Bić się czy nie bić?

Paweł Siennicki
Paweł Siennicki, redaktor naczelny "Naszej Historii"
Paweł Siennicki, redaktor naczelny "Naszej Historii"
Przegrać z honorem czy walczyć do końca? W wygodnym fotelu w XXI wieku łatwo nam się wydaje sądy. Trochę zbyt łatwo

Kto za młodu nie był socjalistą, ten na starość będzie łajdakiem, ale kto na starość socjalistą pozostał, ten jest po prostu głupi - gdyby stworzyć ranking najpopularniejszych powiedzeń postaci historycznych, zapewne to zdanie wypowiedziane przez Ottona von Bismarcka znalazłoby się w ścisłej czołówce. Zresztą w oryginale Bismarck użył znacznie mocniejszego sformułowania niż „łajdak”. Cytuję to zdanie przede wszystkim dlatego, żeby jeszcze raz powtórzyć podstawową zasadę, którą powinni się kierować wszyscy pasjonaci historii, ludzie, którzy wciąż toczą nierozstrzygnięte dyskusje o wydarzeniach historycznych. Nie można o żadnym zdarzeniu z przeszłości rozmawiać, wyciągając je z kontekstu historycznego. W czasach Bismarcka socjalista znaczył zupełnie coś innego niż dzisiaj. Wtedy to był radykał, człowiek zdolny do sięgania po wszelkie środki, także przemoc, by zmienić porządek ówczesnego świata i zrealizować swoje cele. Teraz tak rozumiejąc te słowa, to zdanie odczytywane przez współczesnych brzmi trochę inaczej.

Piszę o tym w kontekście powracającej cały czas w Polsce dyskusji o tym, czy warto było się bić. Czy może jako naród lepiej wyszlibyśmy na tym, gdyby nie było Powstania Warszawskiego, gdyby nie walczyli Żołnierze Wyklęci? W tym numerze „Naszej Historii” opisujemy losy ludzi polskiej opozycji, którzy po wprowadzeniu stanu wojennego, wbrew większości liderów podziemnej Solidarności, sięgali po radykalne środki, także przemoc, aby walczyć z komunistami. To było głównie środowisko Solidarności Walczącej. Byli oni zafascynowani Armią Krajową, swojego lidera Kornela Morawieckiego porównywali do generała Grota-Roweckiego. Morawiecki, inaczej niż większość liderów podziemia, odrzucał jakiekolwiek porozumienie z władzą, gotów był walczyć o odzyskanie niepodległości wszystkimi środkami, nie wyłączając walki zbrojnej. I gdyby komunizm potrwał dłużej, pewnie przygotowałby zbrojne powstanie. Solidarność Walcząca przyciągała właśnie takich radykałów, ludzi chcących rozprawić się z komunistami, odepchnąć ich siłą od władzy.

Solidarność Walcząca planowała nawet wysadzenie w powietrze siedziby Służby Bezpieczeństwa we Wrocławiu, samochód wypełniony benzyną lakową miał staranować bramę i wejście do budynku. Plan został jednak odrzucony z uwagi na ryzyko, że ucierpią postronni świadkowie. „W zamian” postanowiono spalić letni domek szefa dolnośląskiej SB. Ale spiskowcom pomyliły się budynki i spalili nie ten, co chcieli, tylko daczę zastępcy szefa SB. Psychologiczny efekt osiągnęli.

Co ciekawe, działaczem Solidarności Walczącej był obecny lider PO Grzegorz Schetyna. Dziś niewiele zostało z dawnego radykała, czytałem nawet jego krytykę obecnej polityki historycznej, w której pomstował, że z Żołnierzy Wyklętych uczyniono bohaterów, a przecież w ich działaniach nie było żadnej logiki politycznej, żadnego realizmu.

Piszę o tym właśnie dlatego, żeby kolejny raz upomnieć się o rozpatrywanie naszej historii w kontekście, w jakim omawiane wydarzenia miały miejsce. Po wojnie ludzi dawnego podziemia czekały represje, aresztowania, wyroki śmierci, niezależnie od tego, czy podejmowali oni dalszą walkę z komunistami, czy nie. Powstanie Warszawskie też wybuchło w określonym momencie, w kontekście zdarzeń, jakie miały miejsce latem 1944 roku, nastrojów tysięcy młodych ludzi, którzy za wszelką cenę chcieli walczyć.

Jednym z moich najciekawszych doświadczeń ostatnich tygodni był udział w promocji książki Piotra Zaremby „Zgliszcza”. Ta skądinąd świetna powieść opowiada o dylematach powojennej Polski, zwłaszcza o działaczach ruchu ludowego, którzy próbowali walczyć z komunistami metodami parlamentarnymi, ale też z bronią w ręku. I co najbardziej podoba mi się u Zaremby, to to, że stara się zrozumieć wybory swoich bohaterów, także tych, którzy zdecydowali się na współpracę z Urzędem Bezpieczeństwa. Jak my wtedy byśmy się zachowali? Zaremba przede wszystkim swoim bohaterom współczuje.

Właśnie. Nasza polska historia stała się polem bitwy zwalczających się politycznych plemion. Jedni przyznają rację wyłącznie wrogom systemu, inni burzą się na wszelkie próby odheroizowania poczynań Polaków. A ja myślę, że zawsze powinniśmy starać się zrozumieć. W wygodnym fotelu w XXI wieku łatwo jest wydawać sądy, zdecydowanie za łatwo.

Wróć na naszahistoria.pl Nasza Historia