Ani kropli wódki dla noworodka! Wychowywanie niemowląt według dawnych poradników

Bogdan Nowak
Bogdan Nowak
„Spotyka się na wsi, że matka bierze niewielki gałganek (tzw. mamkę), wkłada w niego kawałek przeżutej bułki, lub chleba, trochę cukru i zawiązawszy taką papkę wkłada ją dziecku do ust” – czytamy w jednym z poradników wydanym w dwudziestoleciu międzywojennym. „Ileż to razy taka kobieta, będąc chora i nic o tem nie wiedząc przekazuje dziecku wraz z przeżutą bułką chorobę. Bezpodstawne jest jej powiedzenie: ja ta przecie nie chora!”.

Przesądów i zwyczajów związanych z narodzinami dzieci i „postępowaniu” w pierwszych tygodniach ich życia było (i nadal jest) bez liku. Bo ta sfera życia zawsze była uważana za szczególnie ważną. Uczeni, lekarze i dziennikarze jeszcze przed II wojną światową próbowali rodziców edukować, a z przesądami walczyć.

Niektóre ich porady brzmią groźnie, czasami... wywołują śmiech. Większość jest jednak aktualna.

Kąpiel jest bezwzględnym nakazem

Medycy zaczęli dostrzegać jak ważna jest opieka nad dzieckiem, jeszcze przed jego przyjściem na świat. Przestrzegano kobiety przed „nadmierną” pracą i współżyciem płciowym w ostatnich tygodniach ciąży. Uczono je również, iż konieczne jest odpowiednie odżywianie oraz m.in. dobry nastrój. Zalecano aby kobiety w ciąży nosiły luźne ubrania, które nie uciskałyby okolic brzucha (wszelkie gorsety i tzw. sznurowania uważano za niedopuszczalne).

W dwudziestoleciu międzywojennym noszono pończochy podwiązywane sznurkami lub ciasnymi gumkami. Je także należało odłożyć do szaf, bo mogły np. „spowodować lub zwiększyć” żylaki na nogach. Promowano też czystość.

„Tam gdzie to jest możebne, letnia kąpiel powinna być brana choć raz na miesiąc. Przed samym porodem, taka kąpiel jest bezwzględnym nakazem” – tłumaczył jeden z ówczesnych poradników.

Z narodzinami dziecka na związanych było także wiele ludowych zwyczajów i przesądów. Na Zamojszczyźnie przestrzegano, aby kobieta ciężarna, która się czegoś przestraszy, nie dotykała rękami twarzy, bo na ciele dziecka w tym miejscu mogła powstać plama. Takie znamiona mogły być różne. Gdy przyszła matka przeraziła się np. ognia – „skaza” dziecka była podobno czerwona, a jeżeli np. myszy lub szczura – miała kolor szary.

Ciężarnej nie wolno było też patrzeć przez dziurkę od klucza, bo jej dziecko rodziło się zezowate. Przestrzegano także przed przejściem pod sznurem, bo po takim spacerze, w czasie „rozwiązania” kobieta mogła się ona udusić.

Sam poród był w tych czasach poważnym wyzwaniem. W wyniku licznych komplikacji umierało wówczas wiele matek i noworodków. Dlatego należało zadbać o obecność akuszerki, która powinna dziecko przyjąć. Do tego przynajmniej namawiali autorzy popularnych poradników i broszur.

„Ileż to niemowląt zmarło w pierwszych chwilach życia, bo nie było umiejętnych rąk do zajęcia się niemi, ileż to już kobiet zginęło w sile wieku dlatego tylko, że przy porodzie pomagały sąsiadki, babki i kumoszki, ile rodzin osierocono w ten sposób!” – pisał w1929 r. doktor M. Kacprzak, w popularnym poradniku „Zdrowie w wiejskiej chacie, który wydano ze środków ówczesnego Oddziału Propagandy Państwowej Szkoły Higjeny.. „Nie wystarczy samej urodzić dwoje lub nawet dwanaścioro dzieci (co w tamtych czasach nie było zresztą niczym niezwykłym), by umieć obchodzić się z położnicą”.

Dlatego ważne było odpowiednie przygotowanie rodzącej kobiety. Należało ją położyć na czystej, wygodnej pościeli i... zostawić w spokoju. Tak powinna oczekiwać na przybycie akuszerki lub lekarza. Jeśli jednak ich w jakiejś okolicy nie było – mieszkańcy wsi musieli radzić sobie sami.

„Kobieta, która zastępuje akuszerkę musi być czysto ubrana i mieć dobrze wyszorowane ręce w ciepłej wodzie z mydłem” – czytamy w poradniku doktora Kacprzaka. „Ona ma przyjąć dziecko, przewiązać pępowinę wygotowaną tasiemką i przeciąć wygotowanymi nożyczkami. Dalej należy zająć się dzieckiem. Jeżeli nie oddycha, wystarczy zwykle dać mu klapsa, włożyć na przemian do ciepłej i zimnej wody, wydobyć małym palcem śluz z gardła. Nie wolno jest dmuchać dziecku do ust! Po skończonym porodzie należy matkę i dziecko zostawić w spokoju przez dobre kilka godzin”.

Według doktora Kacprzaka dziecko po urodzeniu nie powinno być karmione przez pierwszych dziesięć godzin. Nie powinno też... pić alkoholu.

„Ani kropli wódki, czy też piwa, ani dziecku, ani matce, bo jeżeli nawet dla samej matki mogłoby to być nieszkodliwe, dla dziecka, które ssie matkę pijącą, jest to w każdym razie trucizna, gdyż do alkoholu nie jest ono przyzwyczajone!” – pisał doktor Kacprzak.

Według niego dziecko przez pierwsze pół roku życia powinno być karmione jedynie piersią matki. Dopiero później można je było dokarmiać w inny sposób (chodzi np. o gotowane kaszki, kleiki itd.). Mieszkańcy wsi mieli też inne zmartwienia. Bano się np. uroków.

„Dziecku, które przyszło na świat, obwiązywano prawą rączkę tasiemką czerwoną, co chroniło przed urokami, chorobami i złymi oczami. Światło księżyca nie mogło padać na łóżeczko lub inne miejsce posłania noworodka. Sądzono, że księżyc kradnie spokojny sen nie ochrzczonemu jeszcze dziecku” – wyliczał ks. Bronisław Malinowski w książce „Miniony czas. Ludowe obrzędy, zwyczaje i wierzenia regionu hrubieszowskiego”.

Z podejrzliwością przyjmowano wszelkie zachwyty i pochwały wobec maleńkich dzieci. Uważano, że mogą one przynieść odwrotny skutek i „zabrać pomyślność”. Prezenty (zwykle były to pieniądze) wkładano pod poduszkę niemowlęcia.

Nie bujajcie dzieci!

„Mamy zwyczaj niezmiernie rozpowszechniony, a bardzo szkodliwy wtykania dziecku czegoś do ust od pierwszych prawie dni życia (...)” – pisał doktor Kacprzak. „Nie tylko zwykła strawa starszych, lecz nawet bułka, cukierek, czy mleko (krowie) mogą mu zaszkodzić. Nie trzeba również dziecku dawać skórek od chleba, ani żadnych innych produktów spożywczych, żeby się bawiło i przyzwyczajało do ich smaku, gdyż przez ssanie przedostają się w ten sposób do żołądka dziecka pokarmy dla niego niestrawne (...). Tracimy corocznie tysiące dzieci na choroby kiszkowe – dlatego tylko, że karmimy je nieodpowiednio”.

I dodał: „Obawa, że kąpiel osłabia dziecko jest niedorzecznością. Odwrotnie, kąpiel – byle niezbyt długa i niezbyt gorąca – dodaje sił” (...), „zmoczone pieluchy trzeba prać, nie suszyć” (...) „nie trzeba dziecka przykrywać tak, żeby go wcale widać nie było (...). Często patrząc na taki tobół, w którym trudno odnaleźć dziecko, człowiek zadaje sobie pytanie, czy naprawdę w tym zwitku chust jest dziecko, a jeżeli tak to jak, to maleństwo oddycha?”.

Wytłumaczenie matkom iż szkodzą swoim dzieciom nie było łatwe. Kłopotem były, przekazywane z pokolenia na pokolenie – złe nawyki.

„Precz z powijakami! – oto pierwsze hasło o którem powinna pamiętać każda matka i które każda winna zastosować całkowicie” – czytamy w poradniku „Zdrowie w chacie wiejskiej”. „Nie ma tak słabowitego dziecka, nie ma takich okoliczności, w których trzebaby dziecko, to jest zawijać je w taki mniej więcej sposób, jak to czyniły starożytne ludy (w Egipcie) ze swoimi zmarłymi (...). Czas porzucić przesądne obawy, że dziecko niespowite może się złamać lub „usunąć”, jak to błędnie utrzymują stare babki. Dziecko pragnie swobody i ta swoboda konieczna jest, aby ono zdrowo rosło i pomyślnie rozwijało się”.

Walczono także z „bujaniem” dzieci przed snem. Takie sztuczne usypanie było według Kacprzaka przejawem źle pojętej troskliwości. „Nie potrzeba dzieci ani kołysać, ani bujać, kiedy one płaczą i nie chcą spać!” – przekonywał doktor. „Prawda dziecko kołysane niekiedy łatwiej usypia, ale jest to sen niezdrowy – dziecko jest odurzone, tak samo jak starsze dziecko, kiedy zbyt długo kręci się w kółko i pada, bo mu się w głowie zakręciło (...). Zdrowe dziecko nie wymaga żadnego usypiania. Dziecko do tego stopnia przyzwyczaja się do tego, że jak się przestaje kołysać lub śpiewać, to budzi się”.

Przestrzegano też przed braniem niemowląt do łóżek rodziców. Wielokrotnie zdarzało się bowiem, że matki, podczas snu, zaduszały takie maleństwa swoimi ciałami. To nie wszystko. Kłopotem były też tzw. mamki, czyli gałganki z przeżutą przez matkę bułką wkładane dzieciom do ust oraz coraz bardziej popularne w latach 20. ub,. wieku smoczki.

„(One) również są zbyteczne i powinny być zarzucone” – apelował doktor Kacprzak. „Dziecko nie ma potrzeby trzymania koniecznie czegoś w ustach, my je sami do tego niepotrzebne przyzwyczajamy. Wszelkie smoczki trudno jest utrzymać w czystości. Smoczek ciągle wypada z ust – dziecko z tego powodu gniewa się i krzyczy, a matka czy ktoś z rodzeństwa podnosi smoczek, który spadł na podłogę i wytarłszy go nieco o ubranie lub zwilżywszy swoją śliną, wkłada znowu do ust. W ten sposób dziecko zaraża się różnemi chorobami”.

Echa eugeniki

Niektóre porady były jednak bardzo niepokojące. „Jakie drzewo, taki owoc – mówimy o złych dzieciach, pochodzących od złych rodziców. Rozumiemy dobrze, że to jest całkowicie słuszne” – pisał doktor Kacprzak „Jeżeli mowa o zwierzętach, staramy się mieć zawsze potomstwo po dobrym ojcu i po dobrej matce, nie zdajemy sobie jednak sprawy, że jest to niemniej prawdziwe i w stosunku do zdrowia ludzi”.

Takie poglądy byłyby dzisiaj napiętnowane. Skąd się wzięły? W latach 20. ub. wieku rozpoczęto walkę o poprawę bytu mieszkańców polskiej wsi. Uczono chłopów jak stosować nawozy, urządzać chlewnie, karmić bydło, walczyć z kołtunem i brudem. Ważne miejsce zajęło także uświadamianie roli jaką miała fachowa pomoc przy porodzie oraz odpowiednie odżywianie niemowląt.
Niektóre porady mogą dzisiaj jednak budzić zdumienie. Bo w tym czasie coraz bardziej popularna była np. eugenika, czyli nauka o doskonaleniu rasy ludzkiej.

Jej zasady na przełomie XIX i XX w. wcielała w życie grupa amerykańskich uczonych i polityków. Uważali, że należy dążyć do eliminacji ze społeczeństwa „jednostki” ograniczone umysłowo, poważnie chorych, ludzi będących w konflikcie z prawem, a nawet ubogich (uważano, że nędza jest... dziedziczna).
W jaki sposób miałoby się to odbywać?

Założenia eugeniki próbowano wdrożyć za pomocą sterylizacji, odosobnienia chorych i upośledzonych, wprowadzenia prawa zakazującego mieszaniu się ras oraz odpowiedniej polityki imigracyjnej. Na szczególnie podatny grunt ta groźna, pseudonauka trafiła w nazistowskich Niemczech. Echa złożeń eugeniki pobrzmiewały także w polskich – zresztą przeważnie bardzo pożytecznych – poradnikach.

„Chorzy na suchoty, na choroby weneryczne, umysłowe, pijacy, nie powinni zawierać związków małżeńskich. Naprawdę byłoby najlepiej, gdyby prawo nie pozwalało na ślub osobom wyraźnie cierpiącym na te choroby, które mogą być przekazywane potomstwu lub te, wskutek których rodzą się dzieci słabowite” – argumentował doktor Kacprzak. „Pewne próby w tym kierunku zrobiono już w Stanach Zjednoczonych (...). W niektórych państwach wymagane są od obojga nowożeńców przed zawarciem ślubu lekarskie świadectwa zdrowia”.

Autor „Zdrowia w chacie wiejskiej” nie miał wątpliwości, że takie zasady warto byłoby wprowadzić w naszym kraju. Był w tej sprawie surowy, wręcz bezwzględny.

„Zawarcie małżeństwa z osobą chorą może być nieszczęściem na całe życie dla obojga małżonków i dla ich dzieci – argumentował. „Człowiek chory, albo wcześnie umrze i osieroci dzieci, albo ze względu na słabe zdrowie nie będzie mógł zarobić na ich utrzymanie i jego rodzina będzie ciężarem dla innych”.

Na szczęście nasi ojcowie i dziadowie nie byli otwarci na wszystkie „nowinki”, które zresztą często kłóciły się z ich katolickim wychowaniem. Tym bardziej, że osób chorych (np. na gruźlicę) i uzależnionych od alkoholu było wówczas w naszym kraju mnóstwo. Poza tym z uzyskaniem odpowiednich świadectw zdrowia, też nie byłoby łatwo, bo na wsi lekarzy było... jak na lekarstwo.

emisja bez ograniczeń wiekowych
Wideo

Kobieta

Polecane oferty

* Najniższa cena z ostatnich 30 dniMateriały promocyjne partnera
Wróć na naszahistoria.pl Nasza Historia