Wieschollek. Sołtys, który nie znał pokory

Helmut Wieschollek po wypadku na kopalni nie mógł już wrócić do pracy. Mimo to odnalazł się w nowej sytuacji
Helmut Wieschollek po wypadku na kopalni nie mógł już wrócić do pracy. Mimo to odnalazł się w nowej sytuacji archiwum prywatne
Wieschollek został najmłodszym sołtysem w Polsce Ludowej i wstąpił do ORMO. Po latach pisał zarówno o swoich sukcesach, jak i wpadkach

O życiu Helmuta Wieschollka z Dziewkowic (ur. 1938 r., zm. w 2005 r.; wcześniejsza pisownia nazwiska: Wiesiołek) w dużej mierze zaważył nieszczęśliwy wypadek w pracy, który zdarzył się 4 lipca 1959 roku na kopalni węgla "Borek" w Bytomiu. W trakcie spinania wagonów węglowych jego głowa dostałą się między dwa wagoniki. "Pękający hełm bakielitowy wbił mi się w głowę uszkadzając czaszkę i powodując stłuczenie mózgu. Pamiętam jeszcze, że cała głowa zalana była krwią" - wspominał po latach Wieschollek.

Po tym wypadku Wieschollek nie mógł już wrócić do pracy. Młody, zaledwie 22-letni chłopak został rencistą - ale ponieważ był człowiekiem, który nie potrafił bezczynnie siedzieć szybko zaczął działać społecznie. Został najmłodszym sołtysem w całej Polsce Ludowej i wstąpił do ORMO. Przez całe życie w latach PRL-u pracował społecznie dla Dziewkowic.

W 1999 roku napisał o tym książkę, decydując się ujawnić kulisy swojej pracy oraz funkcjonowania komunistycznych organów władzy. Ze względu na brak pokory i nietuzinkowe pomysły często było o nim głośno w prasie. Po raz pierwszy w marcu 1963 roku. Wieschollek przejeżdżał wtedy na motorze w pobliżu tzw. Pańskiego Dołu, gdzie usłyszał krzyk kobiety. Okazało się, że topi się tam 9 latek, pod którym zarwał się lód.

"Na całym gazie wjechałem na pole w topniejący śnieg, tracąc przy tym buty i raptem ruszyłem w kierunku zbiornika, który miał przeszło 9 metrów głębokości. Nie bacząc na mój stan zdrowia popłynąłem w kierunku młodego chłopca i chwyciłem go za włosy. Płynąłem w kierunku brzegu" - wspominał Wieschollek. Kilka dni po tym jak uratował chłopaka w Dziewkowicach zjawił się komendant wojewódzkiej MO, za dwa miesiące dostał medal "za ofiarność i odwagę" i wtedy po raz pierwszy napisała o nim Trybuna Opolska - tak zaczęła się jego praca jako społecznika.

Wieschollek przyznał po latach, że wstąpił w latach 60-tych do ORMO z… nudów. Nie chciał siedzieć w domu i oczekiwał różnych zadań do wykonania, więc od razu został rzucony na głęboką wodę. Pewnego dnia ze szpitala dla umysłowo chorych uciekł pacjent, który chodził po okolicznych lasach. Pod Błotnicą Strzelecką mężczyzna popełnił samobójstwo wieszając się na drzewie. Helmut Wieschollek dostał zadanie by dostarczyć jego ciało do kostnicy.

"Postarałem się o jednego rolnika, który wraz ze mną pojechał po wisielca w głąb lasu. Był to okres lutego. Był niesamowity mróz, który spowodował, że ciało było tak sztywne, że posadziliśmy go na bryczkę. Gdy wyjeżdżaliśmy z drogi leśnej na szosę E-22 koło Warmątowic wisielec zleciał nam na drogę. Na szczęście nie jechał żaden samochód - byłem przerażony tym wszystkim, chciałem uciekać, ale ambicja ormowca mi na to nie pozwalała" - przyznał po latach Wieschollek.

Jego rodzice prowadzili w Dziewkowicach bar. Pewnego dnia włamał się do niego pijak, który chciał się napić. Helmut Wieschollek wezwał milicję, która szybko przyjechała, ale mundurowi nie byli w stanie go obezwładnić i wsadzić do wózka bocznego w motorze. Pomógł Wieschollek, który wpadł na pomysł, żeby związać pijaka skórzanym pasem. Podobnych przypadków chuligaństwa było we wsi więcej. W 1963 roku na zebraniu wiejskim Wieschollek zadeklarował się, że będzie walczył z wandalami. Zebrał wtedy górę oklasków, a ludzie wybrali go sołtysem.

Był najmłodszą osobą w kraju (miał wtedy raptem 25 lat), która pełniła tę funkcję. Sołtys potrafił porwać ludzi do czynów społecznych. Jedną z pierwszych było utwardzenie ulicy Polnej w Dziewkowicach, następnie zajął się upiększaniem kolejnych zakątków wsi. Nie wszystkie prace prowadzone były jednak z głową. Wieschollek wspomina, że kompletną porażką zakończyła się budowa zbiornika przeciwpożarowego przy remizie. W dole pokazała się kurzawka, a dziura szybko zaczęła się powiększać. Trzeba było ją po prostu zasypać i zrezygnować z pomysłu.

Na przełomie lat 60 i 70-tych w Dziewkowicach pojawił się problem z wodą. Przydomowe studnie zaczęły wysychać, z powodu pogłębiania kamieniołomów w Strzelcach Opolskich. Woda gruntowa była stamtąd odpompowywana co stale obniżyło jej poziom. Trzeba było we wsi pilnie wybudować wodociąg, ale na to nie było pieniędzy. Sołtysowi udało się jednak wywalczyć rekompensatę w Komisji ds. Szkód Górniczych w Katowicach. Wydała ona postanowienie, by strzelecki zakład dopłacił 40 proc. kwoty do budowy wodociągu. Resztę mieszkańcy zrobili w czynie społecznym, a całość zaprojektowali studenci z Politechniki Wrocławskiej.

Nic nie denerwowało Helmuta Wieschollka bardziej niż przypadki chuligaństwa - dlatego walczył z tym całe życie. Za wszczynanie awantur i bójek we wsi często wzywał milicję. Jak przyznał w swojej książce odbijało się to na jego rodzinie, bo ludzie mieli o to pretensje. Sołtys nader wszystko cenił sobie jednak porządek.

Choć Wieschollek miał legitymację partyjną, to przyznawał, że w strukturach PZPR-u zasiadało wiele osób, które wykorzystywało swoje stanowisko. Niejednokrotnie widział jak w restauracji działacze partyjni pili i jedli na kredyt, a potem nigdy nie regulowali rachunków. Raz nawet wyrzucił jednego z towarzyszy z restauracji rzucając w jego kierunku krzesłem - na szczęście dla sołtysa nie spotkały go za to żadne konsekwencje.

Radosław Dimitrow
NOWA TRYBUNA OPOLSKA

Wróć na naszahistoria.pl Nasza Historia