„Wigilia!... Dziwny urok kryje się dla nas w tem jednem prostem słowie. Wzrusza ono i rozrzewnia, czarem wspomnień przemawia do duszy. Na dźwięk tego wyrazu wybladłe od lat wielu barwy ożywiają się, zatarte i rozwiane obrazy stają przed nami w swej dawnej postaci. Myśl nasza zwraca się mimowoli ku najpiękniejszym chwilom dzieciństwa i wczesnej młodości, ku ogniskom najdroższym” – pisał z rozrzewnieniem, pod koniec XIX w. felietonista Władysław Bukowiński.
Gwiazdy, baletnice, aniołki
W kościele katolickim – jako wigilie – określane były dni poprzedzające święta religijne. Jednak w Polsce ta nazwa „zrosła się” głównie z 24 grudnia – czyli dniem poprzedzającym Boże Narodzenie. To był magiczny czas. Wierzono, że dzieją się wówczas cuda: kwiaty na chwilę rozkwitają pod śniegiem, a woda w studniach, rzekach oraz jeziorach nabiera właściwości leczniczych (może się też zamienić się w wino, miód, a nawet płynne złoto!).
Miało to swoje wytłumaczenie. Jak wyjaśniał w 1900 r. Zygmunt Gloger, znakomity historyk i etnograf, „przebywszy ciemne listopadowe i grudniowe dni Adwentu, przyroda oraz ludzkie serca radowały się na Gody” (tak zwano wówczas Boże Narodzenie – przyp. red.)”. Wstępem do tych świąt była właśnie uroczysta Wigilia, Wilja lub – jak ją zwano m.in. na Zamojszczyźnie – pośnik. Aby „uczcić” ten dzień stawiano w kątach domów snopy zboża. Miały one symbolizować żłóbek i stajenkę, w której narodził się Zbawiciel. Sypano też na świąteczny stół ziarno (czasami też mak i soczewicę). Miało to „sprzyjać urodzajowi”.
Na ścianach domów wieszano słomiane gwiazdy, krzyże oraz pęczki słomy tzw. dziady. Obok nich pojawiały się gałązki sosnowe lub świerkowe. Dekorowano nimi głównie ”święte obrazy” oraz drzwi wejściowe do domów i budynków gospodarczych. W XIX w. snopy zastąpiły w polskich domach choinki. Zdobiły je m.in. kolorowe – wykonane przez domowników – papierowe łańcuchy, gwiazdy, baletnice, aniołki oraz m.in. ciastka.
Mgiełka
„Na wigilie gromadziła się zwykle rodzina w domu ojca, dziada lub babki i tu wszyscy, nieraz z dalekich stron przybyli, łamali się opłatkiem – chlebem Bożym, chlebem aniołów – ściskając się i składając sobie z głębi szczerych serc i dusz swych życzenia najgorętsze – tłumaczył Zygmunt Gloger”.
Opłatki (kiedyś zwano je mgiełką) pieczono z mąki pszennej i wody. Ten proces nie był skomplikowany. Organista lub kościelny wlewał do specjalnej formy m.in. z symbolami religijnymi i scenami z Bożego Narodzenia niewielką ilość mącznego „rozczynu”, zamykał ją i wkładał je na kilka minut do „żaru” (obecnie wyrabiają je zakłady rzemieślnicze, stojąc elektrycznych matryc i krajalnic). Tak upieczone opłatki wyglądały jednak inaczej niż dzisiaj.
Ludzkim głosem
„Proboszcz i z pobliskich miejsc duchowni roznoszą po domach pęk opłatków białych, żółtych, czerwonych, jak przedtem i inne jeszcze kolory przydają” – pisał w 1820 r. niejaki Łukasz Gołębiowski. „Na tacy przykrytej je ofiarowują i dostają za to nagrodę, a za perorę życzenia i podziękowanie”.
„Wigilię zastawiano gdy się gwiazdy ukazały, a przeważną rolę grały w niej ryby, na rozmaity sposób przyrządzane, różne półmiski tradycyjne, łamańce (inaczej kruchalce) z makiem, pierogi lub grzyby z kapustą, szczupak z szafranem, karp z rodzenkami i miodem. Na Rusi kucja z kaszy pszennej z miodem – wylicza Gloger. – Święta owe (...) liczyły się do najweselszych”.
Magnacka wieczerza tradycyjnie składała się w dawnej Rzeczypospolitej z jedenastu potraw, szlachecka z dziewięciu, a chłopska z siedmiu. Domownicy musieli każdą z nich spróbować, bo – jak wierzono – dzięki temu żadna przyjemność ich w nadchodzącym roku nie mogła ominąć.
Wierzono też, że w Wigilię zwierzęta mogą mówić ludzkim głosem oraz... w wigilijne wizyty nie z tej ziemi. Jakie? Uważano, że w Wigilię dusze zmarłych opuszczają zaświaty. Odwiedzają bliskich, swoje domy i gospodarstwa, lub włóczą się po okolicy. Były to zwykle duchy przodków. Szanowano je.
Posuń się duszyczko
„W niedalekiej jeszcze przeszłości, w dniu Wigilii dmuchało się na krzesła, ławy i stołki, zanim się na nich usiadło, mówiąc przy tym: posuń się duszyczko” – tłumaczy etnograf Barbara Ogrodowska. „Nie wolno było szyć, ani prząść na kołowrotku, ciąć sieczki, ani chlustać pomyjami, jeśli się wcześniej nie powiedziało: uciekajcie wszystkie dusze, bo ja wodę wylać muszę”.
„Podczas Wigilii musiało być wolne miejsce i talerz dla zmarłych” – dodaje w swojej książce ks. Waldemar Malinowski, badacz m.in. obrzędowości i zwyczajów mieszkańców powiatu hrubieszowskiego”. „Uważano, że zmarli posilają się w nocy, dzieląc w ten sposób z rodziną radość z narodzenia Pana. Wówczas też opuszczonego lub wędrowca godziło się przyjąć do domu. Zwierzętom zanoszono do stajni strawę wigilijną, opłatek, czasami resztki jedzenia”
Cienie rzucane na ścianie
Trzeba było jednak uważać. Złą, wigilijną wróżbą było wszczynanie w Wigilię kłótni, nie należało też niczego pożyczać sąsiadom (wtedy dostatek mógł dom opuścić). Starano się też wstać z posłania jak najwcześniej i umyć zimną wodą. Miało to poprawić tężyznę fizyczną i zapewnić zdrowie. Gdy ktoś w Wigilię zaspał – mógł za to słono zapłacić. Było też wiele innych, wigilijnych wróżb. Gdy np. niebo było tego dnia gwiaździste, uważano, że następny rok będzie urodzajny (zamglone niebo wróżyło rok wilgotny).
Obserwowane też cienie, które podczas Wigilii domownicy rzucali na ściany. Ostre i dobrze widoczne – wróżyły zdrowie, a słabe: choroby, cierpienie, a nawet śmierć. Panny i kawalerowie wróżyli też ze źdźbeł słomy, które wyciągano ze świątecznego obrusa (zielone świadczyło o odwzajemnionych uczuciach, a nawet szybkim ślubie).
Pasterka
Nowym zwyczajem – mającym zaledwie ok. stuletni rodowód – jest obdarowywanie głównie dzieci gwiazdkowymi prezentami. Kiedyś były to cukierki, łakocie, czasami przybory szkolne. Wigilia kończyła się uroczystą mszą świętą (o północy). Była to jutrznia, którą w Polsce zwano „pasterką”. Wierni szli wtedy do kościołów. Ta msza obwieszczała dzień Bożego Narodzenia.