W Oleśnie, niespełna 10-tysięcznym miasteczku na Opolszczyźnie, jest nie tylko powszechnie szanowana, ale wręcz uwielbiana. Za to, że jak bohaterka XIX-wiecznych powieści za darmo leczy biednych pacjentów Jako wolontariuszka Domowego Hospicjum jeździ do osób ciężko chorych na raka.
Mało który z jej pacjentów wie, że piękna, ujmująco uprzejma i zawsze uśmiechnięta lekarka przeżyła piekło podczas wojny.
W latach 70. z Zuzanną Wartenberg chciała się spotkać Hanna Krall. Słynna reportażystka w swoich książkach pisze głównie o losach polskich Żydowi o Zagładzie. Oleska lekarka jednak ostatecznie nie zgodziła się na rozmowę o swoich przeżyciach. - Hanna Krall pisze piękne książki o Żydach, ale ja przez całe życie chciałam zapomnieć o mojej żydowskiej historii. Nigdy nie byłam żadną bohaterką, zawsze uciekałam, kiedy coś złego się działo - mówi Zuzanna Wartenberg.
Zula czekała na egzekucję
Miała 12 lat i była dorosła. Widziała egzekucje i gwałty, wszystkie krwawe widoki wojny
(fot. archiwum prywatne)
Nigdy nie lubiła rozmawiać o swoich tragicznych wspomnieniach z przeszłości.
- Rozpamiętywanie złych rzeczy nie ma sensu. Ważniejsze od tego, co było kiedyś, jest to, kim się jest teraz. Każdy musi przeżyć swoje życie i to przeżyć tak, żeby móc spojrzeć ludziom w oczy - mówi.
O wojnie nigdy nie chciała opowiadać także dlatego, że pewnie nikt by jej nie uwierzył. Ona sama nie może uwierzyć, że można stać nad świeżo wykopanym masowym grobem i spokojnie czekać na egzekucję.
A ona tak czekała. Wszyscy czekali na swoją kolej w milczeniu, bez krzyków, bez łez.
Esesman przechodził od człowieka do człowieka, pociągał za spust, rozlegał się strzał i kolejne ciało wpadało do dołu. Za chwilę miał podejść do Zuzanny, ale grób okazał się za mały. Dół wypełnił się ciałami, więc Niemcy przerwali egzekucję. - Tak po prostu. Niemiec, który rozstrzelał po kolei kilkanaście osób, podszedł i powiedział, że możemy iść do domu - opowiada Zuzanna Wartenberg.
Zula. Tak ją wtedy wszyscy nazywali. Kiedy wybuchła wojna, miała 9 lat. Urodziła się w Nowym Sączu, była jedynym dzieckiem Emila i Reginy Grossbardów. Jej dziadek Simon Kleinman miał cegielnię w Biegonicach (wtedy była to sąsiednia wioska, od 1975 roku jest już częścią Nowego Sącza). Oj ciec Zuzanny pracował w cegielni.
Kiedy rozpoczęła się niemiecka okupacja, rodzina Zuzanny uciekła do Pińska. Wiosną 1940 roku przeniosła się do Kołomyi, żeby być bliżej domu. Latem rozpoczęły się jednak wywózki, dlatego Grossbardowie przenieśli się do Jaremcza. - Tam chodziłam do ukraińskiej szkoły, aż wybuchła wojna niemiecko-radziecka - opowiada Zuzanna Wartenberg. - Najpierw miasto zajęli żołnierze węgierscy, później władzę objęli Ukraińcy. Rozpoczęły się mordy.
Burmistrzem Jaremcza był wówczas adwokat Mironowicz. Jego żona ostrzegła rodziców Zuzanny, że policjanci wyłapują i mordują Żydów, dlatego muszą uciekać. - Uciekliśmy nad rzekę Prut. Tam nas znaleźli - opowiada Zuzanna Wartenberg. Wtedy właśnie 11-letnią Zulę poprowadzono na masową egzekucję, z której cudem ocalała.
- Po tej historii burmistrz Mironowicz ukrył kilka żydowskich rodzin u siebie w piwnicy - opowiada Zuzanna Wartenberg.-Jego żona wywoziła po kolei wszystkie z miasta furmanką.
Uratował ją brak meldunku w getcie
Zula na miesiąc trafia do siostry Mironowiczowej, która mieszkała w Stanisławowie. Stamtąd dziewczynkę odebrała Aniela Prusakowa-Patkowska, która była sanitariuszką podczas obrony Lwowa w 1939 roku, a później łączniczką i sanitariuszką w Armii Krajowej w Warszawie. W1994 roku uhonorowana została tytułem Sprawiedliwi wśród Narodów Świata.
Aniela Prusakowa-Patkowska zawiozła Zulę do Nowego Sącza, gdzie w czerwcu 1941 roku Niemcy utworzyli getto. - Moi rodzice, którzy musieli uciekać i ukrywać się, pomyśleli, że ja spokojnie przeczekam wojnę w getcie u naszej rodziny- opowiada Zuzanna Wartenberg. W nowosądeckim getcie stłoczono 20 tysięcy Żydów, trafili tutaj m.in. z Łodzi, Krakowa, Lwowa i Bielska.
Rodzice Zuzanny w tym czasie byli w Turce nad Stryjem. Thm w 1942 roku Niemcy zastrzelili ojca. Mama również zginęła, prawdopodobnie we Lwowie. - Nie wiem ani gdzie, ani kiedy zginęli moi rodzice, nie wiem nawet, gdzie są pochowani - mówi Zuzanna Wartenberg. W Nowym Sączu terror również się wzmagał. Dochodziło do masowych egzekucji, wyjeżdżały transporty do obozów śmierci. Ostateczna likwidacja getta nastąpiła 23 sierpnia 1942 roku. W tym dniu Niemcy zgromadzili wszystkich Żydów nad Dunajcem. Wyselekcjonowali do pracy tylko tysiąc młodych mężczyzn. Resztę wywieźli w trzech transportach do obozu śmierci w Bełżcu.
- Nie byłam zameldowana w getcie i to mnie uratowało. Niemcy nie mieli mnie na liście - mówi Zuzanna Wartenberg. Zulę przygarnęła Aniela Hebda, przed wojną jej niania, a teraz służąca w domu Alexandra, niemieckiego dyrektora cegielni, należącej dawniej do Simona Kleinmana. - Alexander był garbaty, mieszkał z córką i dwojgiem wnuków: Antoniną i Ziemowitem. Jego córka wyszła za mąż za polskiego sędziego, którego zabito podczas wojny w Auschwitz - opowiada Zuzanna Wartenberg.
Alexander zatrudnił w cegielni kilku Żydów. Okazało się, że robotnicy, korzystając z tego, że mogą wyjść poza getto, wywieźli swój cały dobytek i schowali w szopie przy domu Alexandra. Dowiedziało się o tym gestapo. Żydzi zostali rozstrzelani, a samego Alexandra w dniu likwidacji getta gestapo aresztowało. Wrócił po 3 dniach, ale powiedział Anieli, że żydowska dziewczynka nie może dłużej ukrywać się w jego domu.
Mamo, jestem bezpieczna
Zula zamieszkała po wojnie w Jeleniej Górze. Tam zaczęła chodzić do gimnazjum. Uczyła się w jednej klasie z Jerzym Kosińskim, późniejszym autorem kontrowersyjnego "Malowanego ptaka"
(fot. archiwum prywatne)
Aniela wysłała Zulę do rodziców. Kiedy dziewczynka dotarła do Turki, dowiedziała się, że ojciec już nie żyje. Matka ukrywała się w strasznych warunkach.
12-letniaZuzanna zrozumiała, że razem nie mają szans. Jak Niemcy albo Ukraińcy je znajdą, to zabiją obie. - Okłamałam mamę i powiedziałam, że Aniela kazała mi wracać do siebie, że u niej mam schronienie. Wtedy widziałam moją mamę po raz ostatni - opowiada lekarka z Olesna.
- Miałam 12 lat i byłam dorosła. Wiedziałam, że z nikim nie mogę rozmawiać, że nie mogę za długo przebywać w jednym miejscu, żeby nie zwrócić na siebie uwagi - opowiada Zuzanna Wartenberg. - Wiedziałam, że jeśli zwrócę uwagę żołnierza czy policjanta, to mnie zabiją. Widziałam egzekucje i gwałty, wszystkie krwawe widoki wojny.
Kiedy wróciła do Nowego Sącza, czekała na Anielę, ukryta w ogrodzie. Służąca ukryła Zulę w pokoiku na strychu. Tam dziewczynka spędziła 2,5 roku. Nie mogła dawać znaku życia. Nie mogła nawet chodzić, żeby odgłos kroków nikogo nie zaalarmował.
O jej istnieniu Alexander dowiedział się dopiero w styczniu 1945 roku, kiedy pod miasto podeszła Armia Czerwona. Aniela zapytała wtedy dyrektora cegielni, czy może zabrać dziewczynkę do piwnicy, żeby schronić się przez bombardowaniem. Kiedy 20 stycznia Sowieci po trzydniowych walkach zdobyli Nowy Sącz, aresztowali Alexandra.
- Dwa lata spędził w więzieniu i przez te dwa lata pisałam pisma w jego obronie, że mnie uratował. Dopiero po dwóch latach go wypuścili, niedługo potem zmarł - opowiada Zuzanna Wartenberg.
Z najbliższej rodziny wojnę przeżyli tylko brat matki Edmund z córką Lidią oraz babcia Debora. Zula zamieszkała z nimi w Jeleniej Górze. Thm zaczęła chodzić do gimnazjum. Uczyła się w jednej klasie z Jerzym Kosińskim. Tym samym, który wiele lat później napisał kontrowersyjnąpowieść "Malowany ptak". Był o trzy lata młodszy, ale po wojnie było powszechne, że w jednej klasie uczyły się dzieci w różnym wieku.
Kosiński, który również był Żydem (urodził się jako Josek Lewinkopf), zaprzyjaźnił się z Zulą. W klasie mówiono nawet, że sięw niej kocha. Po skończeniu gimnazjum, kiedy wyjechał do liceum do Łodzi, jeszcze przez kilka lat przysyłał jej listy i zdjęcia (pani Zuzanna ma je do dzisiaj).
Ze zdumieniem przeczytała po latach "Malowanego ptaka", który przyniósł Jerzemu Kosińskiemu międzynarodową sławę. Opisał w niej w szokujący, naturalistyczny sposób wojenne morderstwa i gwałty. - Byłam ogromnie zdziwiona tym, co Jurek napisał w "Malowanym ptaku", ja zapamiętałam go jako chłopca o łagodnym charakterze - mówi lekarka z Olesna. - Ale wtedy w ogóle nie rozmawialiśmy o wojnie - dodaje.
Zula po gimnazjum w Jeleniej Górze skończyła liceum w Katowicach, a potem medycynę we Wrocławiu.
99 procent ludzi jest dobrych
Paradoksalnie wyniosła z wojennego piekła przeświadczenie, że ludzie są dobrzy. - Ja naprawdę wierzę w to, że 99 procent ludzi jest dobrych-mówi 84-letnia lekarka. Ten jeden procent zostawia tylko po to, żeby rachunek prawdopodobieństwa się zgadzał. Bo przecież na świecie jest także zło. Jednak Zuzanna Wartenberg twierdzi, że w swoim życiu miała szczęście spotykać jedynie dobrych ludzi.
- Nawet podczas wojny spotykałam dobrych ludzi i tylko dzięki nim przeżyłam - opowiada. - Aniela ukryła mnie na strychu, Ukrainiec Mironowicz wywiózł mnie schowaną w furmance z sianem, Niemiec Alexander pozwolił ukryć się w schronie. Dzięki nim ocalałam.
Podczas wojny nauczyła się, że ludzi nigdy nie można potępiać, skoro tak mało o nich wiemy. - Mironowicza burmistrzem zrobili Niemcy, popierał hitlerowców, ale czy ktoś wie, ile on ludzi uratował? - pyta Zuzanna Wartenberg.
- Ja wiem tylko o kilku żydowskich rodzinach, które ukrył w swojej piwnicy i wywiózł potem z miasta. Po studiach Zuzanna dostała nakaz pracy w Rabce. W1956 roku przyjechała jednak do Olesna. W Oleśnie mieszkał jej mąż, lekarz Włodzimierz Wartenberg. Wychowali dwóch synów: Krystiana i Pawła, którzy również zostali medykami.
Anielo, pomóż mi
Wojenny dramat lekarki z Olesna miał jednak piękny epilog. Aniela Hebda, która była nianią Zuli, a podczas wojny ukrywała ją na strychu, zamieszkała razem z nią pod jednym dachem w Oleśnie.
- Jeszcze pomogła mi wychować moich synów - opowiada Zuzanna Wartenberg. - Miała ukończone cztery klasy szkoły powszechnej i była jedną z najmądrzejszych osób, jakie poznałam w życiu. Jak jest mi ciężko, to czasem modlę się do niej: "Anielo, pomóż mi". Była świętą kobietą.
Mirostaw Dragon
NOWA TRYBUNA OPOSLKA