„Instytucje o nie dbają, chuchają". O pierwszych „kierowczyniach” w czasach PRL-u

Bogdan Nowak
ze zbiorów Bogdana Nowaka
Na zdjęciu widać blondynkę z długimi włosami zapatrzoną w samochodowe lusterko. Jest ładnie uczesana i elegancko ubrana. Widać m.in. biały kołnierzyk jej bluzki. Siedzi za kierownicą ciężarówki z napisem na drzwiach: „Lubelskie. Okręg Przedsięb. Obrotu Zwierzętami Rzeźnymi w Lublinie".

Nie wiadomo kim jest sfotografowana dziewczyna oraz czy tylko pozuje, czy naprawdę jest kierowcą tego pojazdu. Zdjęcie kupiliśmy (za 5 zł) na ostatniej Giełdzie Kolekcjonerskiej w Zamościu. Wykonano je prawdopodobnie w latach 60. ubiegłego wieku. W tym czasach niektóre kobiety pracowały już jako kierowcy tego typu aut. Donosiła o tym ówczesna prasa.

W jakich nastrojach budzą się rano?

W czasach PRL-u zmieniła się rola kobiet. Przedstawicielki płci pięknej za kierownicą także po II wojnie światowej były „zjawiskiem” niezbyt często spotykanym. Centralne władze próbowały to zmienić. Zaczęto promować zatrudnianie kobiet w tzw. męskich zawodach. Jeszcze w latach 50. pojawiły się w kraju m.in. kobiece zastępy murarskie czy hutniczki wytapiające stal. Na łamach poczytnej „Przyjaciółki” reklamowano także szkolenia traktorzystów i traktorzystek. To przyniosło efekty.

W 1962 r. pierwszych 200 kierowczyń (tak panie za kierownicą wówczas określano) zatrudniono w tzw. transporcie uprzywilejowanym. Prowadziły wozy strażackie, karetki pogotowia, a nawet milicyjne auta. Kierowały także traktorami.

Podczas kursów zawodowych musiały wypełniać specjalnie skonstruowane testy psychologiczne. Kandydatki na kierowców pytano m.in. w jakich nastrojach budzą się rano, czy czują się „raz bardzo szczęśliwe, to znów bardzo nieszczęśliwe bez wyraźnego powodu” oraz np. czy łatwo wpadały w gniew (takich pytań było 20).

Tym kobietom, które dobrze wypadły oferowano pracę. Wiadomo, że panie, które ją podjęły były w większości wcześniej „bez zawodu”, miały ukończoną szkołę podstawową (taki był warunek), lub niepełne, średnie wykształcenie. Przeważnie „kierowczynie” deklarowały, że są samotne, chociaż niektóre miały dzieci.

Jak im się „za kółkiem” powodziło?

Milicjanci. Cóż to za mili ludzie

„Zarabiają nieźle i nie mają zamiaru porzucić wyuczonego zawodu” – czytamy w ówczesnej prasie. „Instytucje o nie dbają, chuchają, dają wyposażenie osobiste – kożuszek, botki, spodnie (...). Kobiety są solidne, punktualne, nie piją, dobrze utrzymują wozy”.

Dziennikarze pytali (nieco tendencyjnie) na kogo narzekały pierwsze w PRL-owskiej Polsce „kierowczynie”? „Nie na milicjantów, bo cóż to za mili ludzie. Życzliwi, uprzejmi, nieraz nie chcą sprawdzać dokumentów” – opowiadała prasie jedna z owych „kierowczyń”. „Mówią: jak kobieta prowadzi, to wiadomo – elegancko. Ale i my dla nich jesteśmy uprzejme, eleganckie”.

„Kierowczynie” skarżyły się jednak na furmanki-zawalidrogi, rowerzystów, motocyklistów i pieszych, którzy traktowali „zebry” (przejścia dla pieszych) jak aleje spacerowe.

Medycyna jest za kobietami

Zatrudnienie pań w charakterze zawodowych kierowców spowodowało ogólnopolską dyskusję. Bo na polskich drogach przybywało m.in. aut osobowych (rodzimy przemysł motoryzacyjny powoli wychodził z zapaści). W latach 50. ub. wieku na ulicach pojawiły się samochody marki „Warszawa” (były skopiowane z sowieckiej pabiedy: z trudem rozwijały szybkość do 100 km na godz.). W 1957 r. zaczęto produkować także „syreny”, a pod koniec lat 60. pojawiły się fiaty 125 p.

Na polskich drogach można było także w tamtych czasach m.in. trabanty, które produkowano w NRD (były one początkowo uznawane za auta ekskluzywne). Zastanawiano się czy za ich kierownicami tych aut powinny zasiąść także panie.

„Przebadałem mnóstwo kandydatów na kierowców, wśród nich wiele kobiet i powiem tak, medycyna jest za kobietami” – przekonywał w 1962 r. Edmund Stawiński, konsultant Polskiego Związku Motorowego. „Raz, że refleks kobiety jest szybszy, bardziej precyzyjny. Dwa, że nie zdarzyło mi się słyszeć o kraksie spowodowanej przez kobietę prowadzącą samochód w nietrzeźwym stanie”.

„W prowadzeniu samochodu nieodzowna jest płynność, elastyczność, harmonia ruchów. A to przecież cechy właściwe kobiecie” – wtórował mu Henryk Gałecki, ówczesny szef Służby Ruchu Komendy Głównej Milicji Obywatelskiej.

Takich głosów było więcej. Trochę przychylniej o mężczyznach za kierownicą wypowiadała się jednak Irena Szczepańska, jedyna na początku lat 60. instruktor nauki jazdy w kraju. Jednak jej pochwały był jakby... powierzchowne.

„Zasady jazdy łatwiej chwytają mężczyźni i prędzej je sobie przyswajają lecz... już po piątej lekcji strach z nimi wsiadać do wozu (...)” – opowiadała pani Irena. „W sumie trudniej uczyć kobietę, a niebezpieczniej mężczyzn – bohaterów”.

Robiły co było trzeba

Pomimo takich ocen i zachęt, kobiety za kierownicą były w jeszcze w latach 70. i 80. ubiegłego wieku rzadkością. Pracowały m.in. w słynnym Zespole Państwowych Gospodarstw Rolnych Machnów (w powiecie tomaszowskim), który został założony w 1949 roku. W latach 50. ub. wieku areał Zespołu PGR wynosił 8612 hektarów ornych pól. Ponadto były tam także łąki i pastwiska. Razem z nimi ów wielki PGR zajmował zatem powierzchnię 12 tys. ha! Pracy było tam zatem niemal przez cały PRL mnóstwo.

- Gdy było trzeba kobiety obsługiwały maszyny czy prowadziły traktory. Także pod tym względem nasz PGR różnił się od okolicznych wsi – mówi z dumą jeden z mieszkańców Machnowa Nowego. - Czy mieliśmy tutaj większe równouprawnienie? Odpowiem tak: praca była ciężka, a każdy robił co było trzeba. I tak jest w naszej miejscowości także dzisiaj.

emisja bez ograniczeń wiekowych
Wideo

Motoryzacja

Polecane oferty

Materiały promocyjne partnera
Wróć na naszahistoria.pl Nasza Historia