„Taksówkarz” to tytuł, który kojarzy się jednoznacznie z filmem Martina Scorsese z Robertem De Niro w roli głównej. To celowy zabieg?
Oczywiście. Taksówkarz to dość specyficzny zawód, a nasz bohater całe życie pracował właśnie jako kierowca taksówki. A z tym określeniem często kojarzy się wiele pejoratywnych cech. Szczególnie w okresie PRL, w okresie stanu wojennego - o czym w filmie mówi Leszek Gorgol - podejrzewano taksówkarzy o współpracę z SB. Pamiętamy, że u nich można było wymienić walutę, załatwić towary deficytowe takie jak np. alkohol. To była instytucja, którą raczej kojarzono negatywnie, mająca kontakty z półświatkiem. Mimo że przecież taksówkarz to był zawód, który pełnił pozytywną rolę. Poza tym, że można było dojechać w umówione miejsce, taksówkarze pomagali często odszukać kogoś, znali miasto lepiej niż ktokolwiek inny. Stąd w filmie pojawiła się realna sytuacja - pan Andrzej Nowacki całe życie pracował jako taksówkarz. Wykorzystując swój zawód, w nocy 12 grudnia oddał się cały ludziom, okazując sympatię dla Solidarności. W sposób całkowicie bezinteresowny starał się pomóc ludziom. Stąd tytuł: „Taksówkarz”.
Ale jest przy tytule dopisek: „cichy bohater Grudnia”.
Grudzień w historii Polski jest już symbolem. W Polsce wiele było symbolicznych miesięcy, ale grudzień kojarzy się z dwoma tragicznymi momentami - z rokiem 1970 i z wprowadzeniem stanu wojennego w 1981 roku. Cichy bohater natomiast związany jest z tym, że pan Nowacki tak jak się pojawił, tak zniknął. To piękna postać.
Jednak film jest tak skonstruowany, że do końca nie jesteśmy pewni, czy to postać piękna. W kilku momentach dajemy się zwieść narracji, gubimy tropy, nie wiemy, co tym taksówkarzem w rzeczywistości kieruje.
Na tym polega moja licentia poetica. Próbuję widza zachęcić, by obejrzał film do końca. Nie wprowadzam tej postaci za szybko, dozuję ją. A jednocześnie taksówkarz jest kimś w rodzaju katalizatora innych świadków, innych bohaterów tych wydarzeń.
Bohaterów, którzy przecież nie są anonimowi. Obchodzimy w tym roku 40. rocznicę wprowadzenia stanu wojennego. W dokumencie pojawiają się postacie, które dobrze znamy. Ich historie niejednokrotnie słyszeliśmy. I mimo to w filmie widoczna jest świeżość.
Bo nie jest to film, który opowiada po raz kolejny o faktach historycznych. To należy podkreślić. Ten film próbuje przybliżyć atmosferę ostatnich kilku godzin przed wprowadzeniem stanu wojennego. Już coś zaczyna się dziać, a ludzie jeszcze nie wiedzą co. Są w stanie zagrożenia, ale nie mają informacji. Pojawia się chaos informacyjny i emocjonalny. Przecież jeżeli do kogoś przychodzi w nocy SB, aresztuje ojca, zostaje matka z dziećmi, a tak było chociażby z prof. Jerzym Bartmińskim, którego dokument aresztowania pokazujemy w filmie, to są to tragiczne sytuacje. Graniczne. Poza tym plotki głoszą, że za chwilę mogą wejść Sowieci. Te miesiące nadziei na wolność kończą się w sposób gwałtowny. Pojawia się zwątpienie, że może ten zryw był nic niewarty, bo władza i tak wróci do swojego porządku? Mówi o tym wyraźnie na zjeździe partii Wojciech Jaruzelski. Pokazuję to w filmie. Nie oddadzą władzy. Dlatego celowo w tym filmie nie skupiam się na samych faktach, bo już kilka filmów historycznych związanych z tym okresem nakręciłem. Tu chciałem oddać emocje tamtego czasu.
Jednak poza emocjami pojawiają się wątki historyczne, które są dotychczas mało znane. Nie każdy słyszał o użyciu ostrej amunicji podczas pacyfikacji strajku w WSK Świdnik.
W IPN toczyło się kiedyś śledztwo w tej sprawie. Nie zostało zakończone. W nocy z 15 na 16 grudnia rzeczywiście strzelano z ostrej amunicji. Radio Lublin posiada znakomite nagranie, na którym słychać strzały. Ekspert od balistyki odczyta od razu, co jest na nagraniu. Poza tym zeznawali świadkowie, że gdy strzelano nad ich głowami, sypał się tynk. Spadł gzyms. Oddano trzy serie z ostrej amunicji. To jest nasz lubelski „Wujek”. Na szczęście nie skończyło się to tak tragicznie. Jednak wówczas u tych tysięcy ludzi wywoływało skrajne emocje. Dlatego specjalnie poszukałem klucza, by w filmie te emocje i uczucia oddać.
W filmie znalazło się też miejsce na emocje drugiej strony. Pojawia się postać byłego oficera Milicji Obywatelskiej Juliana Sekuły. On też mówi o emocjach, ale tych które pojawiały się po ich stronie. Milicjanci byli dezinformowani, zastraszani i też nie znali prawdy o wydarzeniach, w których brali udział.
To jest postać, która z dzisiejszej perspektywy już wiemy, że jest dobra. Ten człowiek na kilka miesięcy przed wprowadzeniem stanu wojennego został wyrzucony ze służby, ponieważ był inicjatorem założenia Wolnych Niezależnych Związków Zawodowych Milicji Obywatelskiej. Sama historia tego milicjanta zasługuje na osobny film. Ciekawostką jest fakt, że zjazd krajowy związków milicjantów odbywał się w Stoczni Szczecińskiej i zastał ich tam stan wojenny. Pan Julian Sekuła stanął pomiędzy stoczniowcami i ZOMO-wcami, przedstawił się i przemówił do ZOMO-wców, żeby się opamiętali. Tłumaczył im, o co walczą stoczniowcy. I to zadziałało. Cała grupa strajkujących wyszła bezpiecznie ze stoczni.
Trudno jest opowiadać o historii najnowszej. Gdy włączałem ten film, to myślałem sobie, że jestem prawie równolatkiem tej historii, znam ludzi, którzy są jej bohaterami - to żywi świadkowie, każdy ma do nich dostęp. Jak opowiedzieć ich historię lepiej od nich? Łatwiej prowadzić narrację wydarzeń z czasów np. II wojny czy wcześniejszych. Jak narzucić własną wizję żyjącym świadkom?
A właśnie można. Przecież każdy z nas inaczej te wydarzenia odbiera. To było moje osobiste doświadczenie. Całe lata 80. byłem kolporterem niezależnych wydawnictw, współpracowałem z podziemną drukarnią do końca trwania komunizmu. Wielu moich kolegów zapomniało wówczas, że w ten sposób można kontynuować ideę Solidarności, kontestując tamten paskudny ustrój. Ja jestem człowiekiem tego doświadczenia i je pokazuję. Sam byłem na tym miesięcznym strajku, nawet poznałem tam żonę. To jest moje doświadczenie. Może dlatego pokusiłem się o innego rodzaju opowieść. Ona jest też opowieścią dla młodych ludzi. Chcę nieść te doświadczenia kolejnym pokoleniom, bo fakty poznają z relacji, ale kto odda im emocje tamtych wydarzeń? To, co czuli np. bohaterowie stojący na placu w WSK Świdnik, gdy nad ich głowami strzelano ostrą amunicją. Andrzej Sokołowski mówi w filmie: „To koniec, my stąd nie wyjdziemy żywi”. To są emocje, których nie odda podręcznik do historii. Dlatego wybrałem ten sposób opowieści.
Premiera filmu zaplanowana jest na 13 grudnia.
Tak, 13 grudnia o godz. 17.00 w Chatce Żaka odbędzie się premierowy pokaz filmu. Po nim nastąpi dyskusja panelowa z udziałem niektórych bohaterów opowiedzianych w nim wydarzeń i koncert „Pieśni Bardów Stanu Wojennego” Lubelskiej Federacji Bardów.
A szeroka publiczność będzie mogła zobaczyć film w TVP.
15 grudnia o 22.30 będzie emitowany na antenie TVP1 oraz 20 grudnia o 22.35 w TVP Polonia, a w styczniu TVP Historia pokaże film kilkukrotnie. Ja też będę promował film na festiwalach historycznych, m.in. w Zamościu na „Spotkania z historią”, gdzie powalczy o „Perłę Renesansu”, czy w Gdyni na „Niepokornych, Niezłomnych, Wyklętych”, gdzie od lat moje filmy są pokazywane.