Chciał pisać wiersze, a został przyjacielem malarzy

Katarzyna Kaczorowska
Leopold Zborowski natle portretu Chaima Soutine'a, który na drzwiach namalował Modigliani
Leopold Zborowski natle portretu Chaima Soutine'a, który na drzwiach namalował Modigliani archiwum
Był najbardziej znanym polskim marszandem, przyjacielem Utrilla i Modiglianiego. Dziś o Leopoldzie Zborowskim mało kto pamięta. Zupełnie niesłusznie

Jego pogrzeb kosztował 4797 franków. Nie wiadomo jednak, dlaczego odbył się miesiąc po śmierci. Nie tylko Polacy w Paryżu przekazywali sobie informację, że słynny „Zbo", czyli marszand Leopold Zborowski, odkrywca wielkiego Amadea Modiglianiego, spoczął w anonimowym grobie dla biedaków. Może istotnie leżał w nim przez ten miesiąc, aż Anna Zborowska nie uzbierała owych prawie 5 tys. franków, by móc zorganizować uroczystość na Pere-La-chaise? Artyści, których Zborowski karmił, którym opłacał leczenie, wyjazdy i powroty do Paryża, jakoś nie czuli się w obowiązku wesprzeć osamotnioną wdowę, choć śmierć 43-letniego Zborowskiego odbiła się echem nie tylko w Paryżu.

Polski ośrodek propagandy

„Leopold Zborowski należy do najpopularniejszych postaci w naszej kolonii paryskiej. Znakomity znawca malarstwa francuskiego, hojny mecenas i opiekun wszelkich poczynań artystycznych, zdobył sobie w krótkim czasie powszechną sympatię wśród wielojęzycznego Montparnasse. Znają go Anglicy, Amerykanie, Rosjanie, Szwedzi, Niemcy, Włosi, Hiszpanie - a cała ta międzynarodowa brać literacko-artystyczna (...) żywi dla p. Zborowskiego głęboki szacunek i niekłamaną sympatię. Nie dziwi więc, że znany autor paryski p. Albin Michel uczynił zeń bohatera swojej powieści pt. »Les Montparnos«, poświęconej barwnemu życiu międzynarodowej bohemy w Paryżu. W ten sposób p. Zborowski stał się ośrodkiem tak nam potrzebnej propagandy polskiej wśród najkulturalniejszych sfer kosmopolitycznego Paryża".

Autorem tego opisu zamieszczonego w "Wiadomościach Literackich" w 1926 r. jest najprawdopodobniej Roman Zrębowicz, krytyk sztuki, założyciel pisma „Krokwie", na łamach którego w latach 1920-1921 ukazywały się m.in. listy Stanisława Brzozowskiego i nieznane wcześniej publicznie norwidiana.

Czy Zborowski istotnie dbał o „polską propagandę" w kosmopolitycznym Paryżu? Z dzisiejszej perspektywy chciałoby się napisać - zakompleksienie i potwierdzanie się nieustanne w oczach innych to stan stały Polaków, ale to temat na inną historię. Skupmy się na człowieku, który umarł w biedzie, choć zaznał bogactwa, o którym wbrew pozorom wcale aż tak dużo nie wiadomo i któremu biografowie Modiglianiego i Chaima Soutine'a wbrew faktom dorobili paskudną legendę. Ale od początku...

Ziemianin czy jednak Żyd?

Leopold Zborowski. Nasz człowiek w Paryżu urodził się 10 marca 1880 r. w Zaleszczykach na Podolu. W Wikipedii można znaleźć informację, że był żydowskiego pochodzenia, ale wcale takiej pewności nie ma, choć faktem jest, że urody był nieco semickiej.

Francuz Pierre Sichel, autor jednej z biografii Modiglianiego, twierdził, że „Zbo" pochodził z zamożnej, polskiej rodziny. Dla Jeffreya Meyersa jego ojciec miał być jubilerem, a Anna Zborowska, życiowa partnerka Leopolda (partnerka, bo wszystko wskazuj e na to, że ślubu nie mieli), twierdziła, że pochodził on z Krakowa, a w jego żyłach płynęła francuska krew za sprawą babki (lub prababki) z domu Rimbaud. Dopiero wrocławskiej historyk sztuki Lili Dmochowskiej udało się niedawno dotrzeć do dokumentów potwierdzających, że Zborowski miał braci, którzy w początkach XX w. wyemigrowali za ocean, do Kanady. Nie zabrali ze sobą Leopolda, bo chłopiec był chorowity: cierpiał na reumatyzm i problemy z sercem. Dmochowska ustaliła, że do Ameryki dopłynęli Antoni i Mieczysław Stanleyowie, odnalazła podanie o naturalizację tego drugiego złożone w Los Angeles w 1919 r. Młodszy o 16 lat brat kursował potem wiele razy pomiędzy Nowym Jorkiem a Paryżem (razem z kanadyjską żoną Josephine) wielokrotnie i siłą rzeczy z racji swoich amerykańskich kontaktów - pracował jako menadżer w banku - wspierał go w handlu sztuką.

Zborowski miał być ziemianinem, synem właściciela majątku w okolicach Lwowa. Ale o jego żydowskim pochodzeniu pisała Marevna Worobiova, rosyjska malarka, która Sichelowi przekazała taki opis marszanda: „polski poeta, który także lubił wąchać kokainę. Żyd polskiego pochodzenia, który wspomagany przez narkotyki miał się za drugiego Rimbauda. Nie wiem, jakim sposobem wypłynął na Montparnasse; wiem tylko, że prowadził nędzną egzystencję aż do dnia, gdy pewna Polka zaopiekowała się nim i ocaliła go od nędzy i obłędu. Mieszkali przy rue Joseph Bara i we dwoje zaczęli »protegować« malarzy, między innymi Modiglianiego, który był ich pierwszym pupilem, i Soutine'a".

Więc może jednak Żyd polskiego po-chodzenia? Anna Sierzpowska, która się z nim związała i została madame Zborowski, w rodzinnym Lublinie wywołała skandal - może w tle było właśnie pochodzenie Leopolda? Może i dałoby się wątpliwości rozstrzygnąć, sęk jednak w tym, że o rodzicach braci Zborowskich nie wiadomo nic. I to właściwie jest chyba najdziwniejsze - w Zaleszczykach nie zachowały się żadne dokumenty. Nic, nawet najmniejszy ślad...

Mekka i wojna

Do Paryża, ówczesnej światowej stolicy sztuki, przyjechał w 1913 r. Zaprosił go Kazimierz Czechowski, jego przyjaciel. Pomocnik cukiernika i anarchista był postacią znaną w Krakowie głównie z powodu głośnego tzw. procesu dwóch, w którym Czechowski i Augustyn Wróblewski zostali oskarżeni o szerzenie idei anarchistycznych. Ten pierwszy na mocy wyroku miał opuścić Austro-Węgry.

I tak wyruszył do Paryża, gdzie rok później, wczesną wiosna 1913 r., dołączył do niego Leo. Podobno przyjechał tylko na rok. Chciał studiować sztukę, by zostać krytykiem. O tym, że nie był zbyt zamożny, świadczy to, że w Paryżu wysiadł z pociągu z dwiema małymi walizkami, kocem i poduszką. Był poetą, ale tylko niepoprawny romantyk mógł zakładać, że z poezji uda mu się utrzymać.

Zborowski rozpoczął więc studia z francuskiego i historii sztuki na Sorbonie, a skromne utrzymanie zapewniała mu niewielka pensja przesyłana przez rodziców. Ciekawy miasta i jego atmosfery szybko zawędrował na Montmartre i zaczął poznawać paryską cyganerię. Na początku sierpnia 1914 r. w słynnej kawiarni La Rotonde poznał lubliniankę Annę Sierzpowską. Jeszcze nie wiedzieli, że za kilka lat będą oficjalnie uchodzić za małżeństwo.

Wojna wybuchła 28 lipca 1914 r. Zborowski jako obywatel austriacki został internowany w początkach sierpnia przez władze francuskie w obozie w Argenton-sur-Creuse. Razem z innymi poddanymi cesarza trafił do wielkiej stodoły z drewnianymi pryczami. „Zbo" wraz z grupą innych młodych mężczyzn został skierowany do sprzątania miasteczka. Początkowo te codzienne wyprawy przynosiły wytchnienie, ale stopniowo, w miarę pogarszania się sytuacji na froncie, internowani stawali się ofiarami ataków mieszkańców miasteczka i ostatecznie zakazano im opuszczania obozu.

„Zbo" miał jednak szczęście - z Argenton-sur-Creuse wyciągnęła go panna Zamoyska (imienia owej kobiety nie udało się ustalić) i załatwiła przeniesienie go do Châteauroux, skąd po kilku miesiącach Polacy i Żydzi zostali wypuszczeni. Część z nich postanowiła walczyć po stronie Ententy, zaciągając się do Legii Cudzoziemskiej lub pod dowództwo gen. Józefa Hallera.

Leopold walczyć nie mógł. Był w fatalnym stanie. Kompletnie rozbity psychicznie, chory, właściwie żyjący w nędzy, bo stracił kontakt z rodziną i nie miał praktycznie żadnych dochodów poza zapomogą z paryskiego Towarzystwa Pomocy dla Inteligencji Polskiej.

Aż w końcu wycieńczonego Zborowskiego zimą 1915 r. spotkała Anna Sierzpowska przygarnęła tę mimowolną ofiarę wojny - wprowadziła go do mieszkania swojej siostry i jej męża Zofii i Franciszków Brabanderów, którzy byli na froncie w służbach medycznych. „Podreperowany" Leopold wymagał jednak dłuższej rekonwalescencji i ostatecznie został wysłany na kilka miesięcy do Saint-Tropez, gdzie do zdrowia wracał jego dobry znajomy, malarz Mojżesz Kisling. Wrócił stamtąd jak nowo narodzony. Z bukietem czerwonych róż. Do Anny.

Od bukinisty do marszanda

Podobno zaczęło się dobrego nosa do książek. „Zbo", wyleczony i już związany z Anną, wędrował po stoiskach bukinistów po paryskich bulwarach i wypatrywał okazji. Kupował za bezcen coś, co odsprzedawał z niezłym zyskiem. Edward Ligocki pozostawił potomnym opowieść o tym, jak to pożyczył Zborowskiemu trochę franków, by ten mógł kupić wypatrzoną (razem z Modiglianim) męską miniaturę samego Bouchera. Handlarz niemający pojęcia, że ma u siebie cenne dzieło, chciał za nie 20 franków „Zbo" miał zarobić na tej transakcji kilka tysięcy, bo miniatury Bouchera chodziły po 3-4 tys.

Czy to był początek kariery Polaka nad Sekwaną? W 1918 r. Maurice Utrillo mógł uznać umowę ze swoim marszandem Delloue za zakończoną i podpisał nową - z Leopoldem Zborowskim. Nieślubny syn Susan Valadon, słynnej modelki Toulouse-Lau-treca i Renoira, był człowiekiem tragicznie naznaczonym przez los. I pierwszym z wielu artystów, dla których Zborowski miał się okazać nie tyle pośrednikiem w handlu ich obrazami, ale kto wie, czy nie bardziej przyjacielem, matką i ojcem w jednym.

Utrillo był alkoholikiem co i rusz lądującym w szpitalach psychiatrycznych, tworzącym w krótkich okresach przerwy między ciągami picia i załamań nerwowych. Po podpisaniu kontraktu ze Zborowskim też trafił do szpitala. Nowy marszand był u niego częstym gościem, przynosił ze sobą materiały do malowania i podobno przemycał od czasu do czasu alkohol. Co ciekawe, z tego okresu zachowały się listy Utrilla pisane do madame Zborowski wielkimi, kulfoniastymi literami zdradzającymi najgłębsze lęki autora - prace malarza sygnowała jego matka Suzanne, która obawiała się, że te kulfony będą tylko szpecić zachwycające pejzaże i przez te obrazy będą tracić na wartości...

Ten najważniejszy - Modigliani

Trzeba wiedzieć, kiedy wziąć szpilkę, kiedy dręczyć, kiedy dawać pieniądze, a kiedy ich odmawiać. Wiadomo przecież, jeden musi wisieć na siódmym żebrze zawieszony, drugi zaś w maśle musi skwierczeć, trzeci nic nie stworzy, póki z głodu konać nie zacznie

- to podobno słowa samego Leopolda Zborowskiego, w których streścił relacje pomiędzy marszandem a artystą. Czy Modiglianiego kuł szpilką?

John Storn w książce „Dramat Zuzanny Valladon" zostawił taki opis: „Na Montparnassie Modigliani zaprzyjaźnił się z polskim poetą Leopoldem Zborowskim, który się zadłużał, aby kupować dla niego farby i narkotyki, opiekował się nim jak dzieckiem, znosił jego najgorsze wybryki i tak żarliwie wierzył w talent Modiglianiego, że porzucił karierę literacką, by poświęcić się sprzedaży jego obrazów".

Zgodnie z legendą, kiedy malarzowi kończył się kontrakt z Georgesem Cheronem, który podobno zamykał go na cały dzień w piwnicy z butelką winą, płótnem na sztalugach i młodą służącą w charakterze modelki, by wieczorem zabrać gotowy obraz i dać Modiglianiemu w zamian kolację, Leopold Zborowski leczył się w Saint-Tropez razem z Mojżeszem Kislingiem. I to Anna zaproponowała Włochowi współpracę. Pozowała mu do dwóch portretów, a trzeci miała dostać jako zapłatę za poświęcony czas. Modigliani z umowy się nie wywiązał, utworzyła się za to przyjaźń, która zaowocowała umową „Zbo" z Amadeo. Czy tak było naprawdę?

Anna po latach wspominała, że pewnego dnia latem 1916 r. Modigliani przyszedł do kawiarni La Rotonde. Zły, wyklinał na Cherona, ile wlezie, i nagle, pod wpływem emocji, zaproponował siedzącemu przy jednym ze stolików młodemu studentowi sztuki, by to on został jego marszandem. Sam Zborowski to spotkanie marszanda i artysty opisał w poemacie „Modigliani" powstałym w 1930r., a więc wiele lat po śmierci malarza.

Zgodnie z podpisanym najpewniej jesienią 1916 r. kontraktem Leopold Zborowski zobowiązywał się do wypłacania Amadeo Modiglianiemu 15 franków dziennie. Miał też dostarczać do pracowni artysty niezbędne do pracy materiały, ponosić koszty wynajęcia modela do pozowania, organizować wystawy i dbać o przychylną krytykę. W zamian miał otrzymywać wszystkie dzieła namalowane przez Modiglianiego - oczywiście w celu spieniężenia.

Te cztery lata - bo tylko tyle życia zostało słynnemu Włochowi uzależnionemu od alkoholu i narkotyków, choremu na gruźlicę - okazały się związkiem niezwykłym. Zborowscy bowiem, choć im samym się nie przelewało, w wynajętym mieszkanku przy rue Joseph Bara największy pokój oddali Amadeona pracownię. A że nie zawsze było ich stać na opłacenie modela, tę rolę odgrywały Anna, jej przyjaciółka Lunia Czechowska i młoda Bretonka Paulette Jourdain, która w domu Zborowskich była i gosposią, i asystentką Leo, i jego kochanką (co przypieczętowały narodziny córki).

To właśnie wtedy spod pędzla Modiglianiego wychodziły najpiękniejsze portrety i najbardziej zmysłowe akty. Na zamożność Zborowskich i samego malarza jednak się to nie przekładało. Dla kubistów Włoch był zbyt zachowawczy, dla postimpresjonistów - zbyt nowoczesny. Tak naprawdę ceny obrazów Modiglianiego poszybowały w górę nawet nie po jego śmierci, ale po samobójstwie jego partnerki Jeanne Hebu-terne, która dwa dni później, w dziewiątym miesiącu ciąży, wyskoczyła z okna mieszkania na piątym piętrze, osierocając maleńką córeczkę. Jako samobójczynię pochowano ją po kryjomu, a jej rodzice, solidni mieszczanie i katolicy przeciwni związkowi córki z nieodpowiedzialnym malarzem, Żydem z pochodzenia, który w dodatku się z nią nie ożenił, odmówili opieki nad wnuczką. „Kochany Zbo! Chodzi o to, albo nie: oto jest pytanie (patrz Hamlet).

To znaczy: Być albo nie być. Jestem grzesznikiem albo durniem, co do tego nie ma wątpliwości. Poddam się każdej naganie (jeśli mnie zganisz), uznam swój dług (jeśli jestem dłużny), ale w tej chwili sprawa tak się przedstawia się: Jeśli wszystko do tej pory nie zawaliło się całkowicie, ja sam załamuję się naprawdę. Rozumiesz. (...) Jeśli uratujesz mnie, uznam swój dług wobec Ciebie i będę dalej pracował. W przeciwnym razie utknę w miejscu, spętany, sparaliżowany... I czy to komu wyjdzie na korzyść?" - to fragment jednego z listów Modiglianiego do Zborowskiego, z którego widać, że ten drugi był kimś więcej niż handlarzem obrazami.

Nie tylko Amadeo

Po śmierci Modiglianiego o majątku Zborowskich zaczęły krążyć legendy. Owszem, trochę zarobił, ale nie na Włochu, bo na nim fortunę zbił Paul Guillaume. Jakieś zyski przyniosła sprzedaż obrazów Chaima Soutine'a, genialnego samouka, którego do ich domu przyprowadził Modigliani, a którego Anna Zborowska szczerze nie znosiła.

Soutine był bowiem grubo ciosany z wyglądu i charakteru, brudny, wiecznie głodny, właściwie żyjący jak kloszard (prawdziwe buty kupił mu dopiero Leo), a kiedy w końcu jego obrazy zaczęły się sprzedawać, „Zbo" naciskał, by szło wszystko i jak najszybciej, był głodny również sukcesu.

To Soutine'a sportretował Modigliani na słynnych drzwiach w mieszkaniu Zborowskich, co dokumentuje zdjęcie Leopolda w fotelu z Chaimem za plecami. U kogo dzisiaj są te drzwi? Czyją kolekcję zdobią? Tego być może nie dowiemy się nigdy.
Sława Zborowskiego trwała dłużej niż zbytek, w jakim żył z żoną. Owszem, otworzyli galerię - kamienica, w której się mieściła przy rue de Seine, stoi do dzisiaj, choć na budynku nawet najmniejsza tabliczka o tym nie przypomina. Szaleństwo handlu sztuką, które w powojennym Paryżu osiągnęło apogeum w latach 20., załamało się z początkiem lat 30., a gwoździem do trumny okazał się Wielki Kryzys.

Zborowski zmarł w 1932 r., 25 marca mając zaledwie 43 lata po ciężkiej chorobie. Ostatnie miesiące życia miał trudne. Artyści, którym pomagał, często hazardując się, by zdobyć pieniądze na ich jedzenie, mieszkania i pokrycie długów, nie mieli dla niego litości. Jak pisze Lila Dmochowska w książce „Leopold Zborowski. Główny bohater historii o Modiglianim i artystach paryskiej cyganerii", podobno tylko Andre Derin pomógł Annie Zborowskiej w pogrzebie, przeznaczając na jego zorganizowanie dochód ze swoich obrazów. W prasie nie ukazała się najmniejsza notka o uroczystości, o której wdowa zawiadomiła 500 osób. Ile z nich towarzyszyło Leopoldowi Zborowskiemu w ostatniej drodze?

Wróć na naszahistoria.pl Nasza Historia