Tomasz Ryzner
NOWINY
Piłkarscy eksperci z niedowierzaniem kręcili głowami. Drużyna przeznaczona do szybkiego odstrzału wygrywała mecz za meczem, strzelała mnóstwo goli. Zaczęto mówić o "polskiej szkole futbolu".
6 lipca minęło 40 lat od wygranej z Brazylią, po której ekipa Górskiego odebrała medale za 3. miejsce na mundialu w RFN.
Wcześniej nasz zespół pokonał m. in. mistrza świata - Brazylię i wicemistrza - Włochy. Na 7 meczów wygrał 6. Strzelił najwięcej goli -16.
Po przylocie do Warszawy piłkarzom i trenerom zgotowano królewskie powitanie.
- Jechaliśmy po ulicach otwartym autobusem. Witały nas tłumy. Byliśmy w niezłym szoku - uśmiecha się Lato, który jak król traktowany był także w swoim Mielcu. - Mnie, Janka Domarskiego i Henia Kasperczaka, czyli piłkarzy Stali, wpakowano na meleksy i odbyliśmy rundę po mieście - wspomina popularny "Bolek".
Kibic po pięćdziesiątce i dziś potrafi wyrecytować skład ówczesnej drużyny. Dla młodego fana brzmi to jak bajka, ale wystarczy wpisać w Google: "Polska mundial 1974" i wyskakuje:
- że 40 lat temu Kazimierza Deynę wybrano na trzeciego piłkarza świata,
- że Robert Gadocha został najlepszym lewoskrzydłowym mistrzostw,
- że Grzegorz Lato został królem (7 goli), a Andrzej Szarmach wicekrólem strzelców (5 goli).
Nastoletni Górski podgląda Wilimowskiego
Przed 1974 rokiem nasza reprezentacja miała na koncie jeden mundial, na którym rozegrała... jeden mecz. Przeszedł do legendy, bo biało-czerwoni dopiero po dogrywce przegrali 5-6 z Brazylią, a genialny rudzielec, czyli Ernest Wilimowski, wpakował rywalom 4 gole. To działo się jednak w 1938 roku.
Wilimowskiego oglądał w akcji nastoletni lwowiak, Kazimierz Górski.
Pan Kazio był niezłym piłkarzem. Z racji wątłej postury, ale i niezłej techniki, koledzy nazywali go "Sarenka". W reprezentacji zaistniał średnio; zagrał jeden raz, nasi dostali 0-8 od Duńczyków.
W 1970 roku Górski trenował reprezentację młodzieżową. Funkcję selekcjonera kadry narodowej objął dwa tygodnie przed tym, gdy milicja zaczęła strzelać w Gdańsku do robotników. Wydarzenia grudniowe zmiotły ze stołka przaśnego Władysława Gomułkę, a wyniosły na partyjny tron otwartego na Zachód Edwarda Gierka. To miało znaczenie i dla kopanej.
- Gierek sam grał w piłkę. Wiedział, że na sporcie można zbić kapitał. Wspierał kluby na Śląsku, a gdy został pierwszym sekretarzem, zadbał o reprezentację - wspominał kiedyś Jacek Gmoch, w sztabie Górskiego odpowiedzialny za bank informacji.
Oprócz Gmocha Górskiemu pomagał Andrzej Strejlau. Obaj asystenci byli jak ogień i woda. Gmoch szalony, rozedrgany, chorobliwie ambitny, przez to niekoniecznie lubiany. Strejlau stonowany, kulturalny, typ wyważonego naukowca. Obaj byli chorzy na piłkę. Buzowali pomysłami, spierali się, a pan Kazimierz z lwowską flegmą słuchał obu i na końcu decydował, jak ma być.
Po sukcesie na mundialu Górski stał się dla Polaków pomnikiem, człowiekiem bez skazy. Gmocha to trochę uwierało. - Górski nie tworzył, a mądrze akceptował. Nie przeczę, miał piłkarski instynkt. Przedstawiałem mu pomysły, łamałem stereotypy w myśleniu, on hamował moje nowatorskie zapędy - opowiadał Gmoch w jednym z wywiadów.
Żmuda niczym ściana, Deyna podawał "na nos"
Sami piłkarze o trenerze nie dadzą powiedzieć złego słowa. - To jest mój trener. On mnie odkrył. Grałem w II lidze, kiedy przyjechał do Mielca na mecz - wspomina Lato. - Był jak ojciec, surowy, ale wyrozumiały - podkreślają inni piłkarze.
Górski czujny nie zaspał po zwycięskim remisie na Wembley. Bo przecież Anglicy gnietli strasznie i nasi kilka razy wybijali piłkę z linii bramkowej. Trener uznał więc, że przed mundialem warto jeszcze pomieszać w składzie. Na środku obrony w miejsce Mirosława Bulzackiego wstawił 20-letniego Władysława Żmudę, a w ataku Jana Domarskiego zastąpił Andrzej Szaramach. Co zdziałał słynny "Diabeł", wiadomo. A Żmuda?
- Władka nazywaliśmy "Ściana". Miał wadę wzroku, dzięki czemu nie reagował na zwody rywali. Napastnicy byli bezradni. Czyścił pięknie - opowiadał Gmoch.
Liderem na boisku był Kazimierz Deyna, genialny milczek. Nie miał szybkości, ale dryblował jak Brazylijczyk i podawał "na nos". - Kiedy szliśmy na spacer, zawsze był z boku. Ale koledzy go zaakceptowali - wspominał Górski.
W bramce stał Jan Tomaszewski, czyli człowiek, który zatrzymał Anglię. W obronie obok Żmudy biegał Jerzy Gorgoń, z racji pokaźnej postury wzrostu i blond włosów zwany przez rywali "Białą Górą".
Na otwarciu mundialu piosenkę "Futbol" zaśpiewała Maryla Rodowicz. To był dobry omen, nasi zaczęli grać jak z nut. Gdy pokonali Argentynę i rozbili Haiti, wyjście z grupy mieli w kieszeni.
I nagle pojawiła się szansa dorobić trochę grosza przy okazji meczu z Włochami. Italii potrzebny był przynajmniej remis, tymczasem Argentyna marzyła o wygranej biało-czerwonych. Włosi mieli czym kusić. Za awans z grupy mieli dostać po 30 tysięcy dolarów! Dla naszych to była wówczas fortuna.
- Ja po mistrzostwach dostałem w sumie jakieś 5 tysięcy dolarów - wspomina Lato. - Wiadomo, że mecz z Włochami podpierała Argentyna. Po latach spotkałem się w Meksyku z Argentyńczykiem Ayalą. Oni mieli po 8 tysięcy za wyjście z grupy. Składali się bodaj po tysiąc. Ayala miał nam przekazać 22 tysiące, dał 18. Powiedział mi ze śmiechem, że musiał coś zarobić i skasował "czwórkę". Pieniądze wręczył dwóm-trzem zawodnikom. Nazwisk mi nie podał.
Sprawa wypływa co jakiś czas. Kilka lat temu "Fakt" donosił, że dolary przykleiły się do rąk Roberta Gadochy. Miał to wyjawić Lato. Ten stanowczo zaprzecza. Tak czy owak, Polacy zagrali na całego i po pierwszej połowie prowadzili 2-0.
- Włosi chcieli jeszcze w przerwie z nami pogadać. Mnie to nie interesowało. Grałem na sto procent - zapewnia król strzelców mundialu.
Świetnie spisujący się Polacy stali się chlubą małego Murrhardt, gdzie mieli bazę. - Cisza, spokój. Niczego nam nie brakowało. Gdy wyjeżdżaliśmy na mecze, właściciel ośrodka ustawiał w szpalerze na baczność cały personel. Prowadziła nas policyjna eskorta, nad autokarem latał helikopter. Niemcy wychodzili przed domy i pozdrawiali nas - wspominał Górski.
Wtedy w mistrzostwach walczyło 16 drużyn. Po meczach eliminacyjnych 8 ekip podzielono na dwie grupy. Nasi w swojej pokonali po twardej walce Szwedów i Jugosławię, ale aby zagrać o złoto, musieli dopaść też gospodarzy.
Dopalacze Laty zmiotły Brazylię
Pojedynek we Frankfurcie dał początek niekończącej się dyskusji: "co by było, gdyby sędzia przełożył mecz". Na boisku miejscami woda była po kostki. To odebrało naszym ofensywne atuty. Niemcom mniej szkodziło, bo wystarczał im remis. Sędzia kazał grać. Dlaczego?
- Na trybunach było 70 tysięcy ludzi. Transmisje brało ponad 20 telewizji. Przed meczem do sędziego poszli szef FIFA, prezes niemieckiego związku i mecz się odbył - tak tłumaczył to Górski.
- Jak Rejtan walczyłem o przełożenie gry, ale nie wszyscy działacze byli za mną. Niektórzy zaczęli się bać sukcesu. "Czy my czasem nie idziemy za wysoko" - był taki głos - opowiadał Gmoch.
Polacy grali dobrze, ale rywali ratował w bramce Sepp Meier i kałuże wody, które kilka razy zatrzymały piłkę sunącą w stronę bramki. Wygrali Niemcy, bo naszych obrońców raz oszukał słynny Gerd Mulller.
Został mecz o 3. miejsce z Brazylią, obrońcą tytułu. Było ciężko, ale Lato włączył dopalacze...
- Był potworny upał - wspomina w książce Macieja Polkowskiego "Lato". - Jak zrobiłem dwa sprinty, nie miałem śliny w ustach. Brazylia cisnęła. Rivelino rządził w pomocy. W 77. minucie udał się nam jednak wypad. Chcieli złapać na spalonym Zdziśka Kapkę, ale mu nie podałem. Sam pojechałem z piłką. Boczny podniósł chorągiewkę, główny puścił akcję. (..) Ostatkiem sił uderzyłem "pasówką" obok bramkarza i piłka wtoczyła się do siatki.
Lato zdobył siódmego gola w mundialu, a Polska wdarła się na piłkarskie salony. Po wszystkim nasi mieli oferty z najlepszych klubowych firm. Za Gierka czasy trochę się zmieniły, w sklepach pojawiła się coca-coca, ale to był ciągle PRL.
Gadocha musiał zapomnieć o ofercie z Bayernu Monachium. Polaków kusiły kluby zza Pirenejów, ale dla partyjnych towarzyszy transfer piłkarza do Realu był jednak nie do pomyślenia. Był też przepis, że zawodnik ma prawo do transferu na Zachód dopiero w wieku 30 lat. Średnia naszej drużyny wynosiła 24-25 lat.
Piłkarze musieli się zadowolić sławą, kilkutysięcznymi dolarowymi premiami (związek skasował milion zielonych) oraz możliwością zakupu samochodów BMW po zniżce. Kariery w wielkim klubie nie zdążył zrobić nikt. Z czasem kilku piłkarzy wyjechało nad Loarę. Najwcześniej Gadocha, bo - jak śmiał się Górski - żona wypłakała mu u Gierka ten transfer.
Dopiero po paru ładnych latach Szarmach został gwiazdą skromnego Auxerre. Lato, Włodzimierz Lubański (w Niemczech nie zagrał z powodu kontuzji) pograli w belgijskim Lokeren, Tomaszewski w końcu trafił do Hiszpanii, Deyna (chciał go AC Milan i Inter) zmarnował czas w przeciętnym wtedy Manchesterze.
Po 8 latach w Hiszpanii Polska znów była trzecia w świecie, ale to ekipa sprzed 40 lat przeszła do legendy. Legendy o "Orłach Górskiego", które zadziwiły piłkarski świat, ale którym nie do końca pozwolono rozwinąć skrzydła.
- Poszliśmy na piwko. Nikt nie robił z tego problemu - wspominał Grzegorz Lato. - Było nas dziewięciu. Do hotelu dotarliśmy parę minut po 11. Trener był podminowany. Adaś wdał się z nim w dyskusję i usłyszał "wypieprzaj spać, jesteś pijany". Chłopak był trzeźwy, ale piwo ma swój zapach.
- Spóźnił się jeszcze Gorgoń, ale akurat Musiał mi się nawinął - opowiadał potem Górski. - Poczułem perfumy. Po wygranych w grupie zawodnicy obrośli w piórka i musiałem coś z tym zrobić. Adam nie zagrał jednego meczu, zapłacił karę. Utrzymaliśmy koncentrację, a Adam wrócił do gry i zasuwał za dwóch.
Tomasz Ryzner
[1] Zdjęcie udostępnione jest na licencji:
Creative Commons
Uznanie autorstwa - Na tych samych warunkach. 3.0. Niemcy