Tak w 1900 r. opowiadał o tym święcie Zygmunt Gloger, zasłużony historyk, etnograf, folklorysta i krajoznawca.
„Słońce jak wiadomo, źródło – życiodajnego ciepła i światła, od wszystkich ludów dawnych część religijną odbierało. Tem samem musiało być czczonem i przez Lechitów, którzy w najkrótszą noc roku tj. w przesilenie dnia z nocą, na cześć słońca stosy na wzgórzach zapalali i igrzyska gromadne przy tych ogniach obchodzili” – notował Gloger. „Oczywiście po wprowadzeniu wiary chrześcijańskiej, zwyczaj starożytny Słowianie przystosowali do świąt i świętych kościoła”.
Stąd „wzięła się” noc świętojańska nazywana także wigilią św. Jana, która miała zastąpić stare święto Kupały. Związane z nią uroczystości zawsze były zachwycające, tajemnicze, magiczne.
Oj, czego płaczesz dziewczyno
„Po zachodzie Słońca gospodynie i dziewczęta zebrane na łące, nad strumieniem, rozpaliwszy Kupalnockę (czyli wielkie ogniska zwane też sobótkami) baczyły czy się wszystkie z wioski zebrały. Która nie przyszła, tę podejrzewano, że jest czarownicą” – notował Zygmunt Gloger. „Następnie biesiadowały, śpiewały pieśni starożytne, tańczyły w krąg ogniska i z każdego gatunku przyniesionych ziół rzucały w ogień po gałązce, mniemając, że dym z tych ziół zabezpieczy ich od złego”.
Zebrane zioła (liście łopianu, gałązki czarnego bzu, rozchodnik, jaskier czy dziewannę), które nie zostały spalono w ogniskach, zabierano do domów. Zatykano je w strzechy chat, obór i stodół. Wierzono w ich magiczną moc. Miały chronić m.in. przed „powietrzem morowym”. „Około północy, mocniejszy roznieciwszy ogień, pozostałe napoje weń wlewały, a jedna z dziewcząt wieniec uwity z bylicy i ziół innych rzucały na wodę strumienia, przyczem wszystkie zawodziły pieśń odwieczną i bardzo piękną” – pisał Gloger.
Uczony zanotował jej słowa. Młode kobiety miały śpiewać wówczas m.in.: „W polu lipeńka, w polu zielona/ Listeczki opuściła/ Pod nią dziewczyna, pod nią jedyna/ Parę wianuszków wiła/ Oj, czego płaczesz moja dziewczyno/ Ach cóż ci za niedola? Oj nie płacz Kasiu, smutnaś po Jasiu/ Ach będziesz ci go miała”. Gloger zachwycał się tym śpiewem. Tłumaczył też symbolikę wieńca.
„W prastarych pojęciach naszego narodu był zawsze szczytnym godłem dziewictwa” – tłumaczył uczony. „Stąd oddanie wieńca młodzianowi przez dziewicę jest symbolem oddania mu serca i ręki, symbolem zamążpójścia. Dziewczęta więc dla wróżby zamążpójścia, puszczają wianki swoje na nurty rzek ojczystych, a młodzieńcy na łódkach i czółenkach uganiają się po falach za wieńcami. Tak w wieczór sobótkowy i kupalnocny płynęły wieńce od lechickich pół po Wiśle, Odrze, Warcie, Narwi, Bugu i setkach wpadających w nie „dunajów” naszych”.
Przy rozpalonych ogniskach tańczono, przeskakiwano przez nie (robili to głównie młodzi mężczyźni), co także miało stanowić dobrą wróżbę. Nie obyło się także bez biesiad. Wyglądało to wszystko podobno pięknie, uroczyście.
„Był takim widocznie prastary obrzędowy taniec sobótkowy dziewcząt lechicki” – tłumaczy czytelnikom Gloger. „Ubrane w bieli fantastyczny przedstawiają widok na ciemnym tle nocy. Buchający ogień odznacza na ziemi przesuwające się szybko ich cienie, które olbrzymieją w oddaleniu”.
Znany był także obrzęd obchodzenia pól z pochodniami
Ujrzał wszystko, co się dzieje na świecie
Noc Kupały była kiedyś obchodzona w porze letniego przesilenia słońca, w najkrótszą noc w roku. Zwykle przypadała ona z 23 na 24 czerwca. Świętowano także w najdłuższy dzień (24 czerwca). Na Zamojszczyźnie wierzono, że wchodzenie w tym czasie do lasu było bardzo niebezpieczne. Mogło to się nawet skończyć obłędem. Dlaczego? Bo działy się tam rzeczy magiczne, przekraczające ludzką wyobraźnię. Nie tylko to było ważne. Ks. Waldemar Malinowski w swoim „Minionym czasie” pisał, że wierzono, iż św. Jan chrzci wodę oraz uwalnia ją od złych duchów wodnych i topielców. Dlatego chętnie podczas świętowania kąpano się w rzekach, strumieniach i jeziorach. Wodę uważano zatem za czystą, mająca moc leczniczą.
Z obchodami święta łączy się także wiara w kwitnący kwiat paproci. Miało to się dziać o północy z 23 na 24 czerwca. Kwiat należało zerwać przed świtem, nim zapieje kur. Mógł on zapewnić powodzenie w życiu i… u płci przeciwnej. Nie tylko.
„Z opowiadania zapisanego w Dubience, na podstawie relacji urodzonej w 1926 roku dowiadujemy się, że w wigilię św. Jana pewnemu gospodarzowi zagubiły się woły w lesie” – notował w swojej książce ks. Waldemar Malinowski. „Zmartwiony chodził po lesie szukając zguby. Zbliżała się północ, gospodarz znalazł się wśród olbrzymich paproci i nagle ujrzał wszystko, co się dzieje na świecie. Z łatwością odnalazł swoje woły, wrócił do domu i cały czas miał dziwną moc jasnowidzenia. Ale kładąc się spać, rzucił łapcie z łyka i wtedy czar prysł”.
W niedzielę (19 czerwca) w zamojskim Parku Miejskim odbędzie się widowisko nawiązujące do dawnych obchodów Nocy Świętojańskiej. Zobaczymy wówczas uczestników warsztatów teatralno-muzyczno-tanecznych zorganizowanych przez Zamojski Dom Kultury. Spektakl rozpocznie się o godz. 20.