68. rocznica Poznańskiego Czerwca 1956. Poszli w pokojowym proteście, bo nie można było tak dłużej żyć...

Grzegorz Okoński
Zaczęło się od pokojowego pochodu robotników: gdy jednak padły pierwsze strzały, a przeciw robotnikom skierowano czołgi, nic nie było w stanie zatrzymać biegu wydarzeń. Poznański Czerwiec 1956 miał zdecydowany wpływ na październikową zmianę kursu władzy w Polsce.
Zaczęło się od pokojowego pochodu robotników: gdy jednak padły pierwsze strzały, a przeciw robotnikom skierowano czołgi, nic nie było w stanie zatrzymać biegu wydarzeń. Poznański Czerwiec 1956 miał zdecydowany wpływ na październikową zmianę kursu władzy w Polsce. Archiwum IPN
Pogarszające się warunki socjalne ludzi, podwyższanie norm pracy przy jednoczesnym odbieraniu części wynagrodzeń, a do tego obojętność władzy, spowodowały, że załoga największego poznańskiego zakładu przemysłowego, Zakładów Metalowych im. Józefa Stalina w Poznaniu, czyli przedwojennej Spółki Akcyjnej H. Cegielski, jak i innych zakładów pracy, postanowiła protestować. Rozpoczynał się 28 czerwca 1956 roku...

– W czerwcu 1953 roku, a więc już po śmierci Józefa Stalina, w Czechosłowacji i w NRD doszło do pierwszych robotniczych wystąpień – opowiada prof. UAM dr hab. Konrad Białecki, naczelnik Oddziałowego Biura Badań Historycznych Instytutu Pamięci Narodowej – Komisji Ścigania Zbrodni przeciwko Narodowi Polskiemu w Poznaniu. – Poznański Czerwiec można więc wpisać w nurt buntów społecznych mających wspólną cechę – dążenie do poluzowania dojmującego gorsetu stalinizmu, który ściskał obywateli pozostających pod sowiecką dominacją…

Mieszkańcy Poznania, tak samo jak reszta rodaków borykali się z biedą, niewystarczającymi do życia płacami i wyśrubowanymi normami pracy, co budziło niezadowolenie.

- Ogromne oczekiwania rządzących odnośnie wydajności pracy, które zostały narzucone poprzez plan sześcioletni, niestety nie powodowały zwiększonej gratyfikacji finansowej dla robotników - mówi prof. Konrad Białecki. – Realnie oni tracili, między innymi z tego względu, że podwyżki cen, czy takie operacje jak wymiana pieniędzy, z jednej strony pozbawiały ich oszczędności, a z drugiej realnie zmniejszały siłę nabywczą tych środków, które już posiadali. Do tego trzeba dołożyć złą organizacje pracy, fatalne warunki BHP w zakładach wielkoprzemysłowych. Dodatkowo brakowało w Poznaniu mieszkań: pod koniec działań wojennych, zniszczeniu uległo 5 tysięcy budynków w samym centrum miasta, a przecież w latach 1945-1956 napłynęło tu kolejne 100 tysięcy mieszkańców. Wreszcie mieliśmy też do czynienia z lekceważeniem postulatów ludzi pracy. Wymagano zwiększonej produkcji, ale nie zapewniano narzędzi, ubrań roboczych, a nawet mydła.

Dlatego robotnicy postanowili rozmawiać z władzą. 26 czerwca delegacja zakładów w Poznaniu pojechała do Warszawy na rozmowy – jednak nie uzyskała obietnicy poprawy warunków pracy. W efekcie w zakładach Cegielskiego robotnicy postanowili zaprotestować. Ci, którzy pracowali na trzeciej zmianie, w nocy z 27 na 28 czerwca, pozostali po zakończeniu pracy w zakładzie, podczas gdy poranna zmiana przebrała się, ale nie podjęła pracy. Ponieważ usłyszeli, że w Warszawie delegacja niczego nie uzyskała – wyszli, by domagać się obniżenia norm i podwyżki płac. Na transparentach napisali – chleba i pracy...

Pierwsze strzały w stronę demonstrujących przed Wojewódzkim Urzędem ds. Bezpieczeństwa Publicznego padły około godz. 11.00. Demonstranci rzucali w odpowiedzi butelkami z benzyną, używali też broni odebranej strażnikom więzienia na ul. Młyńskiej. Tam wcześniej tłum uwolnił ponad 250 więźniów. Protestujący opanowali też budynki Miejskiej Rady Narodowej i Komitetu Wojewódzkiego PZPR, Sądu Rejonowego i prokuratury. Wreszcie część protestujących weszła na teren Międzynarodowych Targów Poznańskich. Rozbrojono załogi pierwszych czołgów wysłanych dla odblokowania WUBP. Wiadomo, że na początku zrywu poddały się demonstrantom załogi sześciu czołgów. żołnierze nie chcieli zresztą walczyć z tłumem, w którym były kobiety i dzieci. Przejęte wozy były bez amunicji, nie mogły być zatem użyte do szturmu broniącego się gmachu Urzędu Bezpieczeństwa. Gdy na odsiecz milicjantom i pracownikom UB skierowano następne czołgi, już z amunicją, zostały powitane przez demonstrantów butelkami z benzyną. Dziewięć wozów spalono. Jeden ze zdobytych wozów próbowano następnie użyć do szturmu budynku UB, ale bez powodzenia.

Uczestnik wydarzeń czerwcowych, ranny w czasie walk w nogę, Jerzy Majchrzak wspominał, że pochód był pokojowy, ale jego uczestnicy niepokoili się, że nikt z władzy nie może do nich wyjść, by powiedzieć coś konkretnego. Narastał więc gniew...

- Widziałem jak ludzie wtargnęli do Domu Partii i zaczęli wiszące tam czerwone flagi łamać i rzucać na ziemię - mówi Jerzy Majchrzak. - Ludzie nie wytrzymali tej biedy, tego, że w sklepie kupowało się „na zeszyt”. Żądali obniżki cen, podwyżki pensji. I gdy doszła informacja o uwięzionej robotniczej delegacji, ruszyli na Młyńską i na Kochanowskiego, by odbić swoich towarzyszy. Wtedy, już po opanowaniu aresztu i zdobyciu broni, przyjechali tam samochodem młodzi ludzie, którzy krzyczeli, że ubecy na Kochanowskiego strzelają do kobiet i dzieci - to była iskra zapalna - tłum ruszył czym prędzej na pomoc przed siedzibę Urzędu Bezpieczeństwa. Poszedłem z nimi...

Jedno z najsłynniejszych, symbolicznych zdjęć z wydarzeń Poznańskiego Czerwca'56. Po latach okazało się, że wiele fotografii wykonali tajniacy UB.Zobacz kolejne zdjęcia w kolorze ---->

Poznański Czerwiec '56: Zobacz wyjątkowe zdjęcia z tamtych wydarzeń

Aleksandra Banasiak, pielęgniarka, która niosła pomoc rannym w czasie strzelaniny na ul. Kochanowskiego, słyszała rozmowę lekarza z jednym z funkcjonariuszy, gdy ten ostatni przyznał, że pierwsze strzały padły właśnie z ich strony. Jerzy Majchrzak wspominał, że kule leciały z różnych stron, rykoszetując od kamiennego bruku. To sprawiało, że zaskoczeni rozwojem wypadków demonstranci próbowali znaleźć jakiekolwiek schronienie, a do wzywających pomocy, leżących rannych mało kto odważył się podbiec. Jednym z przypadkowych zapewne pocisków dostał, gdy biegł, próbując się wydostać z ulicy.

Około godz. 14.00 wiceminister obrony narodowej gen. Stanisław Popławski skierował na ulice Poznania dwie dywizje piechoty i dwie dywizje pancerne - w sumie ponad 10 tys. żołnierzy, 359 czołgów i 31 dział pancernych. Do godziny 21.00 wojsko stłumiło protest. Rozpoczęły się aresztowania, a premier Józef Cyrankiewicz wygłosił słynne słowa „każdy prowokator czy szaleniec, który odważy się podnieść rękę przeciw władzy ludowej, niech będzie pewny, że mu tę rękę władza ludowa odrąbie". Aresztowano około 250 osób, w czasie przesłuchań obchodzono się z nimi brutalnie. Poznański Czerwiec obudził jednak społeczeństwo, dał grunt pod zmianę kursu politycznego w październiku 1956 roku.

Z wojskowych meldunków

- W związku z zaistniałymi wypadkami na terenie miasta Poznania melduję: w dniu 28 czerwca 1956 roku w godzinach między ósmą a dziewiątą rano obserwowałem osobiście zajścia prowokacyjne w Poznaniu. Po powrocie do koszar zostałem poproszony do Wojewódzkiego Urzędu Bezpieczeństwa, gdzie jego szef i pierwszy sekretarz KW tow. Stasiak usilnie prosili o pomoc wojska i skierowanie czołgów przeciwko prowokatorom, gdyż sytuacja z każdą chwilą poważnie się zaostrzała – czytamy w Sprawozdaniu komendanta OSWPiZ, płk. Filipowicza. - (...) Uzyskałem połączenie o 9.30 z szefem GZP gen. bryg. Witaszewskim, od którego otrzymałem wytyczne, aby nie włączać wojska do tej akcji, aż do otrzymania rozkazu Ministra Obrony Narodowej, a przeprowadzić z wojskiem pracę wyjaśniającą odnośnie prowokacyjnego napadu zbrojnego...

Dowódca Szkoły zarządził odprawę kadry i zarządził przerwanie szkolenia i przygotowania się do ,,ewentualnego wystąpienia”. Wzmocniono warty przy koszarach i forcie amunicyjnym i wystawiono dookoła koszar dodatkowe patrole. Opracowano plan ochrony jedenastu obiektów w mieście – m.in. Urzędu Bezpieczeństwa, poczty, banku, komendy milicji. Pierwszy sekretarz KW prosił o przysłanie żołnierzy do Zakładów ZISPO, by eskortowali go na lotnisko: około godziny jedenastej przydzielono mu dwa samochody pancerne – BTR-y i osiemnastu żołnierzy. Jednocześnie ze Szkoły wyjechały pierwsze czołgi i ciężarówki do wyznaczonych obiektów.

- W początkowym okresie nie zezwoliłem otwierać ognia, a tylko osłaniać zagrożone obiekty przed niszczeniem, rabunkami i niedopuszczeniem do wtargnięcia – pisał płk Filipowicz. - Prowokatorzy, wykorzystując sytuację, że wojsko nie używa broni, siłą zatrzymywali samochody z podchorążymi na ulicy Kochanowskiego przy Wojskowym Urzędzie Bezpieczeństwa oraz zablokowali ulicę Dąbrowskiego dla czołgów, nosząc się z zamiarem rozbrojenia grup i ujęcia czołgów w swoje ręce. (...) Były próby terroryzowania załóg czołgowych przez wyważanie włazów łomami, rzucanie butelek z płynem zapalającym nawet do wnętrza czołgów oraz dopuszczono się podpalenia dziewięciu czołgów oraz spalenia i zniszczenia trzech samochodów ciężarowych. Czołgi i działa pancerne rozbiły barykady, rozpędzając grupy prowokatorów. Podpalone czołgi wróciły do koszar dla wzmocnienia siły i uzyskania zezwolenia na otwarcie ognia. Broń strzelecka – cztery kbk i jeden pm – zaginęła od załóg czołgowych składających się z elewów kompanii podoficerskiej, którzy częściowo wyskoczyli z palących się czołgów i masowo zostali zaatakowani przez prowokatorów. Trzy PW wz. 33 zaginęły oficerom, którzy zostali ciężko ranni i pobici. (...) Nie mając innego wyjścia, uzyskałem połączenie z Szefem Sztabu Generalnego gen. broni Bordziłowskim, od którego otrzymałem około godziny trzynastej rozkaz okazania pomocy przez wojsko i użycie broni przeciwko prowokatorom. Rozkaz wprowadziłem natychmiast w życie...

O godzinie trzynastej z Biedruska ściągnięto drugi i trzeci rocznik podchorążych i wprowadzono na ulice. Ponadto z rezerwy komendanta szkoły utworzono grupę bojową w składzie ośmiu czołgów i 120 ludzi, którą skierowano jako wzmocnienie wcześniej wysłanej do ochrony Wojewódzkiego Urzędu Bezpieczeństwa grupy ośmiu czołgów i osiemdziesięciu ludzi.

- Grupa (...) napotykała na silny opór prowokatorów, którzy mieli przygotowane duże ilości środków zapalających i nadal podpalali czołgi i działa pancerne. Tłumy rzucały się na czołgi, zrywały anteny, reflektory, sygnały, błotniki i inne części. Otrzymując meldunek o powyższej sytuacji, udałem się dodatkowo z trzema czołgami dla okazania pomocy i utrzymania Woj. Urzędu Bezpieczeństwa, o czym meldowałem gen. armii Popławskiemu. (...) Pod wieczór 28.06.56 roku sytuacja została opanowana na skutek użycia wojska i organów bezpieczeństwa.’’ (jw.) Osobne grupy Szkoły ochraniały na lotnisku delegację rządową i wojskową, a także eskortowały zasoby Narodowego Banku Polskiego w drodze z Poznania do Środy. W nocy 30 czerwca wojsko wycofano z ulic. Według sprawozdania w akcji wzięło udział 570 żołnierzy, trzydzieści dwa czołgi i działa pancerne, cztery BTR, czterdzieści cztery samochody. Rannych zostało siedmiu oficerów, ośmiu podchorążych i podoficer. Straty: dziewięć czołgów i dział samobieżnych podpalonych – udało się je wyremontować. Uszkodzenia dotyczyły zniszczonych peryskopów, reflektorów, osprzętu, błotników, radiostacji i... czterech pogiętych luf od karabinów czołgowych. Spalono i zdemolowano trzy ciężarówki – dwa Lubliny i Zisa-150. Żołnierze zatrzymali sześćdziesiąt pięć osób ,,częściowo z bronią”.

Archiwum Państwowe w Poznaniu udostępniło zdjęcia starych pocztówek ze zbioru, powiększanego sukcesywnie od 1994 roku. Zapraszamy Was więc na małą podróż w czasie. Poznajecie te miejsca?Zobaczcie jak pięknie prezentowała się stolica Wielkopolski i okoliczne miasta na starych pocztówkach --->Zobacz też: Opuszczona stacja pod Poznaniem. Tu w studni woda zmienia się w szampana

Poznań i Wielkopolska na starych pocztówkach. Tak pięknie ki...

Ciężkie czołgi IS-2 - miały amunicję, na szczęście nie strzelały

Nieznanym szerzej epizodem jest udział kilku czołgów ciężkich IS2 z poznańskiej szkoły oficerskiej. Pułkownik rezerwy Zygmunt Stypiński był wtedy porucznikiem, członkiem załogi jednego z nich.

– Załogę tworzyli oficerowie, jedynie mechanik-kierowca był żołnierzem służby zasadniczej. Mnie przypadła rola ładowniczego – opowiada płk Z.Stypiński. – Gdy wyjeżdżaliśmy ze Szkoły, już wiedzieliśmy, że w mieście dzieje się coś niedobrego. Docierały sygnały o strzelaninie, o rannych. Jeden z naszych poruczników już był ranny po wybuchu granatu – odłamki utkwiły mu w płucach. Wreszcie wracali żołnierze z załóg czołgów przejętych przez ludzi na ulicach. Ich już nie wysyłano do akcji. Jeden z wyższych oficerów miał wtedy powiedzieć żołnierzom wyruszającym do miasta, że mają ,,strzelać do faszystów’’. – Ale my, zwłaszcza młodsi oficerowie, byliśmy świadomi sytuacji, wiedzieliśmy, że do bezbronnych poznaniaków nie można strzelać – wspomina Z. Stypiński. Dla niego perspektywa walki na ulicach była osobistą tragedią: po drugiej stronie stał jego ojciec, robotnik Zakładów Cegielskiego.

Tymczasem czołgi ciężkie przejechały z Golęcina przez miasto, i w rejonie bezpośrednich zajść, ulicą Roosevelta dotarły do ulicy Mickiewicza i dalej do ulicy Poznańskiej. Tam stanęły przy szpitalu imienia Raszei, gdzie znoszono rannych.

– Mieliśmy pełen zapas amunicji i... przekonanie, że nie będziemy jej używać. Zresztą, czołgi ciężkie już samym wyglądem robiły duże wrażenie. Na wprost nas stali ludzie, wymachiwali biało-czerwonym sztandarem. My nie strzelaliśmy. Załogi IS-ów musiały jednak odstraszyć tłum od próby przejęcia wozów, dlatego markowały działania. Obracano się wieże, podnoszono i opuszczano lufy dział. Inne działanie nie było potrzebne, bo w rejon szpitala szybko dotarli żołnierze i osłonili maszyny. Załogi IS-ów spędziły w nich noc i następnego dnia przejechały z powrotem do Szkoły. W 1989 roku opublikowano relację innego oficera chcącego zachować anonimowość. Napisał on, że w czasie jazdy w kierunku ulicy Roosevelta jego czołg został obrzucony kamieniami, a on sam zraniony w szyję. Wcześniej przechodzące dwie dziewczyny zapytały go: ,,Dokąd jedziesz, pachołku Stalina?”. Przed Mostem Uniwersyteckim czołg musiał ominąć rozkołysany tramwaj, którym protestujący ludzie chcieli zagrodzić mu drogę. Wtedy też kierowca mechanik nagłym skrętem ominął mężczyznę, który stanął na środku drogi z rozpostartymi rękami, chcąc zatrzymać IS-a. Mężczyzna ten miał być później pokazany oficerowi w czasie śledztwa w gmachu UB. Według tej relacji, czołgiści poczuli gaz w rejonie ulicy Dąbrowskiego, a kawałek za ulicą Kochanowskiego o ich czołg rozbiła się butelka z benzyną. Dowódca został poparzony, ale ogień zgasł. W tym czasie zobaczył zbliżających się ludzi i wyjął pistolet z kabury, ale po chwili go schował. Ten gest wywołał oklaski tłumu i nikt już na tę maszynę nie nastawał. W międzyczasie czołg zawrócony przez dowódcę szkoły w stronę ulicy Kochanowskiego minął przewrócony tramwaj i ciężarówkę, która odjechała pospiesznie. By uniknąć kolizji z opanowanym przez demonstrantów T-34 IS-2 uderza w rosnące przy ulicy drzewo. Na tym kończy się podawany w relacji udział tego oficera – ranny dotarł do izby chorych.

Miasto-widmo na granicy województw wielkopolskiego i zachodniopomorskiego przyciąga żądnych wrażeń. Do 1992 roku mogło tam żyć nawet 5 tys. osób, teraz opustoszałe Kłomino popada w ruinę. Co wydarzyło się w tym tajemniczym miejscu? Zobaczcie, jak wygląda i poznajcie jego historię --->Czytaj też: Zajazd-widmo w Wielkopolsce. Kiedyś popularna restauracja jest ruiną. Poznaj jej mroczną historię

Opuszczone miasto-widmo nadal straszy. Stacjonowała tam armi...

Ofiar walk mogło być więcej...

Choć walki trwały tylko jeden dzień, to początkowo oceniano, że zginęły w nich 74 osoby, później 62, teraz przyjmuje się, że 58 osób.

Historyk, dr Łukasz Jastrząb analizował wszystkie przypadki śmierci w czasie poznańskiego powstania: było ich 58, z czego 19 osób zginęło w sąsiedztwie siedziby Wojewódzkiego Urzędu ds. Bezpieczeństwa Publicznego przy ul. Kochanowskiego i na sąsiednich ulicach. Pozostali stracili życie na Jeżycach, w centrum, na ul. Fredry, ul. Ostroroga, i mostach Teatralnym i Dworcowym. Niektórzy z nich zginęli przypadkowo, w wypadku niewłaściwego posługiwania się zdobytą bronią. Najwięcej zginęło ludzi młodych, tych w wieku 16-20 lat było aż szesnastu. Do nich należał 19-latek, Marian Kubiak, zabity przez żołnierzy bagnetem, po tym, jak wyszedł z opanowanego przez demonstrantów czołgu. Ale najmłodszymi ofiarami byli 13-letni Romek Strzałkowski i dwóch 15-latków. Łukasz Jastrząb ustalił, że oprócz 31 robotników, zginęło 8 funkcjonariuszy służb mundurowych, 7 pracowników umysłowych i 7 uczniów, ponadto 3 rzemieślników i 1 kolejarz. Rany odniosło około 500-600 osób - ze względów bezpieczeństwa ich ewidencja była jednak niepełna i fałszowana.

Zapewne śmiertelnych ofiar byłoby więcej, gdyby podjęto skoordynowaną próbę zdobycia budynku Urzędu Bezpieczeństwa, a także wtedy, gdyby interweniujące wojsko działało bardziej zdecydowanie, używając czołgów do ataku, a nie do zabezpieczania budynków. Na szczęście żołnierze w większości nie chcieli walczyć. Czołgiści manewrowali ostrożnie: zanotowano tylko jeden przypadek zmiażdżenia przez czołg.

Pod placem im. Adama Mickiewicza, znajduje się schron przeciwlotniczy z czasów II Wojny Światowej. Do tej pory zwiedzanie schronu było jednorazowym wydarzeniem, ale organizatorzy z Poznańskiej Grupy Eksploracyjnej nie wykluczają możliwości ponownego zwiedzania bunkra.Szczelina przeciwlotnicza ma blisko 200 metrów długości korytarzy. Na co dzień wejście jest niedostępne, ponieważ wchodzi się do niego poprzez pomieszczenie techniczne, odpowiadające m.in. za oświetlenie placu Trzech Krzyży.Zobacz zdjęcia z wnętrza schronu --->

Zobacz, jak wygląda tajemniczy schron z drugiej wojny świato...

emisja bez ograniczeń wiekowych
Wideo

Najważniejsze wiadomości z kraju i ze świata

Polecane oferty

Materiały promocyjne partnera
Wróć na naszahistoria.pl Nasza Historia