazała się nieskutecznie. Sali przepłukano na miejscu żołądek i nawet nie zabrano jej do szpitala...

emisja bez ograniczeń wiekowych
Wideo

Najważniejsze wiadomości z kraju i ze świata

Polecane oferty

Materiały promocyjne partnera
Wróć na naszahistoria.pl Nasza Historia