Dr Daniel Czerwiński: Pamięć o ofiarach Grudnia 70 pielęgnowano na Wybrzeżu przez całą dekadę Gierka

Tomasz Chudzyński
Przystanek Gdynia Stocznia zablokowany przez siły LWP i MO 17 grudnia 1970 r. To tu rozpoczął się Czarny Czwartek
Przystanek Gdynia Stocznia zablokowany przez siły LWP i MO 17 grudnia 1970 r. To tu rozpoczął się Czarny Czwartek Fot. Archiwum IPN
Czy Grudzień 70 był prowokacją wobec Władysława Gomułki? Jednoznacznych dowodów nie ma, ale wiele na to wskazuje – mówi dr Daniel Czerwiński, Naczelnik Oddziałowego Biura Badań Historycznych IPN w Gdańsku.

Warto rozstrzygnąć pewną kwestię – Grudzień 70 to głównie wystąpienia protestujących na Wybrzeżu – Gdynia, Szczecin, Gdańsk czy Elbląg. Zastanowić się należy, dlaczego strajki i protesty postanowili organizować stoczniowcy oraz przedstawiciele innych zakładów w tym rejonie Polski. Widmo przedświątecznych podwyżek cen spokojnie przyjęli np. górnicy czy hutnicy…

Grudzień 70 na Wybrzeżu

To nie do końca tak. Strajki wybuchły również w innych miejscach. W głębi kraju od 14 do 20 grudnia odnotowano „przerwy w pracy” w 37 zakładach produkcyjnych, w których brało udział łącznie około 22 280 osób. „W całym kraju – pisał przed laty Mieczysław F. Rakowski – nasiliła się akcja kolportażu ulotek, haseł i napisów krytykujących PZPR i nawołujących do organizowania wieców i manifestacji. Istniało realne niebezpieczeństwo, iż następny tydzień stworzy sytuację, która wymknie się spod kontroli. Nad Polską zawisła groźba chaosu i przelewu bratniej krwi na wielką skalę”. Tylko 19 grudnia strajkowało w Polsce około 100 zakładów w 7 (na 17) województwach. Faktem jest jednak, że tylko na Wybrzeżu strzelano do protestujących i trzeba przyznać, że bardzo szybko podjęto taką decyzję. Podwyżkę ogłoszono 12 grudnia, a pierwsze ofiary śmiertelne to 15 grudnia. Pomimo cenzury i prób blokady informacyjnej, te wiadomości dotarły w inne rejony Polski. Tak brutalna reakcja władz musiała wystraszyć społeczeństwo. Trudno się temu dziwić…

W każdym z miast Wybrzeża protesty wyglądały nieco inaczej. Najdłużej trwał strajk w Szczecinie, do 22 grudnia, w Gdyni zmasakrowano ludzi idących spokojnie do pracy, w Gdańsku i Szczecinie toczyły się uliczne bitwy. To pokazuje, że działania protestujących były spontaniczne, ale też, że komuniści zostali tymi wystąpieniami zaskoczeni… Nie zakładano, że podwyżki żywności wywołają taki społeczny sprzeciw.

To fakt, że w każdym z miast Wybrzeża protest wyglądał nieco inaczej. W Gdańsku doszło do walk ulicznych, a starcia miały gwałtowny charakter. W Szczecinie podobnie. Jednocześnie w Szczecinie przez kilka dni de facto władzę przejął komitet strajkowy. W Gdyni początkowo też był to zorganizowany strajk. Doszło tam do bezprecedensowego w gruncie rzeczy zdarzenia. Komitet strajkowy doszedł bowiem do porozumienia z ówczesnym przewodniczącym Prezydium Miejskiej Rady Narodowej, Janem Mariańskim. To było coś nie do pomyślenia, biorąc pod uwagę, że w Gdańsku płonął już wówczas Komitet Wojewódzki PZPR. W Gdyni wybrano delegację robotników, a Mariański nie stawiał warunków. Co prawda nie miał pełnomocnictw, aby zagwarantować cokolwiek, ale podjął się rozmów. Miał również partnerów do rozmów. Na niewiele się to jednak zdało, bo członków komitetu w nocy pobito i osadzono w areszcie w Wejherowie. Władza pokazała swoje prawdziwe oblicze, a 17 grudnia doprowadziła do masakry bezbronnych stoczniowców i portowców, chcących po prostu pójść do pracy. Zapewne komunistów zaskoczyła skala protestów, ale przygotowania do „regulacji” cen prowadzone były dużo wcześniej. Biuro Polityczne PZPR o wprowadzeniu podwyżek dyskutowało już 30 października 1970 r. Władze planowały, aby w nowy rok gospodarczy wejść już ze znowelizowanymi cenami. Podwyżki miały pierwotnie wejść w życie w ostatni weekend listopada albo pierwszy weekend grudnia, ale wypadała wtedy Barbórka i podobno zablokował to Edward Gierek, wówczas pierwszy sekretarz partii w Katowicach. Kryptonim akcji „Jesień ‘70”, jaki znamy ze sprawy operacyjnej Służby Bezpieczeństwa, to nie przypadek. Resorty siłowe były przygotowane na ewentualne wystąpienia. Już 8 grudnia minister obrony narodowej gen. Wojciech Jaruzelski wydał rozkaz o współdziałaniu wojska i służb MSW. Co prawda w armii nie ogłoszono specjalnej gotowości, ale mimo wszystko sprawnie weszła ona do akcji, pomagając tłumić zamieszki służbom MSW.

Tak wspominano pamięć ofiar Grudnia 70

Komunistyczna władza wykazała się wielką brutalnością w tłumieniu ulicznych protestów i strajków. Oficjalny, choć nie do końca rozstrzygnięty bilans śmiertelnych ofiar to 45 osób, ok. 3000 rannych. Dla wielu uczestników był to jednak początek represji. Już nocne pochówki były nieprawdopodobną formą szykan…

Liczba ofiar do dziś budzi kontrowersje. Czterdzieści pięć ofiar śmiertelnych to liczba oficjalna, ale na pewno nie pełna. Nie obejmuje ona chociażby tych, którzy zmarli na skutek pobicia czy działania gazów bojowych. Wojsko strzelało na rozkaz, ale funkcjonariusze Ministerstwa Spraw Wewnętrznych mieli możliwość strzelania bez pytania przełożonych. Zmasakrowany w Gdańsku zomowiec, zginął, bo wcześniej zastrzelił Józefa Widerlika. Wiemy ile naboi użyło wojsko, ale ile kul wystrzelili inni tłumiący zamieszki? Trudno to nawet oszacować. Po spacyfikowaniu miast Wybrzeża miała miejsce akcja weryfikacyjna w zakładach pracy. W stoczniach i portach, chociażby Gdańska, masa osób była przyjezdna. Ich zniknięcie po Grudniu, wcale nie musiało być zaskoczeniem dla ich kolegów z pracy. Trudno mi jednak sobie wyobrazić, aby ofiar były setki, jak niegdyś twierdzono. Mieli oni przecież rodziny, które w końcu by się o nich upomniały. Myślę, że badania historyków i śledczych w wolnej Polsce to pokazały. Do listy musimy jednak dopisać przynajmniej kilka ofiar. Jedną z nich jest chociażby Jerzy Tonowicz, który zmarł 16 stycznia 1971 r. w szpitalu zakaźnym w Gdańsku. Jak wynika z relacji rodziny, 15 grudnia otrzymał cios milicyjną pałką w głowę, który zapewne spowodował obrzęk i w konsekwencji śmierć. Oficjalnie zmarł on jednak z przyczyn naturalnych. Ile takich przypadków było? Tego nie wiemy. Nie znamy też pełnej listy rannych. Pan mówi o trzech tysiącach, z kolei oficjalne dane o 1165 osobach. Koniec ulicznych protestów nie był jednak końcem represji. Rozpoczęły się masowe zatrzymania. Służba Bezpieczeństwa kontynuowała rozpoczętą 9 grudnia 1970 r. sprawę „Jesień 70”. Ich celem było „rozpoznanie źródeł i przyczyn, które doprowadziły do niezadowolenia wśród klasy robotniczej, spowodowały jej wyjście na ulice miast oraz przerwy w pracy. Ustalenie inspiratorów zajść w zakładach oraz rozpoznanie ich powiązań ze znanymi w przeszłości osobami występującymi z pozycji antysocjalistycznej w celu poddania ich kontroli operacyjnej”. Kontroli operacyjnej, obserwacji i inwigilacji poddano ponad 2000 osób. Objęła ona nie tylko osoby aktywne w czasie strajków i wystąpień, ale także rodziny zabitych w Grudniu 1970 r. Dla nich była to kolejna szykana. Nie mogli oni bowiem pochować swoich bliskich w normalny sposób. „Akcję” pogrzebową w Trójmieście przeprowadzono w weekend 18–20 grudnia 1970 r. Rygorami mającymi zapewnić kontrolę i spokój były: pora pochówków – godziny wieczorne, w trakcie godziny milicyjnej, ich miejsce – z daleka od głównych ścieżek nekropolii, krótki czas – pół godziny – przewidziany na grzebanie jednej osoby, poinformowanie członków rodziny tuż przed pochówkiem, przetransportowanie ich w jak najmniejszej liczbie prosto na cmentarz i odwiezienie do domu zaraz po „uroczystości”. Dodatkowo pochówków dokonywali posłuszni komunistom kapelani wojskowi, bo księża diecezjalni nie chcieli brać udziału w tej dojmującej farsie.

Z drugiej strony Grudzień przyniósł też rozliczenia we władzach. Np. Zenon Kliszko, autor słów o „strzelaniu do kontrrewolucji” został szybko odwołany ze swojego stanowiska w KC i wyrzucony z PZPR… Władza uznała, że odpowiedzialni za masakrę na Wybrzeżu przesadzili, czy zacierali ślady?

Ofiary Grudnia 70 w pamięci Polaków

Do dziś możemy natknąć się na różne teorie na temat tego, jaki wpływ na władze komunistyczne miał Grudzień ’70. Czy była to prowokacja wobec Władysława Gomułki? Jednoznacznych dowodów nie ma, ale wiele na to wskazuje. Możliwe, że nie wszystko było zaplanowane, ale w tak dynamicznie rozwijającej się sytuacji, niewiele było potrzeba. Gomułka miał wrogów nie tylko w obozie rządzącej Polską partii komunistycznej, ale wiele wskazuje, że również w Moskwie był uważany za zbyt samodzielnego. Przypomnijmy, że kilka dni wcześniej podpisano historyczny układ o granicach z RFN. Nie było to do końca zgodne z oczekiwaniami Kremla, bo nie poczekał on na zgodę z Moskwy. Jego następca, Edward Gierek, był już zdecydowanie bardziej sterowalny. W Grudniu ’70 mamy też do czynienia z, mówiąc współczesnym językiem – fake newsami. Jak bowiem inaczej nazwać informację, którą przekazano Gomułce 14 grudnia, że w Gdańsku zabito dwóch milicjantów? To nie była prawda, ale na bazie tej informacji pierwszy sekretarz wydał dyspozycję użycia broni w razie zagrożenia życia funkcjonariuszy. Informacja pochodziła ze Służby Bezpieczeństwa, którą kierowali ludzie, delikatnie mówiąc, nieprzychylni Gomułce. W końcu to Stanisław Kania i Franciszek Szlachcic pojechali przekonywać Edwarda Gierka do objęcia funkcji I sekretarza KC PZPR. Zastanawiająca jest również sekwencja wydarzeń, która doprowadziła do tzw. czarnego czwartku w Gdyni. Z jednej strony mamy wicepremiera Kociołka, nawołującego do powrotu do pracy, a z drugiej przygotowania wojska do zablokowania stoczni i portu. I to nie w bramach zakładów, a przy stacji SKM. Kociołek przez lata twierdził, że nie wiedział o blokadzie. Była to jego linia obrony, ale może świadczyć o tym, że dużą rolę odegrały w tym jakieś zakulisowe działania. To wydarzenie przeważyło szalę. Dzień po masakrze do KC PZPR przyszedł list z Kremla, w którym pisano, że problem rewolty robotniczej na Wybrzeżu trzeba rozwiązać w sposób polityczny. W zawoalowanym języku partyjnym oznaczało to, że na Kremlu oczekują zmiany władz PRL. Gomułka musiał więc wiedzieć, że jego dni na czele PZPR są już policzone. Wkrótce potem podano nawet oficjalny komunikat, jakoby pierwszy sekretarz stracił wzrok i czasowo był niezdolny do pełnienia obowiązków służbowych. 20 grudnia tylko „dopełniono” formalności. Wspomniany przez pana Kliszko był ofiarą tych samych rozgrywek. Nowe kierownictwo pozbyło się rywali, wykorzystując grudniową rewoltę.

Próby osądzenia winnych masakry w Grudniu 70 były możliwe dopiero po 1989 r. I właściwie do dziś pozostały nieskuteczne…

To niewątpliwie od początku była trudna do zbadania sprawa. W PRL nikomu prócz rodzin (które szykanowano), nie zależało na zbadaniu sprawy. W styczniu 1971 r. prokurator wojewódzki w Gdańsku wręcz zakazał jakiegokolwiek zajmowania się sprawą. A przecież powinno to być badane z urzędu. Kierownictwo partyjne również nie miało zamiaru badać sprawy. Wykorzystali sytuację do przejęcia władzy w PRL, ale dogłębna analiza zdarzeń, pokazałaby, że strzelano do bezbronnych, młodych ludzi. To nie było potrzebne Gierkowi. On się chwalił, że nigdy do robotników strzelać nie kazał. Jak już mówiłem, wojsko strzelało na rozkaz, ale służby milicyjne miały w zasadzie wolną rękę. Dlatego w zasadzie już na początku śledztwa w wolnej Polsce zrezygnowano z ustalenia bezpośrednich sprawców, a skupiono się na wydających rozkazy. Dodatkowo było tam zagrożenie przedawnienia, które następowało w 1995 r. Prokuratorom udało się skierować akt oskarżenia do sądu, ale sam proces trwał aż do 2013 r. Skazano jedynie dwóch byłych wojskowych. Kociołka uniewinniono … Akta procesu są dziś dostępne dla badaczy w archiwum IPN w Gdańsku. To blisko dwieście tomów. Ich lektura pozwoliła historykom uzupełnić wiedzę na temat Grudnia. To choć jeden pozytywny aspekt tego procesu.

Natomiast przyznać trzeba, że Grudzień 70 ma wielkie znaczenie w polskiej historii współczesnej. Wpłynął też wyraźnie na opór społeczny wobec władz PRL.

Zdecydowanie. To była podwalina Sierpnia 1980 r. Pamięć o niewinnych ofiarach pielęgnowano na Wybrzeżu przez całą dekadę Gierka. Już 1 maja 1971 r. w trakcie tradycyjnych pochodów w Gdańsku i Szczecinie, ich uczestnicy wyraźnie pokazali władzy, że nie zapomną o masakrze. Po powstaniu demokratycznej opozycji, to ona przejęła pielęgnowanie pamięci o ofiarach. Organizacją, która się tym zajmowała, były Wolne Związki Zawodowe. W archiwum IPN mamy masę fotografii to dokumentujących. Byli oni za to szykanowani, ale to robili. Strajki z sierpnia 1980 r. przyniosły w Gdańsku i Szczecinie powołanie Międzyzakładowych Komitetów Strajkowych, a potem podpisanie stosownych porozumień z rządem. W żądaniach szczecińskich pojawił się punkt 13, w którym domagano się tablicy upamiętniającej ofiary. W Gdańsku 24 sierpnia 1980 r. powołano Społeczny Komitet Budowy Pomnika Poległych Stoczniowców 1970, na czele którego stanął Henryk Lenarciak od lat zabiegający o upamiętnienie poległych. Przeprowadzono specjalną zbiórkę pieniędzy i pomimo wielu problemów komitetowi udało się, dzięki ogromnemu samozaparciu oraz woli, zaprojektować i zbudować słynny „Pomnik Trzech Krzyży”, który stanął nieopodal bramy nr 2 Stoczni Gdańskiej. Grudzień 1970 był też nauką dla strajkujących. Zobaczyli oni, że nie można opuszczać zakładów pracy. W 1980 r. już tego błędu nie powtórzyli.

Jesteśmy na Google News. Dołącz do nas i śledź "Dziennik Bałtycki" codziennie. Obserwuj dziennikbaltycki.pl!

emisja bez ograniczeń wiekowych
Wideo

Najważniejsze wiadomości z kraju i ze świata

Polecane oferty

Materiały promocyjne partnera
Wróć na naszahistoria.pl Nasza Historia