Wigilijna opowieść. Dobra, przedwojenna oraz ponura i okupacyjna zarazem

Święta w rodzinie Wawrzyniaków, druga pot. lat 30. Dla Zofii (siedzi po prawej) była to pierwsza gwiazdka z mężem Rudolfem Sajdakiem
Święta w rodzinie Wawrzyniaków, druga pot. lat 30. Dla Zofii (siedzi po prawej) była to pierwsza gwiazdka z mężem Rudolfem Sajdakiem archiwum
W starym maminym zeszycie zachował się przepis na "kartofelki" - cukierki z ziemniaków. Stanisława Wawrzyńczak robiła je dla dzieci w czasie wojny

Te święta Bożego Narodzenia Romuald Pilaczyński zapamiętał doskonale. Pod choinką znalazł wymarzonego konia na biegunach. Był 1931 rok, on miał wówczas niespełna cztery lata. Wśród bardzo wielu zachowanych zdjęć sprzed wojny, tylko to jedno dotyczy świąt. Tym bardziej jest cenne.

Pilaczyńscy mieszkali wówczas przy ul. Pomorskiej 10. Ojciec pana Romualda, Józef, był znanym w mieście kupcem i właścicielem wytwórni wypraw ślubnych. Rodzinie dobrze się wiodło, więc dzieci mogły liczyć na wymarzone prezenty. Któregoś roku Romek dostał narty. Pojechali do Krynicy i ani razu na nich nie zjechał, bo nie było śniegu.

Siostry zwykle znajdowały pod choinką lalki, albo nowe stroje dla swoich pupilek. Sukienki szyła im nianiusia - tak dzieci mówiły na opiekunkę.

W kuchni rządziła gosposia

Boże Narodzenie 1943 r. Czesława Nowaka spędzała z synkiem Jasiem
Boże Narodzenie 1943 r. Czesława Nowaka spędzała z synkiem Jasiem archiwum

Jan Górny, prawdopodobnie 1941 lub 1942 rok. Zmarł latem 1943
(fot. archiwum)

Kazimierz Tomaszewski, kolega Pilaczyńskiego ze szkolnej ławki spośród gwiazdkowych prezentów najbardziej zapamiętał nakręcaną kolejkę. Zabawki i słodycze, które dostawali z siostrą nie były wyszukane, ale też rodzice nie kładli pod choinkę na przykład odzieży. Chcieli, by upominki miały inny charakter. Na choince wisiały także ozdoby, które dzieci wykonywały w szkole. Pan Kazimierz niektóre z nich ma do dziś. Pomyśleć, że mają ponad 70 lat!

W przygotowaniach do Wigilii prym w kuchni wiodła nie tylko pani domu, także gosposia. Pan Kazimierz pamięta, że to, co powiedziała Marysia, było najważniejsze. Obie z mamą piekły świąteczne ciasta.

U Zofii i Józefa Pilaczyńskich w Wigilię obiad był bardzo skromny, można powiedzieć - symboliczny.

Po nim dzieci były kąpane i obowiązkowo kładzione spać. Wyjątkowo raz w roku tak się działo, by wieczorem mogły posiedzieć dłużej, niż do ósmej.

Wieczerza podawana była w jadalni, a obok, w gabinecie męskim, stała zamknięta choinka i prezenty. Szło się tam dopiero po kolacji. Dla dzieci była to niespodzianka, bo wcześniej drzewka nie widziały. Wigilia... - Do dziś u nas przygotowywana jest dokładnie tak samo, jak działo się to w domu rodziców - opowiada Romuald Pilaczyński. Tak samo przygotowują ją też dzieci i wnuki.

Jest więc karp w szarym sosie z łazankami, migdałami i rodzynkami, jest kapusta z grzybami. Na deser - kompot z suszonych owoców i makiełki. Makiełki to pszenna bułka namoczona w mleku z cukrem waniliowym, układana warstwami jak tort i przekładana bitą śmietaną. - Bialutkie to, śliczne, jadło się jak tort - zachwyca się pan Romuald.

Nie trzeba dodawać, że dzieci myślami były w pokoju obok, gdzie czekała choinka.

Wigilijne tradycje jakimś cudem udało się utrzymać nawet w czasie okupacji. Tylko prezenty się zmieniły: czasami chusteczki, czasami skarpety. - Mama mówiła, że nam się źle w czasie okupacji nie działo, bo byliśmy pod opieką Matki Boskiej Nieustającej Pomocy - wspomina wojenne lata. Wkrótce po wybuchu wojny, gdy Pilaczyńscy musieli opuścić dom i nie mieli dokąd pójść, przygarnął ich na plebanię ks. proboszcz Jan Konopczyński. Mieszkali tam całą okupację.

Gwiazdki szkolne u Kleinerta

U innego przyjaciela "Albumu bydgoskiego", Eugeniusza Gliwińskiego, na wieczerzę wigilijną obowiązkowo była zupa grzybowa, ryby: smażone i w galarecie. Pod choinką znajdował raczej praktyczne prezenty oraz słodycze.

Pan Eugeniusz do podstawówki chodził do szkoły ćwiczeń przy Seminarium Nauczycielskim. Co roku w szkole była gwiazdka dla uczniów. Organizowano ją w sali Kleinerta przy restauracji na śluzach, przy ul. Wrocławskiej. W tej samej sali odbywały się też gwiazdki parafialne. Występowały na nich dzieci z przedszkola przy ul. Staroszkolnej, prowadzonego przez siostry elżbietanki. - Przedstawienia były i z okazji świąt, i z okazji imienin księdza proboszcza parafii Świętej Trójcy Mieczysława Skoniecznego - pamięta Eugeniusz Gliwiński.

To było olśnienie

Boże Narodzenie 1943 r. Czesława Nowaka spędzała z synkiem Jasiem
(fot. archiwum)

Henryk Skrzypiński mieszkał przed wojną na ul. Garbary: - Święta i poprzedzające je dni kojarzą mi się z ciszą na ulicach i dźwiękiem dzwonków. Muszę przypomnieć, że w okresie międzywojennym ulice Bydgoszczy nie były wyasfaltowane. Stąd turkot kół toczących się po bruku, bo gospodarze przywozili mleko i warzywa do miasta. Kiedy spadł śnieg, przyczepiali do wozów dzwonki, które tak pięknie dzwoniły, ku radości dzieci.

W tygodniach poprzedzających Boże Narodzenie w szkołach uczniowie robili ozdoby choinkowe. - Na rogu ulic: Garbary i Królowej Jadwigi znajdował się sklep z artykułami piśmiennymi, który prowadziła pani Czuprynówna. Tam kupowałem krepę i główki aniołków. W szkole, a chodziłem do podstawówki numer 10 na ulicy Św. Trójcy, robiliśmy aniołkom sukienki. Takie ozdoby były wieszane na choinkę. - Mama dawała mi 50 groszy i pędziłem do Łaźni Miejskiej na Orlą - wspomina pan Henryk.

W Wigilię, zza zamkniętych drzwi dużego pokoju, dochodził głos Elżbiety Skrzypińskiej, mamy pana Henryka, która podśpiewywała sobie kolędy, gdy ubierała choinkę. Przed wieczerzą otwierały się drzwi i... - To było olśnienie! Dziś już tego nie ma. Wielka szkoda - dodaje pan Henryk.

Na wigilijnym stole nie było 12 potraw. - Tylko w bogatych domach mogli sobie na to pozwolić. Karp? To był rarytas. Podstawowym daniem był śledź. Pamiętam, że mama przygotowywała zupę rybną, ale nie wiem z jakich ryb, był też barszcz i grzybowa. Na pewno był kompot z suszonych śliwek. I ciasta również - maczak czyli dzisiejszy makowiec i piernik, od pieczenia którego ekspertką była babcia. Obowiązkowo pod obrus wkładało się sianko.

Pan Henryk pamięta, że wyroby z marcepana były tak samo ważne jak czekolada. - Z marcepana były "świnki", robione na wzór złotych monet. Rozdawano je na szczęście. Dzieci dostawały na talerzu słodkości - były dzielone po równo, by było sprawiedliwie.

Jakie prezenty zapamiętał? - Dla dziewczynek były lalki, domki z mebelkami, łyżwy i stroje do jazdy na lodzie, chłopcy pod choinką znajdowali zestawy ołowianych żołnierzyków i inne wojskowe akcesoria - karabiny na kapiszony zwane cympletkami, ułańskie czako, szable. To wszystko miało przypominać o zwycięstwie naszego wojska w 1920 roku - wyjaśnia pan Henryk.

Chłopcom wielką radość sprawiały na pewno łyżwy (hokejowe, panczeny). Gwiazdorem u państwa Skrzypińskich była najczęściej sąsiadka lub sąsiad.

Wojenna Gwiazdka roku 1944, Włochy, San Basilio, baza II Korpusu Polskiego.

- Był 20 lub 21 grudnia, dotarłem tam razem z Polakami z wyzwolonych terenów Francji. To, co mieliśmy na sobie było zniszczone, połatane. Pamiętam, że zarządzono kąpiel, potem dostaliśmy nowiuteńką bieliznę i odzież. Wygłodzeni zasiedliśmy do stołów - były konserwy, kakao i ciasto drożdżowe. Potem poszliśmy na pasterkę. Była też choinka, na której zamiast bombek wisiały... czekoladki Cadbury. Początkowo nie śmiałem ich dotknąć, ale po pasterce wszyscy się rzucili i choinkę rozebrali - kończy wspomnienia pan Henryk.

Jolanta Zielazna, Hanka Sowińska

Wróć na naszahistoria.pl Nasza Historia